Czy wizyta duszpasterska to wciąż wyczekiwany moment, wiążący się z błogosławieństwem domu i mieszkańców, czy już tylko podtrzymywanie tradycji na siłę?
W wielu parafiach diecezji wizyta duszpasterska rodzin dobiegła końca. W niektórych zaś wciąż trwa ze względu na mniejszą liczbę kapłanów posługujących w parafii lub potrzebę rozmów z wiernymi. Jak co roku kolęda nie przeszła bez echa w środkach społecznego przekazu. Portale społecznościowe i lokalne media już miesiąc wcześniej podsycają plotki, przytaczają sytuacje z poprzednich lat, które mają na celu ośmieszyć wizytacje, zniechęcić do przyjmowania księży po kolędzie.
Jak się szybko okazuje, każdy jest wtedy ekspertem w dziedzinie prawa kościelnego, norm i zasad panujących w diecezjach i parafiach. Cytowane komentarze mają sprawić wrażenie, że ludzie odchodzą od Kościoła, przestają praktykować i odwracają się od kapłanów. Czy rzeczywiście tak wyglądają realia tradycyjnej kolędy?
Rewolucja duszpasterska
Jako kapłan zadebiutował w tym roku na kolędzie ks. Tomasz Szcześniak, neoprezbiter, który posługuje w parafii Przemienienia Pańskiego w Międzyborowie. – Przyznaję, że tuż przed rozpoczęciem tegorocznej kolędy miałem obawy przed tym, jak zostanę potraktowany przez przyjmujących mnie ludzi. Zastanawiałem się, czy będą chcieli rozmawiać, czy raczej zamkną mi drzwi przed nosem, zamykając mi tym samym szansę na dotarcie do nich z Ewangelią – mówi ks. Tomasz. – Jednak czas wszystko zweryfikował. Nie było się czego obawiać. Spotykałem na swojej drodze różne osoby. Jedne bardziej otwarte, inne nieco mniej, ale to też pewnie sprawa osobistego charakteru każdego z nas. Naprawdę, podczas odwiedzin kolędowych nie spotkała mnie żadna nieprzyjemność. Dziś, już po zakończeniu wizyty duszpasterskiej, ze spokojem mogę stwierdzić, że ludzie potrzebują kapłana. Chcą rozmawiać. Czasem z humorem o codzienności, czasem o sprawach poważnych, nieraz bolesnych i trudnych, ale wizyta w każdym domu odbywała się zawsze w atmosferze przyjaznej i modlitewnej – dodaje.
Dla młodego kapłana czas kolędy był dobrą okazją do poznania wiernych, specyfiki parafii. – Kolęda to czas rzeczywiście niełatwy i dla wygodnictwa mógłbym powiedzieć, że niepotrzebny. Ale tak na pewno nie jest. Kiedy jako nowy ksiądz pojawiłem się w Międzyborowie, podobało mi się prawie wszystko, ale ciągle mi czegoś brakowało. Czułem, że jestem księdzem w parafii, ale nie jestem księdzem z ludźmi. Przeszkadzała mi bardzo moja anonimowość. Prawie nikt mnie tu nie znał, więc może i nie ufał na tyle, aby zwierzyć się ze swoich trosk, swobodnie porozmawiać. Po kolędzie nastąpiła rewolucja. Dziś, kiedy idę podczas porannej niedzielnej Mszy do konfesjonału, zerkam na ludzi i widzę, że tutaj uśmiecha się jakaś pani, tam zagaduje do mnie jakiś pan. No tak, pamiętam, przecież byłem u nich po kolędzie… Nie wyobrażam sobie normalnego działania polskiej parafii bez tradycyjnej wizyty duszpasterskiej. Właśnie najwięcej o radościach i troskach moich parafian dowiedziałem się podczas kolędy, a ta wiedza jest bezcenna, aby prowadzić duszpasterstwo – mówi ks. Szcześniak.
Wolne w pracy na kolędę
W trakcie wizyty duszpasterskiej wciąż są jeszcze kapłani w parafii św. Wojciecha w Makowie. – Wraz z wikariuszem ks. Jakubem traktujemy kolędę jako ważne i piękne wydarzenie – mówi proboszcz ks. Sławomir Wasilewski. – Ze względu na to, że jesteśmy w Makowie dopiero od półtora roku, odwiedzanie wiernych w ich domach jest dla nas wspaniałą okazją do wspólnej modlitwy, udzielenia naszym parafianom kapłańskiego błogosławieństwa, ale także do bliższego poznania się i prowadzenia rozmów. Między innymi dlatego jednego dnia, czyli w ciągu 8 godzin, odwiedzamy nie więcej niż kilkanaście domów. Spędzamy w jednym mieszkaniu około 30 minut, niezależnie od tego, czy mieszka w nim bogaty czy biedny, zdrowy czy chory, gorliwy wierzący czy też ochrzczony niepraktykujący. Cieszymy się, że wierni parafii Maków zapraszają nas niemal do każdego domu, biorą na dzień odwiedzin wolne z pracy i, mimo upływu lat i następujących zmian w dzisiejszym świecie, nadal przeżywają kolędę jako święto religijne, chrześcijańskie, rodzinne. Z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że odwiedzane osoby są zasadniczo gotowe do rozmowy na każdy temat, nawet na tzw. tematy trudne. Ponieważ wizyta duszpasterska w jednym domu trwa krótkie pół godziny, nigdy nie poruszam w niej tematów „o pogodzie” ani nie rozmawiam „o polityce”. Staram się wykorzystać ten czas przede wszystkim na rozmowy o życiu, rodzinie, wierze, duchowości, Bogu.
