Bractwo Różańcowe. – My jesteśmy jak ten puchar przechodni. Po nas przyjdą inni – mówi Tadeusz Uczciwek. W każdą niedzielę Wielkiego Postu spędza na modlitwie z brackimi 4 godziny w łowickiej katedrze.
Zaczynają Sumą w samo południe. Później prowadzą Drogę Krzyżową. Po niej śpiewają pieśni aż do Gorzkich Żali i uczestniczą w tym nabożeństwie. Dopiero gdy się skończy, idą do domu na niedzielny obiad. Trudno dokładanie stwierdzić, ile lat ma ta tradycja kontynuowana przez grupę wiernych. Przekazywana jest z pokolenia na pokolenie.
Starsi niż pielgrzymka?
Według ustnego przekazu, początki Bractwa Różańcowego w Łowiczu sięgają nawet XVII wieku. – Dawniej przy ówczesnej kolegiacie funkcjonowało kilka bractw. Zostali tylko oni – mówi ks. Wiesław Skonieczny, proboszcz parafii katedralnej w Łowiczu. Przyznaje, że nigdzie indziej nie spotkał się ze zwyczajem odprawiania Drogi Krzyżowej w... niedzielę po Sumie. Nabożeństwo kończy się oryginalnym błogosławieństwem i odmówieniem pięciokrotnie „Ojcze nasz”, „Zdrowaś, Maryjo” i „Chwała Ojcu” na cześć Pięciu Ran Chrystusowych. Jeszcze raz te modlitwy są powtarzane w intencji ojca świętego. Brastewni – bo tak też są nazywani – całują krzyż.
To samo robią po nich wierni. W tym roku braccy po raz pierwszy prowadzili nabożeństwo w czerwonych pelerynach. To prezent od proboszcza i forma docenienia za posługę ich i ich poprzedników. Są wdzięczni za ten dar. – Od Stanisława Szuflińskiego, którego śp. tata był seniorem bractwa, wiem, że kiedyś taka Droga Krzyżowa trwała nawet dwie godziny. Miała rozbudowane rozważania – mówi T. Uczciwek. Teraz on szefuje bractwu. Przejął obowiązki po Kazimierzu Popowskim. Nieżyjący już pan Szufliński wspominał również, że bractwo jest starsze niż pielgrzymka łowicka, która w tym roku wyruszy na Jasną Górę po raz 361. Być może brastewni mieli swój udział w jej zainicjowaniu.
Śpiewy w katedrze
Współcześnie Droga Krzyżowa odprawiana przez bractwo trwa niespełna godzinę. Nie brakuje w niej śpiewów, choć kiedyś była bardziej „rozśpiewana”. Ten zwyczaj ma swoje korzenie w czasach świetności miasta, gdy Łowicz był rezydencją prymasów. Jacek Jackowski z Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk, badacz tradycji muzycznych regionu łowickiego, w swojej książce „Łowickie a Rawskie – muzyczne subregiony Mazowsza. Źródła historyczne i współczesne badania terenowe” podaje, że wzmianki z XVIII w. informują, iż w kolegiacie bez przerwy słychać było śpiew i muzykę. J. Jackowski cytuje też fragment wydanej przed wojną książki o Łowiczu ks. Władysława Kwiatkowskiego: „Kolegiata [...] rozbrzmiewała chwałą Bożą przez całą dobę: od świtu przez cały dzień i noc. We dnie odmawiano oficja, odprawiano nabożeństwa i śpiewano pieśni religijne. Kiedy zaś świątynię wieczorem zamknięto, to kościelni, czuwając, śpiewali psalmy od zmroku do rana w przedsionku kolegiaty, skąd okno zakratowane wychodziło na kaplicę z Najśw. Sakramentem”. Braccy korzystają z zapisków poprzedników i starych śpiewników. Skserowane służą im w każdą niedzielę Wielkiego Postu. Natomiast melodia pieśni przekazywana jest przez prowadzących śpiew. Niestety, śpiewających jest coraz mniej, jak i samych brackich. Nie tylko przez to, że młodzi nie garną się do Kościoła. Niegdyś parafia kolegiacka była o wiele większa. Wydzielono z niej trzy nowe, a członkowie bractwa to głównie gospodarze.
Najpierw w procesji
T. Uczciwek mieszka w Goleńsku. To z tej wsi oraz z sąsiedniej Niedźwiady wywodziło się najwięcej brastewnych. Do bractwa należał także jego dziadek. Dziś stara się zachęcać innych do wstąpienia w ich szeregi. Zazwyczaj zaczyna się od prośby do przyłączenia się przy niesieniu baldachimu nad Najświętszym Sakramentem w procesjach. Potrzeba do tego 6 mężczyzn. Starsi, ze względu na wiek i dolegliwości, wykruszają się, a to przecież obowiązek bractwa. Gdy poprosił o pomoc Piotra Malczyka, ten nie miał oporów. – Przecież baldachim nie parzy – śmieje się pan Piotr, zawodowy strażak. Nie ma jeszcze 30 lat i na razie jest najmłodszy w gronie brastewnych. Gdy tylko pozwalają mu obowiązki zawodowe, zakłada strój łowicki i uczestniczy w procesjach, w tym w tej najsłynniejszej w Boże Ciało. Na razie w wypożyczonym, ale już na Rezurekcję będzie miał własny. To odświętny ubiór brackich. Zakładają go przy ważnych uroczystościach. Niektóre stroje są po przednikach. Tak, jak Kazimierza Kwestarza. – Ma już kilkadziesiąt lat i – jak każda rzecz – zużywa się. Czas pomyśleć o nowym – mówi pan Kazimierz. Do bractwa należy 12 lat. To on rok później wprowadzał do grona pana Tadeusza. Z kolei T. Uczciwek wprowadził Władysława Ciesielskiego. – Kamieniami we mnie rzucał, żebym przyszedł – żartuje pan Władysław. Władysław Jabłoński też nie dał się długo namawiać. – Do bractwa należał mój starszy brat Zdzisław. Gdy zostałem poproszony o niesienie baldachimu, chętnie się zgodziłem. Miałem już własny strój. Dla mnie to wielki zaszczyt. Potem przyłączył się do nas młodszy brat Stanisław. Z czasem zacząłem uczestniczyć w nabożeństwach prowadzonych przez bractwo – mówi pan Władysław. Tradycję rodzinną podtrzymuje Piotr Waracki. Nosi imię po swoim dziadku, który także był brackim, tak jak jego ojciec Wacław. – Wstąpiłem do bractwa 5 lat po śmierci mojego taty. Przejąłem strój po panu Podrażce, który już nie czuł się na siłach. Teraz moje obowiązki przejął syn, bo sam już niedomagam. Jeszcze krzyż dam radę trzymać, ale baldachimu już nie – mówi P. Waracki.