Tradycyjnie w Niedzielę Chrystusa Dobrego Pasterza całe seminarium opustoszało.
Tego dnia klerycy już od rana ruszyli do parafii, by w różnych miastach i wioskach diecezji dawać świadectwo o powołaniu kapłańskim. W tym roku udali się do wybranych 19 wspólnot. Podczas spotkań z wiernymi alumni mówili o tym, jak spotkali Chrystusa, jak On ich powołał i wreszcie jak oni sami próbują na to wezwanie odpowiedzieć.
Pewnie można by zapytać, co o życiu wie dwudziestoparoletni człowiek? Pewnie niewiele. Jeszcze życie nie zdążyło go zbytnio doświadczyć, ociosać, nie wystawiło na próbę jego pobożnych deklaracji, jeszcze tyle przed nim... Czy zatem nie ma nic do powiedzenia innym? Nie potrafi niczym się podzielić? A jednak. Łowiccy klerycy opowiadali o tym, że najpiękniejsze lata swojego życia, swoją młodość, którą ma się tylko jedną i na nic nie można zamienić, czas przez wielu tak intensywnie zbywany na różnego rodzaju ekstremalne doświadczenia, oni oddali Bogu. To, co mieli najcenniejszego, ofiarowali Temu, który ich wezwał na szczególną drogę.
Nic tak nie przemawia jak świadectwo, które jest świadectwem danym Panu Bogu. Bo nikt sam siebie nie powołuje, nie uczy się po prostu "na księdza", ale – jak wierzymy – pełni wolę Bożą i poddaje się formacji w szkole Chrystusowej, w seminarium duchownym. A Bóg wybiera kogo chce. Jak ktoś mądrze stwierdził – "powołań się nie produkuje, ale wymadla". To Bóg jest dawcą powołań. Można przygotować sobie piękną mowę o Panu Jezusie, można wybrać jakiś sensacyjny epizod z własnego życia, okraszony zabawnym żartem i zamknięty dosadną puentą. Ale to jeszcze mało. Bo najważniejsze jest to, by udać się do konkretnej wspólnoty i razem z nią się modlić. Razem prosić Boga, aby posłał robotników na żniwo swoje.
I właśnie taka była misja kleryków jadących na parafie – modlić się o nowe, liczne i święte powołania, a przy tym stanąć przez tą wspólnotą i zaświadczyć: "Tak, ja sam też zostałem przez kogoś wymodlony. Pan Bóg dotrzymał słowa, bo mówił, żeby prosić, i On wejrzy na to wołanie".