Z perspektywy prawie 25 lat kapłaństwa widzę, że wierni są chętni do rozmowy nawet o trudnych i skomplikowanych sprawach, jeśli rozmowa ta prowadzona jest językiem ewangelicznym i toczy się w klimacie szczerości, zaufania i poszanowania godności każdego z rozmówców. Dziękuję Bogu za każde spotkanie i każdą rozmowę, wśród których jest wiele takich, które są dla mnie świadectwem wiary moich parafian. Nie boję się kolędowych spotkań, bo lubię być blisko ludzi i ich spraw. Nie lękam się kolędowych spotkań, bo nie są to moje prywatne spotkania, ale spotkania Boże. Pamiętam, że pewnej środy byłem zmęczony i nie miałem siły na odwiedzanie parafian, ale kiedy zajrzałem do Pisma Świętego, by przeczytać Słowo na tamten dzień, dotarło do mnie zadanie z I czytania: „Idź, niech Pan będzie z tobą”, więc... poszedłem z ochotą i nową siłą. I to był, jak się potem okazało, jeden z piękniejszych styczniowych kolędowych dni – dodaje ks. Wasilewski.
Aplikacja „Gdzie jest ksiądz?”
Wbrew plotkom, medialnym doniesieniom i wyciąganiu pojedynczych sytuacji działających na niekorzyść całej wspólnoty kapłańskiej wierni są otwarci na wizyty duszpasterskie i wręcz o nie zabiegają. – Niech ludzie mówią co chcą. Kolęda w domu musi być. Tak nakazuje tradycja, ale i potrzeba serca. Błogosławieństwo, które niosą nam kapłani, naprawdę przynosi łaski. Tylko trzeba je dostrzec. Ich obecność, posługa jest potrzebna. Ilu z nas nie jest już w stanie przyjść do kościoła? Nie wyobrażam sobie roku bez kolędy w domu. Kościół to nie urząd, w którym, gdy przegapiliśmy termin, wiążą się z tym poważne konsekwencje. Zawsze można umówić się prywatnie i kapłani nie robią żadnych problemów. Wielu powie, że po kopertę to przyjdą. W swoim życiu spotkałam wielu kapłanów, w różnych miejscowościach, we wsi i w mieście. Żaden nigdy nie dał mi powodu, by tak myśleć, a jeśli ktoś ma problem z tym, że wierni dają pieniądze na Kościół, to już jego sprawa – mówi Teresa Jakubowska, mieszkanka Sochaczewa.
To, że kolęda wciąż jest ważnym wydarzeniem w życiu rodzin, potwierdza ks. Mariusz Zembrzuski, proboszcz parafii w Nowym Mieście nad Pilicą. – Co roku te same obawy, plotki i co roku 99,9 proc. wiernych przyjmuje kapłana z wizytą duszpasterską, wielokrotnie w dzień kolędy wypatrując naszej obecności. Czasem zdarzają się zabawne sytuacje, gdy podczas modlitwy dzwonią sąsiedzi, gdzie jest ksiądz. Wierni odprowadzają nas z domu do domu, chętnie częstują ciastem, herbatą, obiadem i często trudno odmówić, więc nie uważam, że traktują kolędę jako przykry obowiązek, podtrzymywanie tradycji na siłę. Czasy wydają się antyklerykalne, ale wbrew pozorom wierni potrzebują kapłanów i nie wstydzą się o tym mówić, prosić o spotkanie z błogosławieństwem domu czy posługę sakramentalną – mówi ks. Mariusz.
– Jestem wierzący, ale nie do końca rozumiem sens obrzędów takich jak kolęda. Z drugiej strony nic mi się nie stanie, gdy wpuszczę księdza do domu, pomodlę się z nim i zamienię kilka słów. Kilka lat temu przekonałem się, że księża to też równi goście. Z jednym dzięki kolędzie mam kontakt i naprawdę kilka razy rozjaśnił mi w głowie wiele spraw, nawet przekonał do spowiedzi. Księża też ludzie, różni są. Taka jest ich posługa i takie mają obowiązki. Po co im to utrudniać? Nie byłbym zadowolony, gdyby ktoś mi trzaskał przed nosem drzwiami ze względu na uprzedzenia, bo np. mam tatuaż czy kolczyk w uchu. Nie chcesz, podziękuj, grzecznie odmów. Szanujmy się – apeluje Marcin Kołodziejczyk, student z Żyrardowa.•
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się