Jest czas wojny koronawirusowej. Jesteśmy w jakimś sensie w okopach. Mamy rozkaz trzymać głowę nisko i nosić hełm na głowie. Tu nie ma miejsca na dowolność. Oczywiście mogę robić po swojemu: chodzić bez hełmu i wychylać się ponad okopy. Ale jak dostanę kulkę, to do kogo potem mam mieć pretensje?
Sam się zmagam wewnętrznie, bo byłem wychowywany w tradycji przyjmowania Komunii Świętej do ust, czego jestem zwolennikiem w normalnej sytuacji. Ale mamy czas nadzwyczajny. Czas wojny koronawirusowej i wiem, że potrzebuję zrewidować swoje patrzenie i dostosować się do nowych okoliczności. Widzę to wyraźnie.
Nie ułatwiają mi tego podsycane emocjami stwierdzenia typu: „Jezus nie zaraża” czy „Komunia Święta nikogo nie zabije”. Te i inne wypowiedzi potęgują zamęt i dylematy. Pewnie, że można mi zarzucić: „… nas pouczasz?” – jak usłyszał uzdrowiony niewidomy. Ale nie mogę i nie chcę na tej trwającej wojnie słuchać emocji i zarzutów. Jedna osoba oznajmiła mi wprost, że nie będzie przychodziła na takie Msze Święte, na których profanuje się Ciało Pana Jezusa.
A mnie zależy na każdym człowieku. Widzę i czuję odpowiedzialność, by każdy miał poczucie bezpieczeństwa w przyjmowaniu Pana Jezusa. Komunia Święta – Ciało Chrystusa – wciąż jest poddana prawom fizyki, chemii, biologii, prawom natury. Oczywiście, że Jezus nie zaraża, ale zarazić może to, czego gołym okiem nie widać. Zarazić może to, co nie daj Boże, przylgnie do Najświętszego Ciała Pańskiego albo do kapłańskich rąk, które Je podają. I może jestem ślepy, bo nie widzę argumentu, że do Najświętszego Sakramentu nie przyklei się koronawirus. Oczywiście – mam świadomość, że nie jest tak, że Ci, którzy w czasie pandemii, będą przyjmować Komunię Świętą na rękę, na pewno się nie zarażą. A ci, którzy do ust, to już na pewno tak. Chodzi o zmniejszenie ryzyka zakażenia.
Bardzo przekonują mnie słowa naszego metropolity, księdza arcybiskupa Grzegorza Rysia, który w liście do wiernych napisał: „Wszyscy lekarze są zgodni co do tego, że wirus przekazywany jest przede wszystkim drogą kropelkową, więc podawanie Komunii Świętej do ust niesie ze sobą bardzo poważne niebezpieczeństwo zakażenia. Nasza pobożność nie może stanowić zagrożenia dla innych, lub choćby ich lęku podczas obrzędu komunii. Tak, potrzebny nam jest heroizm wiary – ale on jest przede wszystkim heroizmem miłości – a ta, tak jak Bóg, patrzy najpierw na słabszych, na chorych, i na tych, którzy się zwyczajnie boją. W imię tej miłości jesteśmy wezwani, by się „zaprzeć samych siebie” (por. Mt 16,24) – swojego duchowego komfortu. Tym bardziej, że mówimy przecież jedynie o czasie pandemii – po ustaniu zagrożenia każdy z nas będzie mógł powrócić do takiej formy przyjmowania Komunii Świętej, jaka mu najbardziej odpowiada – Kościół szanuje każdą z nich i żadnej nie czyni obligatoryjną.
Księży proszę, aby na każdej (!) Mszy św., bezpośrednio przed obrzędem komunii, zwracali się do Wiernych z komentarzem nie tylko podkreślającym konieczność przyjmowania Komunii na rękę, ale także objaśniającym poprawne wykonanie, a przede wszystkim SENS tego gestu” (warto przeczytać całość: https://www.archidiecezja.lodz.pl/2020/03/list-arcybiskupa-metropolity-lodzkiego-2/).
Sensem jest złożenie dłoni na kształt krzyża – lewą dłoń na prawą. Krzyż z dłoni to tron dla Jezusa, Który zasiada na krzyżu moich lęków, obaw, cierpienia, ale też i na krzyżu mojej pobożności, uważaną przeze mnie za jedyną słuszną, na krzyżu moich przyzwyczajeń, tradycji.
Jest czas wojny koronawirusowej. Jesteśmy w jakimś sensie w okopach. Mamy rozkaz trzymać głowę nisko i nosić hełm na głowie. Tu nie ma miejsca na dowolność. Oczywiście mogę robić po swojemu: chodzić bez hełmu i wychylać się ponad okopy. Ale jak dostanę kulkę, to do kogo potem mam mieć pretensje?
W czasie pandemii chcę udzielać Komunii Świętej tylko na rękę. Ze względu na bezpieczeństwo ludzi i swoje. Chcę ograniczyć ryzyko zarażenia siebie, a potem innych. Może jestem ślepy, ale właśnie w tym widzę swoją odpowiedzialność za siebie i innych. Jest wojna. A na wojnie albo się wykonuje rozkazy albo giną ludzie. Dlatego nas pouczam. Mówię „nas”, bo siebie też i to w pierwszej kolejności.