– Bóg stworzył każdego na swój obraz. Wszystkie ofiary miały tę Boską godność i nie wolno było ich zabić. Naziści próbowali definiować człowieka naukowo, pod mikroskopem, ale w ten sposób godności nie da się zobaczyć. Do tego potrzebna jest wiara – mówił w „Klasyku” ks. dr Manfred Deselaers.
W Zespole Szkół imienia ks. S. Konarskiego w Skierniewicach w ramach Colloquia Classica, będących serią wykładów otwartych prowadzonych przez wybitnych przedstawicieli nauki, kultury i sztuki, odbyło się spotkanie z ks. Deselaersem, niemieckim kapłanem, który od prawie 30 lat pracuje w Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu na rzecz pojednania polsko-niemieckiego.
Bolesna prawda
Wykład „Doświadczenia dialogu u progu Auschwitz” nie tylko poruszył zebranych, ale także zmusił do refleksji i poczucia odpowiedzialności. Niemiecki kapłan opowiedział młodzieży o swojej młodości, pierwszej wizycie w Auschwitz i wieloletniej pracy w Oświęcimiu.
– Po maturze, którą zdawałem w 1974 roku, zamiast iść do wojska, wybrałem służbę zastępczą. Zostałem wolontariuszem Akcji Znaki Pokuty. Przygotowując się do wyjazdu do Izraela, przyjechaliśmy do Auschwitz. To pierwsze spotkanie było szokiem. To było zderzenie z tym tematem. Świadomość, że Niemcy dopuścili się takich rzeczy, nie mieściło mi się w głowie. Poczułem, jak wielka jest moja odpowiedzialność, by się to nie powtórzyło – mówił ks. Manfred. Niemiecki kapłan opowiedział także o swoim pobycie w Izraelu, gdzie poznał kilku byłych więźniów, o studiach teologicznych, decyzji o zostaniu kapłanem i kontaktach z Polską. – Już jako ksiądz zacząłem się zastanawiać, czy nie mógłbym przez rok zamieszkać u proboszcza w Oświęcimiu. Mój biskup się zgodził. W Lublinie zacząłem uczyć się języka polskiego. Wówczas w Polsce bardzo wiele się działo. Po kursie i rozmowach z kard. Franciszkiem Macharskim zdecydowałem się na pisanie doktoratu o komendancie Auschwitz Rudolfie Hössie. On był wychowany w rodzinie katolickiej. Był ministrantem. Potem został żołnierzem na froncie I wojny światowej. Wystąpił z Kościoła, zerwał ze środowiskiem rodzinnym i został nazistą. Na końcu życia, już po procesie i skazaniu na śmierć, powrócił do Kościoła. Pracy tej poświeciłem 5 lat. Będąc w Auschwitz, zadawałem sobie ciągle pytanie, jaki jest sens mojego życia. Jestem Niemcem, księdzem „po Auschwitz” i przeszłości już nie zmienię. Czego więc Bóg oczekuje ode mnie? Dziś wiem, że mam pracować na rzecz pojednania. Od lat staram się to robić w tym strasznie trudnym miejscu – opowiadał kapłan.
Trudne pytania i żywa rana
W dalszej części ks. Manfred przybliżył uczestnikom zadania, jakie realizuje powstałe w Oświęcimiu Centrum Dialogu i Modlitwy, w którym pracuje. Kapłan pokrótce opowiedział młodzieży o tym, co działo się w obozie, o tym, jak traktowani byli tam więźniowie, którzy – przekraczając bramę obozu – niejako przestawali być ludźmi, a stawali się numerami. – Przybywający do Auschwitz ludzie próbują sobie wyobrazić, co się tu działo. I my im w tym pomagamy. Idziemy śladami więźniów. Mówimy o ich pracy, o głodzie, krematoriach, rozsypywanych po polach ludzkich prochach, które traktowano jak nawóz. Sama wizyta jest trudna. Ale jest też drugi wymiar. Auschwitz tuż za bramą było częścią Niemiec. Z tego miejsca wysiedlono Polaków, a sprowadzono Niemców. Oni żyli obok tego wszystkiego. To też się stało. I to wszystko w nas pracuje – opowiadał ks. Deselaers.
Kapłan wyznał, że nieraz myśli o tym, gdzie by był, gdyby żył w tamtych czasach. – Pewnie w mieście. Może bym udawał, że nic się nie dzieje. Nie wiem, jak bym reagował, nie wiem, czy cierpiąc głód, umiałbym respektować przykazanie „nie kradnij”, ale wiem, jak bym chciał reagować. Ciągle pytam, co ta pamięć znaczy dla mnie, nie tylko Manfreda, ale także dla księdza, Niemca. W naszej refleksji i pracy w centrum także to pomagamy odkrywać – wyjaśniał.
Ostatnim wymiarem, jaki poruszył kapłan, była potrzeba budowania relacji, szukania sposobów, które pozwolą dziś sobie ufać. – Aby Polacy mogli ufać Niemcom, muszą być nowe, dobre doświadczenia, które pozwolą wierzyć, że to się nie powtórzy. Bez spotkań zaufanie nie rośnie. Siłę do tego daje wiara. Jest to trudne, bo dotyka ran. A Auschwitz jest jeszcze żywą raną, ale to nie znaczy, że nic się nie da zrobić. Będąc w Oświęcimiu, nauczyłem się, że nie mam dotykać tego, co boli, ale wzmacniać to, co jest obok. Naszym zadaniem jest stworzyć miejsce, w którym każdy jest szanowany. Dziś Oświęcim to już nie tylko czas strasznej pamięci, ale także miejsce, w którym dzieje się dobro. Tam Hitler nie ma ostatniego słowa – przekonywał gość.
Cisza, wzruszenie, a także liczba pytań, jakie padały na zakończenie spotkania z sali, pokazały, jak ważne i potrzebne było to spotkanie.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się