Nikt nie jest Jamesem Bondem

Marcin Kowalik

publikacja 14.11.2014 19:45

Na razie znaleźli miejsce do jazdy w Głownie. Być może wkrótce będą ścigać się na torze z prawdziwego zdarzenia.

Piotr Admczyk wręcza Maciejowi Wisławskiemu spisany projekt "Autoedukacja", którego realizacja ma poprawić bezpieczeństwo na drogach w woj. łódzkim   Piotr Admczyk wręcza Maciejowi Wisławskiemu spisany projekt "Autoedukacja", którego realizacja ma poprawić bezpieczeństwo na drogach w woj. łódzkim
Marcin Kowalik /Foto Gość
Bractwo Rajdowe od lat organizuje w woj. łódzkim zawody dla amatorów dynamicznej jazdy samochodem. Nie ma to jednak nic wspólnego z imprezami, za którymi stoją automobilkluby. Za symboliczną opłatą w zawodach bractwa może wziąć udział każdy, nawet nie mając własnego samochodu. Cel jest jeden. – Tylko w warunkach szybkiej jazdy można wyćwiczyć reakcję na to, co może nas spotkać na drodze. To musi być automatyczne, a w szkole nauki jazdy nie uczą np. jak nie wpaść w poślizg czy uchronić się przed wypadnięciem z drogi, gdy ktoś z naprzeciwka wyprzedza „na trzeciego” – mówi Paweł Ciurzyński, założyciel Bractwa Rajdowego. O tym, jak wyglądają takie amatorskie zawody, pisaliśmy na łamach „Gościa Łowickiego” rok temu. Cały artykuł można przeczytać TUTAJ.

Na limicie

Wtedy zawody odbywały się jeszcze w Strykowie. Dziś miejscem, gdzie można sprawdzić swoje umiejętności kierowcy, jest plac przy ul. Kopernika w Głownie. – Taka jazda „na limicie” bardziej przemawia do młodego kierowcy. Jak pozna granicę swoich umiejętności, nie przekroczy jej później w normalnym ruchu drogowym – mówi P. Ciurzyński. Żeby ją sprawdzić, po torze można przejechać własnym samochodem lub udostępnionym przez organizatora. Fotokomórka odmierza czas. – Wprowadzenie elementu rywalizacji ma też działanie wychowawcze. Uczy pokory na drodze. Młody człowiek może zobaczyć, ile mu jeszcze brakuje do najlepszych – dodaje.

Pan Paweł wspólnie z Beatą Sogrejew z bractwa przeznaczyli na organizację zawodów swoje oszczędności. Teraz sami żyją „na limicie”, bo samorządy i instytucje państwowe zbywają ich prośby o dofinansowanie projektu, który zakłada budowę ogólnodostępnego toru. Do urzędników i osób mających władzę nie przemawiają nawet liczby. W skali kraju wypadki drogowe obciążają budżet państwa kwotą 35 mld zł rocznie. 35 proc. z nich powodują młodzi kierowcy w wieku 18-25 lat. – Koszt nawierzchni jednego toru to ok. 150 tys. zł. Do tego dochodzi cena zabezpieczeń i gruntu. W sumie ok. 750 tys. zł. Zdecydowanie taniej wychodzi zapobiegać. Oczywistym jest, że zmniejsza się również śmiertelność wypadków – wyjaśnia pan Paweł.

Wisławski kontra Szyc

Przez 7 lat pukał do drzwi wielu urzędów. Wydreptał ścieżki do gabinetów prezydentów i burmistrzów miast, osób znaczących w rożnych partiach – PO, SLD, PiS, PSL.  Wszędzie go zbywano. Wysłał nawet pismo do premiera Tuska. – Odpowiedź otrzymałem z... Departamentu ds. Uchodźców, Wydziału Skarg i Wniosków. Poinformowano mnie, że pismo zostanie przekazane do ówczesnego ministra sportu. Tego samego, który akurat w tym czasie z ekranu telewizora, mówił że: „Polska to dziki kraj”.

Po lewej: Andi Mancin i Maciej Wisławski - wicemistrzowie Rally America Championship. Obok Jolanta Kopcińska i Piotr Adamczyk   Po lewej: Andi Mancin i Maciej Wisławski - wicemistrzowie Rally America Championship. Obok Jolanta Kopcińska i Piotr Adamczyk
Marcin Kowalik /Foto Gość
Spotkałem się również z panią Zdanowską. Jako wiceprezydent Łodzi i poseł na Sejm zbywała mnie stwierdzeniem: „A co ja mogę zrobić?”. Gdy zaczęła szefować w Łodzi, miałem zgodę właściciela prywatnego terenu na budowę toru i potencjalnego sponsora. Prócz tego Maciej Wisławski, ikona polskiego motosportu zgodził się zostać społecznym doradcą prezydenta Łodzi w sprawach bezpieczeństwa drogowego. Na spotkaniu z panią prezydent otrzymałem odpowiedź: „Toru nie będziemy budować, bo zaraz reaktywujemy »Legal Street« [wyścigi uliczne – przyp. aut], a doradcą będzie Borys Szyc”. Ręce opadają – opowiada.

Jest nadzieja

Ostatnio pojawiła się szansa, że jednak tor powstanie. – Udało mi się dotrzeć do Jolanty Kopcińskiej, która startuje w wyborach prezydenckich w Łodzi. Poleciła mi Piotra Adamczyka. Przesłałem mu nasz projekt. Wystarczyły trzy dni i znalazł się w projekcie „Autoedukacja” – oficjalnym programie, który PiS chce realizować w województwie łódzkim – mówi P. Ciurzyński.

– Mam cztery córki. Jako ojcu zależy mi na ich bezpieczeństwie. Nietrudno sobie wyobrazić, że idą przejściem dla pieszych, a ktoś w tym czasie próbuje swoich sił jadąc szybko samochodem. O tragedię nietrudno. Na drogach za dużo jest kierowców, którzy przeceniają swoje umiejętności. Pan Paweł ujął mnie tym, że wie, jak temu zaradzić, bo gdzie można poznać swoje możliwości kierowcy i samochodu, jak nie na takim bezpiecznym torze? Na razie chcemy zbudować jeden tor, choć nie wykluczam kolejnych. Młodzi ludzie mieliby okazję „wyszumieć się”. Paweł Ciurzyński opowiadał mi, że często na zawodach, które organizuje, młody kierowca po szybkiej jeździe wychodzi z samochodu na drżących nogach i już się uspokaja, bo doświadczył tego, co może spotkać na ulicy. Wie, że nie jest Jamsem Bondem, który rozwala w każdym filmie po kilka samochodów, ale z wypadków wychodzi zawsze cało – mówi P. Adamczyk.

Pawła Ciurzyńkiego spotkać  można w Głownie. Tam, co sobotę, z samego rana ustawia tor, instaluje fotokomórkę, a młodzi kierowcy pod jego okiem testują swoje możliwości.