– Miałam bardzo poważny wypadek, po którym dużo czasu spędziłam w szpitalach. W wielu traktowano mnie jak przedmiot. Obiecałam sobie, że nigdy nie dopuszczę, by tak było u nas – mówi Katarzyna Chojecka.
W malowniczej miejscowości Nowy Dwór w powiecie skierniewickim, w otoczeniu potężnych dębów, kasztanowców, klonów i ponad 170-letnich lip, w dawnej posiadłości Stefana Okęckiego mieści się Klinika Rehabilitacji, do której przybywają pacjenci z całej Polski. Pod czujnym okiem właścicieli, lekarzy, rehabilitantów i obsługi chorzy nie tylko stają na nogi, odzyskują sprawność i pozbywają się bólu, o czym można przeczytać w obszernych kronikach, ale także odnajdują spokój ducha. O ten ostatni dba rzesza „niebieskich wolontariuszy”. Ich obecność i pomoc sprawiają, że miejsce to przez wielu zwane jest „Kliniką pod aniołem”.
Sentymentalne dary
Budynek dworu to murowana, parterowa budowla z mieszkalnym poddaszem. Obiekt, a także otaczający go park wpisane są do rejestru zabytków. Z racji tego jego właściciele – Katarzyna Chojecka i Sławomir Czyż – wszystkie pomieszczenia urządzili tak, by współgrały z dawnymi wnętrzami i by nawiązywały do dawnych czasów. Udało się to zrobić mimo obostrzeń związanych z działalnością medyczną. Po przekroczeniu progu kliniki oczom pacjentów ukazują się piękne gabinety, korytarze i pokoje umeblowane starymi (bądź stylizowanymi na stare) meblami. Ściany zdobią liczne obrazy i stare fotografie. Gros ozdób to dary i prezenty od rodziny, przyjaciół i pacjentów. Nie brakuje też rzeczy przywiezionych z różnych podróży.
– Wszystko tu robiliśmy sami. W wystrój tego miejsca włożyłam swoje serce i duszę. Jestem zbieraczem rzeczy, które mi się podobają. Większość z nich ma niezwykłą historię. Wszystkie własnoręcznie ustawialiśmy i przybijaliśmy do ścian – opowiada K. Chojecka. – Proszę popatrzyć na te obrazy. Dostaliśmy je od Sławka cioci i wujka. Oni są malarzami i uznali, że będą się tu dobrze miały. Moim największym skarbem jest lustro po prababci, które później wisiało także u babci i moich rodziców. Patrząc w nie, nie widzę swojego odbicia, lecz różne sceny z przeszłości, z domów, w których było. To moje „okno” wspomnień – opowiada pani Kasia. Wystrój wnętrz dopełniają świeczniki, książki i masa drobiazgów. W salonie wzrok przykuwają stare stoły nakryte ręcznie robionymi obrusami, z których większość to dzieła mamy pana Sławka, a także kominek i pianino.
– Instrument dostaliśmy od pana, który czasem do nas zagląda. Pewnego razu nieśmiało zapytał, czy nie przyjęlibyśmy starego pianina. Pytając, był zmieszany faktem, że nosi ono ślady używania. Kiedy powiedziałam, że w dworach jest miejsce na takie rzeczy, z radością nam je przekazał. Przypuszczał, że jest z 1925 roku. Później kilku mistrzów fortepianu zgodnie stwierdziło, że jest ono starsze i pochodzi prawdopodobnie z 1885 roku – opowiada właścicielka. Równie cenną pamiątkę, mającą wartość sentymentalną, stanowią dwa pejzaże wiszące w holu. Zostały zabrane przez uciekającą rodzinę po zakończeniu II wojny światowej. Musiały być cenne, skoro je zabrano. Teraz uznano, że tu jest dla nich godne miejsce. Na tym nie koniec. W gabinecie lekarskim jest stara szafa, którą właściciele nabyli wraz z dworem.
– Wszyscy nam mówią, że pochodzi z czasów Stefana Okęckiego. Nie umiem tego potwierdzić, ale kupujemy tę opowieść, bo do mebla mamy sentyment. A pozostając przy osobie Okęckiego, chciałabym wspomnieć o opracowanym przez niego urządzeniu, które opatentował. Gdy trafiłam na dokumenty, wiedząc, że był wykształcony w dziedzinie rolnictwa i ogrodnictwa, przypuszczałam, że wymyślił jakąś maszynę rolniczą. Nic podobnego. Jego wynalazek to pas biodrowy dla osób chorych na kręgosłup oraz kości miednicy. Kto wie, może kiedyś wykonamy jego prototyp? – opowiada z uśmiechem pani Katarzyna.
