Nie proś mnie o sprawdzian

Monika Augustyniak

|

Gość Łowicki 22/2013

publikacja 30.05.2013 00:00

O wierze, która rosła wraz ze stratą najbliższych, o Bogu, który jedno zabiera, a drugie daje, i o rodzicach, którzy z nieba pomagają w klasówkach, z 18-letnią Moniką Kędzierską rozmawiała Monika Augustyniak.

 Monika Kędzierska, pomimo utraty najbliższych, spełnia swoje marzenia i cieszy się życiem Monika Kędzierska, pomimo utraty najbliższych, spełnia swoje marzenia i cieszy się życiem
Monika Augustyniak

Monika Augustyniak: Wiem, że śpiewasz w scholi kościelnej w parafii św. Stanisława w Skierniewicach. Czym jest dla Ciebie ten śpiew?

Monika Kędzierska: Śpiewam w scholi od 9. roku życia. Najpierw było to po prostu „występowanie”. Koleżanka przyszła do szkoły, opowiedziała, że śpiewała solówkę, a że ja też tak chciałam, poszłam na przesłuchanie i mnie przyjęli. Dopiero po jakimś czasie zaczęłam zastanawiać się nad tym, co śpiewam. Zaczęłam przyglądać się też Kościołowi.

Czy to znaczy, że wcześniej byłaś daleko od Boga?

Chodziliśmy z rodzicami do kościoła, ale to była taka tradycyjna wiara. 10 dni po moich 7. urodzinach w wypadku samochodowym zginęli mój tata i dziadek. Wtedy mama, siostra i ja zaczęłyśmy szukać oparcia w Bogu. Byłam mocno związana z tatą. To głównie jego pamiętam z dzieciństwa. Był stolarzem, miał dla nas sporo czasu. Bardzo mi go brakowało. Tęskniłam za ojcowską opieką. Wtedy zaczęłam czuć opiekę Boga nade mną. Miałam takie przekonanie, że mimo iż spotkało mnie coś takiego, nie jestem sama. To również dotyczyło mojej mamy. Przez 7 lat po śmierci taty walczyła o to, by uznać go niewinnym wypadku. Patrzyłam na nią z podziwem, ile ma w sobie siły. Ona też zaczęła odczuwać opiekę Boga i – pomimo wielkiej straty, jakiej doświadczyła – była szczęśliwa i silna. Myślę, że siły nauczyłam się od niej.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.