Pewnie nie pomylę się, gdy stwierdzę, że lubimy słuchać. Chociaż może lepiej byłoby napisać, że „lubimy słyszeć”. Ciągle coś słyszymy: muzyka, audiobooki, podcasty, dźwięki, słowa… Tylko, czy rzeczywiście „lubimy”? A może raczej musimy mieć wokół siebie dźwięki, bo boimy się ciszy. Boimy się ciszy, a z drugiej strony wysoko cenimy sobie kontakt z naturą. W końcu wyjście do lasu jest przecież pożądane i potrzebne, jednak najlepiej, gdybyśmy nie zdejmowali z uszu słuchawek i nie tracili zasięgu w sieci. A oto pod koniec Adwentu Bóg, jakby przez przykład św. Józefa, każe nam się zatrzymać i posłuchać.
Z Ewangelii wg św. Jana (Mt 1,18-24)
Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienna za sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem prawym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: ”Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów”. A stało się to wszystko, aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez proroka: Oto Dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel, to znaczy ”Bóg z nami”. Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie.
Bardzo lubię ten dzisiejszy fragment Ewangelii. „Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak.” – to pierwsze zdanie wprowadza nas w całą, wielką opowieść o zbawieniu, które niesie Jezus. To tak, jakby Bóg, ustami Ewangelisty, mówił nam „Siadaj, posłuchaj, opowiem Ci historię o moim Synu”. To zupełnie coś innego niż bajki rodziców na dobranoc. To Prawda, historia zbawienia, która działa się i wciąż dzieje dziś, teraz, w życiu każdego z nas.
Bóg przedstawia nam rodzinę, której chce powierzyć swojego Syna i pokazuje przez ich postawy zupełnie nowe wzorce zachowań, które rozumiemy i możemy naśladować. To przecież żywi ludzie, ze swoimi obawami, rozterkami, dramatami i radościami, które łatwiej przyjąć niż bezpostaciowe idee i puste słowa. Dlatego patrzę dzisiaj na Józefa i z jednej strony się dziwię. Przychodzi do niego anioł, który ma objaśnić po krótce to, co Bóg przygotował w życiu Świętych Zaręczonych. Jednak co to za objaśnienie? ”Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów”. Wydaje się, że tak zwyczajnie po ludzku zrozumiałe jest tylko stwierdzenie faktu ciąży Maryi i konieczność nadania mu imienia. Reszta to niejasne rzeczy, które dla nas są w jakimś stopniu zrozumiałe z perspektywy dwóch tysięcy lat teologicznego namysłu, a dla Józefa z pewnością mogły okazać się trudne i zawiłe. Próbuję postawić się w jego roli i czuję zagubienie, dezorientację oraz potrzebę zadania masy pytań.
Jednakże wciąż patrzę na Józefa i widzę, że moja interpretacja emocji, myśli i możliwych sposobów jego działania jest zupełnie nietrafiona. Nie daje mi to spokoju. Jak normalny, zdrowy facet po takim doświadczeniu, jakie spotkało św. Józefa, może zbudzić się ze snu i po prostu zrobić to, co mu polecono? Nie mieści mi się to w głowie…
No właśnie! Nie mieści mi się to w głowie… Dlaczego? Bo tą głowę zaprzątają zupełnie inne sprawy i zwyczajnie zabrakło już miejsca na to, co rzeczywiście tam powinno się znaleźć. Józef naturalnie nie korzystał z mediów, telefonu, internetu… Nie pytał o porady na blogach, forach i portalach społecznościowych. Nie szukał rozwiązań wśród znajomych, terapeutów, ani nawet nie uprawiał jogi, żeby znaleźć rozwiązanie we wnętrzu samego siebie. Nie chcę teraz stanąć w opozycji do całego świata, ale próbuję raczej dostrzec w Józefie to, czego mi brakuje. Zasłuchanie w głos Boga. To taki rodzaj słuchania, który wyklucza wszystko inne, a może raczej wszystko inne podporządkowuje pod ten właśnie głos. Bo przecież, jak słyszeliśmy w zeszłym tygodniu, gdy usłyszy się głos – to naprawdę można przyjąć Słowo.
Ten ostatni tydzień Adwentu to najwłaściwszy czas, by przystanąć i posłuchać, by jeszcze raz przypomnieć sobie opowieść, prawdziwą historię, o początkach odkupienia. To także okazja, by przypomnieć sobie o początkach swojej wiary, o swoich początkach, kiedy to Bóg po raz pierwszy zrodził wiarę w moim sercu. Wiem, że to pewnie najtrudniejszy moment, bo robi się nerwowo, bo zostało mało czasu do przyjazdu bliskich i jeszcze nie wszystkie prezenty zostały zakupione… Bóg też to wie i wie również, jak bardzo w tym czasie potrzebujemy się zatrzymać. Zostać na chwilę i posłuchać.