Mrożek i znikające przedmioty
Wiele osób, które przybywają do kliniki, widząc tak dużą liczbę drobiazgów, dopytuje, czy zgromadzone przedmioty „nie dostają nóg” i nie zmieniają właścicieli. – Nic podobnego. Tu nic nie ginie. A wręcz przeciwnie – ciągle znajdujemy i otrzymujemy różne rzeczy od pacjentów. Jedna pani zapytała, czy moglibyśmy wśród naszych rodzinnych zdjęć umieścić także portret jej cioci, którą uwielbia i która nauczyła ją wrażliwości. Zgodziliśmy się. Proszę popatrzeć, powiesiliśmy go w widocznym miejscu – ciągnie opowieść K. Chojecka.
Podczas rozmowy obecna właścicielka przypomina sobie jednak, że w dworze zdarzyła się jedna kradzież książki. Na początku fakt ten nie został zauważony przez nikogo. – Zorientowaliśmy się, gdy dostaliśmy paczkę. Nasza pacjentka w dołączonym liściku napisała, że bardzo nas przeprasza za kradzież, której się w pełni świadomie dopuściła. Wyjaśniła, że zrobiła to, bo bardzo chciała lekturę doczytać, a bała się, że moglibyśmy nie chcieć jej pożyczyć. Po przeczytaniu z wyrazami wdzięczności i przeprosinami nam ją odsyła. Czytając, byliśmy wzruszeni – wspomina pani Kasia.
Opowiadając o kolejnych drobiazgach, pani Katarzyna przywołuje dawnych pacjentów, także tych, których nie ma już pośród żywych. We wspomnieniach ożywają artyści, malarze, pisarze, a wśród nich Sławomir Mrożek, który w klinice był kilka razy. Miejscem, w którym najchętniej przebywał, był dom właścicieli. Niezwykle klimatyczne mieszkanie urządzone w dawnej pralni było jego azylem, w którym z dala od ludzi i pytań mógł odpoczywać i powracać pamięcią do dawnych chwil. Warto wspomnieć, że dzięki otwartości właścicieli w ich mieszkaniu powstało wiele kadrów do filmu dokumentalnego o pisarzu „Życie warte jest życia”, nakręconego przez Pawła Charę.
– Cieszymy się, że tak wiele osób świetnie się u nas czuje, że chętnie do nas wraca. Wśród naszych pacjentów są pisarze, artyści, muzycy, naukowcy. Bywa tu aktor Rafał Królikowski. Dla młodszych pacjentów pobyt w naszej klinice jest jak wizyta w domu babci, dla starszych to okazja do sentymentalnej podróży, do powrotu do wspomnień, dawnych przedmiotów i chwil – mówi pani Kasia.
Co z aniołami?
Są dosłownie wszędzie. Można je spotkać w każdym pokoju, gabinecie i korytarzu, na ścianach, a także półkach. – Jestem zakochana w drobiazgach i aniołach. Tych ostatnich mamy tu ponad 650. W naszym dworze są anioły infantylne, kiczowate, ale także piękne, będące dziełami sztuki. Cenne są te, które przywieźliśmy z różnych podróży po świecie. Mamy nawet anioła czarnego z Brazylii i słodkie anioły z Los Angeles. Z wielką estymą podchodzimy do aniołów, które otrzymaliśmy od pacjentów. Część z nich jest wykonana własnoręcznie, z przeróżnych materiałów. Każdy gabinet i każdy pokój ma swojego anioła opiekuna – opowiada pani Katarzyna.
Miłośniczka skrzydlatych przyjaciół przekonuje, że anioły są obecne w każdej religii, nawet w buddyzmie. – Uważam, że jestem szczęściarą, nad którą opiekę sprawuje wiele aniołów. Poza wiarą nie mogę w inny sposób oddać im hołdu, więc kolekcjonuję ich wizerunki. Nie brakuje ich też na obrazach. W swojej kolekcji mamy jeden obraz szczególny. Jest na nim Sławomir Mrożek w towarzystwie aniołów. Namalował go nasz pacjent na chwilę przed śmiercią. Zazwyczaj malował w barwach pastelowych. Ten jest dużo bardziej jaskrawy, wyrazisty – pokazuje. Anioły są obecne także w rozmowach pacjentów. Właścicielka jest przekonana, że dzięki ich opiece i interwencji w klinice pracują profesjonalni i empatyczni specjaliści, którzy nigdy się nie poddają i potrafią sobie wzajemnie pomagać. Interwencji aniołów K. Chojecka przypisuje także cudowne ozdrowienia, jakie miały miejsce w klinice.
– Wiele osób w zadziwiająco szybkim tempie powraca tu do zdrowia. Mamy na przykład pacjentkę, która po 11 latach wstała z wózka. Oczywiście nie zaczęła od razu biegać, ale fakt, że zdołała stanąć, a potem iść, robi wrażenie. A później jeden z pacjentów, który razem z nią uczestniczył w turnusie, wzruszony jej historią ufundował jej maszynę ułatwiającą pokonywanie schodów. I jak tu nie dziękować aniołom? – pyta retorycznie Katarzyna. Właściciele i personel kliniki w Nowym Dworze wierzą, że ciało jest ubraniem dla umysłu i duszy. I dbają o jedno i drugie.•
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się