– Dziś trzeba głośno mówić o tamtych tragicznych wydarzeniach, by Ukraina jakoś się do nich ustosunkowała i aby między naszymi narodami doszło do pojednania – mówi Ryszard Glejzer.
Nie miał zamiaru napisać tej książki. Słuchając przez lata opowieści o wydarzeniach, które wciąż budzą wiele kontrowersji, starał się sobie wyobrazić, jakie piekło przeszli wszyscy zamordowani przez bandy UPA lub ci, którzy cudem ocaleli z tej masowej zbrodni. Dziś pan Ryszard nie ma wątpliwości, że o prawdzie historycznej nie można milczeć. Nie można jej także zafałszować. Mówi, że książka jest hołdem ku pamięci zamordowanych Polaków na Ukrainie w czasie II wojny światowej. W Skierniewicach odbyła się promocja jego trzeciej książki – „Rzezi wołyńskiej”.
Zbyt cenna wiedza
Pan Ryszard nie jest z wykształcenia historykiem. O tym, czym zajmował się w życiu, może opowiadać długo. Pierwsze studia, jakie ukończył, to AWF i ekonomia. Jednak kiedy pracował w szkole, potrzeba zmusiła go do ukończenia jeszcze jednego kierunku. – To były lata po wojnie, więc czasy, kiedy każdy dzielił się taką wiedzą, jaką posiadał – wspomina pan Ryszard. – Pewnego dnia podszedł do mnie dyrektor szkoły i zapytał, czy miałem na studiach chemię. Odparłem, że owszem, 2 semestry. „Świetnie! W takim razie będziesz uczył chemii” – powiedział. I tak zostałem nauczycielem kolejnego przedmiotu – śmieje się.
Pracował też w przedsiębiorstwie przemysłowym oraz w szpitalu i na założonej przez siebie fermie. Oprócz tego lubił pisać. Mówi, że zawsze miał łatwość opowiadania i przelewania myśli na papier. Jako wielki pasjonat łowiectwa, na swojej drodze spotkał Polaka, który urodził się na Ukrainie, przeżył rzeź wołyńską i walczył w partyzantce. Pan Ryszard latami słuchał wspomnień dotyczących tych traumatycznych wydarzeń. – Kiedy czekaliśmy na zwierzynę, wypijaliśmy po kieliszku nalewki i snuliśmy opowieści o naszym życiu. Józef niechętnie wspominał swoją młodość, ale też miał potrzebę wygadania się, wyrzucenia z siebie trudnych wspomnień. Gdy umarł, opowiadałem część z tych wspomnień innemu koledze. I ten zaczął namawiać mnie, bym spisał wszystkie historie. Uznał, że nie można tak cennej wiedzy zachować dla siebie – tłumaczy pan Ryszard. I tak powstała książka „Rzeź wołyńska”, której głównym bohaterem i narratorem jest Józef.
Dla pojednania
– Gdy pisałem tę książkę, musiałem sięgać do wielu książek historycznych, by sprawdzić, czy to, co usłyszałem w opowieściach, pokrywa się z faktami podawanymi przez naukowców. Jednak moja książka nie jest stricte historyczna. Najważniejsze są w niej wspomnienia głównego bohatera – tłumaczy pan Ryszard, który sam wychował się w rodzinie, gdzie wiele mówiło się o Ukrainie.
Jego ojciec i dziadek wychowali się na tych terenach i wrócili do Polski dopiero w 1922 roku. – Tata w dwojaki sposób wypowiadał się o tym narodzie. Z jednej strony był to dla niego piękny kraj, pełen wspaniałych widoków i krajobrazów. Miał też tam swoich przyjaciół. Z drugiej strony mówił o prądach nacjonalistycznych, które utrudniały życie Polakom. To, co opisuję w książce, też nie jest jednoznaczne. Przecież nie można powiedzieć, że wszyscy Ukraińcy byli bandytami i mordowali Polaków. Podczas wojny Ukraińcy dwa razy uratowali życie mnie i mojemu tacie. Chciałem jednak opisać to, co spotkało tysiące naszych rodaków za wschodnią granicą – tłumaczy autor książki.
„Rzeź wołyńska” dość dokładnie opisuje wydarzenia, które swoje apogeum miały na Wołyniu w lipcu 1943 roku. Ale mówi też o tym, że Polacy nie pozostawali dłużni i podejmowali akcje odwetowe. – Jestem pewien, że prawdę historyczną trzeba wyrażać głośno i wyraźnie. Nie dlatego, żeby kogoś potępić, ale żeby doszło do pojednania. Dziś Polska wspiera wolną Ukrainę, jednak ta nigdy do końca nie ustosunkowała się do tego, co wydarzyło się za czasów Bandery, a wydaje mi się, że jest to podstawowy warunek tego, by nasze relacje oczyściły się – mówi pan Ryszard.
Podobnego zdania byli słuchacze, którzy przybyli na promocję książki do Izby Historii Skierniewic. – Przyszedłem tu z ogromną ciekawością, gdyż w szkole nawet słowem nie wspominano mi o zbrodniach dokonywanych przez bandy UPA – mówi pan Mateusz, inżynier i muzyk. – Ta karta historii jest wciąż bardzo mało znana i myślę, że z roku na rok będzie coraz więcej takich, którzy będą głośno mówili o tym, co działo się na Wołyniu w 1943 r. – przekonuje.
Jak na potwierdzenie tej tezy, Igor Pańkow, Ukrainiec urodzony i wychowany na Wołyniu, a mieszkający od wielu lat w Polsce, opowiada o tym, że jeżdżąc w swoje rodzinne strony, wypytuje starszych o wydarzenia sprzed lat. – Większość z nich mówi o Banderze jako o bandycie, a mordy, których się dopuszczał, uznają za karygodne. Bardzo interesuje mnie ten temat, dlatego cieszę się, że powstała kolejna książka, która ma przybliżyć prawdę o tych trudnych dla naszych narodów wydarzeniach. Mam nadzieję, że kiedyś dojdzie do pełnego przebaczenia i pojednania – mówi.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się