Wędrowali w ciemności

Aleksandra Głuszcz

publikacja 25.03.2018 10:12

W parafii pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela w Kutnie w piątek 23 marca odbyły się trzy Drogi Krzyżowe, w tym ekstremalna.

Przy jednej ze stacji EDK Przy jednej ze stacji EDK
Aleksandra Głuszcz

Parafianie oraz mieszkańcy Kutna i okolic zgromadzili się na Mszy św. o 18.00. - W każdej Eucharystii droga Jezusa jest ekstremalna - powiedział do zebranych proboszcz parafii ks. Mirosław Romanowski.

Ok. 19.00 rozpoczęły się trzy Drogi Krzyżowe. Jako pierwsi wyruszyli uczestnicy Ekstremalnej Drogi Krzyżowej na trasę pomarańczową św. Moniki, liczącą 41,3 km. Droga prowadziła z Kutna na Dybów, następnie przez Gołębiew, Grochówek, Głogowiec, Raciborów, Sójki, Muchnów, Mnich, Sieraków, Starą Wieś. Trasa zaczynała się i kończyła przy kościele św. Jana Chrzciciela w Kutnie.

Wyruszyło i ok. 5 rano ukończyło trasę około 30 osób - 5 osób z Żychlina, jedna z Bąkowa, pozostali z Kutna oraz jego bliskich okolic. Z wiernymi wędrował wikariusz parafii św. Jana Chrzciciela ks. Marek Węgrzynowicz.

Większość uczestników brała udział w EDK po raz kolejny. W tym roku wędrowali w wyjątkowych ciemnościach, ponieważ niebo było bardzo zachmurzone, trudno było czasem znaleźć punkty orientacyjne czy z daleka dostrzec wyznaczone na stacje kapliczki czy świątynie. W Mnichu na zmęczonych uczestników czekały herbata, kawa, bułki i ciastka. Po krótkim odpoczynku i rozgrzaniu dłoni wierni wędrowali dalej.

Druga Droga Krzyżowa wyruszyła trasą 20-kilometrową zwartą kolumną na Kuczków wraz z duchownymi z parafii. Z Kuczkowa parafian do Kutna przywiózł autobus. W tej wędrówce wzięło udział ok. 200 osób. Trzecia Droga Krzyżowa odbyła się w świątyni. Wierni czuwali na modlitwie, wspierając tych, którzy wędrowali na zewnątrz.

- Podjęcie i ukończenia wyzwania, a przede wszystkim ostatnia stacja, Zmartwychwstanie, potrafi wycisnąć łzy radości - mówi Ewa Filipiak, która już po raz drugi pokonała trasę EDK. - Przed drugim razem człowiek na dużo więcej wątpliwości przed wyruszeniem niż w pierwszym roku, bo pamięta ból i zmęczenie z poprzedniego. Strach tuż przed wyruszeniem był duży, ale warto - dodaje.