Czy można się dostać do nieba „po znajomości”? Można! Dostanę się do nieba, ale jedynie po takiej mojej "znajomości" z Jezusem, która polega na towarzyszeniu Jezusowi, trwaniu przy Nim, przyznawaniu się do Niego przed ludźmi.
Ewangelia według św. Mateusza (Mt 10,26-33)
Jezus powiedział do swoich Apostołów: „Nie bójcie się ludzi. Nie ma bowiem nic zakrytego, co by nie miało być wyjawione, ani nic tajemnego, o czym by się nie miano dowiedzieć. Co mówię wam w ciemnościach, powtarzajcie jawnie, a co usłyszycie na ucho, rozgłaszajcie na dachach. Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle. Czyż nie sprzedają dwóch wróbli za asa? A przecież żaden z nich bez woli Ojca waszego nie spadnie na ziemię. U was zaś nawet włosy na głowie wszystkie są policzone. Dla tego nie bójcie się: jesteście ważniejsi niż wiele wróbli. Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie”
Kontekstem słuchanych dzisiaj słów Jezusa jest 10 rozdział Ewangelii według św. Mateusza. Rozpoczyna się on opisem przywołania przez Jezusa do siebie dwunastu uczniów, zwanych apostołami (Mt 10,1-4), i przekazania im z ust samego Jezusa (w swego rodzaju mowie misyjnej) chrześcijańskiego sposobu postępowania „w drodze” i zachowywania wewnętrznych postaw „w sercu” (Mt 10,5-16). Z wielką szczerością zapowiada Jezus prześladowania ze strony ludzi (Mt 10,17-23), zaraz jednak dodaje do tej zapowiedzi słowa otuchy, odwagi i zachęty do wytrwania i bycia mężnym w ucisku (Mt 10,24-33), gdyż tak naprawdę dla chrześcijanina każdy czas jest dobry i właściwy do dawania czytelnego świadectwa o Jezusie i odważnego przyznawania się do Niego przed ludźmi. Jezusowy przepis na moje, twoje i nasze bycie chrześcijaninem „z krwi i kości”, całym sobą, z zaangażowaniem całego swego serca, całej swojej duszy i całego swego umysłu (por. Mt 22,37) jest prosty:
Iść tam, dokąd sam Jezus wysyła (por. Mt 10,5). Iść przede wszystkim do owiec, które poginęły (Mt 10,6). Iść i głosić nie samego siebie, ale iść i głosić królestwo niebieskie, które jest już blisko (Mt 10,7). Iść jako człowiek zupełnie wolny, bez zbędnych obciążeń (Mt 10,10) zewnętrznych i wewnętrznych. Iść nie z myślą zdobywania złotych, srebrnych czy miedzianych monet (Mt 10,9), gromadzenia banknotów złotówkowych czy euro, ale iść bezinteresownie ze świadomością, że skoro sam darmo otrzymywałem łaskę po łasce (J 1,16), to jako ten, który darmo otrzymał, jestem w stanie darmo dawać (por. Mt 10,8).
Iść ze słowem pozdrowienia (Mt 10,12) do wszystkich, by słowo pokoju i sam pokój zagościł w domu ludzi godnych (Mt 10,12). Iść ze świadomością, że droga będzie prowadzić również pomiędzy wilkami (Mt 10,16). Dlatego tak bardzo przydatna będzie roztropność i nieskazitelność (Mt 10,16), zwłaszcza wtedy, gdy sam posłany znajdzie się w tarapatach z powodu głoszenia Jezusa Chrystusa i Jego Ewangelii. Iść mając się na baczności przed ludźmi (Mt 10,17) oraz mieć ufne zakotwiczenie w Panu Bogu, pamiętając, że „kto wierzy, nigdy nie jest sam” (Benedykt XVI). Iść za głosem Boga i w chwilach przechodzenia nawet przez najciemniejszą z dolin (por. Ps 23,4), zła się nie wystraszyć (por. Ps 23,4), ponieważ sam Bóg jest i będzie z posłanym, by we właściwym czasie podpowiadać mu wszystko, co należy mówić (Mt 10,19) i aby sam Duch Święty mógł przemawiać przez osobę pos(y)łanego (por. Mt 10,20).
Iść przez życie tak, bym wszędzie tam, gdzie jestem, przyznawał się do Jezusa, który mówi otwarcie, że to przyznawanie się do Niego jest decydujące w odniesieniu do mej przyszłości: Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie (Mt 10,32-33). Przesłanie Jezusa jest klarowne, jasne, jednoznaczne. Wobec osoby Jezusa wybór brzmi: albo przyznawać się do Jezusa albo się Go zapierać. Et tertium non datur. Wobec Jezusa alternatywa brzmi: albo Jezusa naśladować albo Jezusa prześladować. I trzeciej możliwości nie ma. Wreszcie wobec Ewangelii wybór brzmi: albo żyć naprawdę Ewangelią albo udawać prawdziwe życie. A gdyby ktoś pomyślał, że istnieje w tej kwestii jakaś inna droga „na skróty”, niech sobie przypomni inny fragment z tej samej Ewangelii według św. Mateusza, w którym ewangelista zapisał: Pewnego razu podeszła do Jezusa matka synów Zebedeusza (Mt 20,20). Podeszła nie sama, ale ze swoimi synami i oddając Mu pokłon, o coś Go prosiła (Mt 20,21). A prosiła o rzecz naprawdę istotną, którą chciała tamtego dnia „załatwić” z Jezusem dla swych dorosłych już „pociech” Powiedz, żeby ci dwaj moi synowie zasiedli w Twoim królestwie jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie (Mt 20,21). Z jednej strony coś pięknego, bo matczyne zatroskanie i zabieganie zawczasu o ich zbawienie (por. Flp 2,12), z drugiej zaś strony niezrozumienie spraw bożych, ponieważ nieba – ani dla siebie ani dla innych – nie załatwia się nigdy „na boku”, światowymi sposobami, „po znajomości” czysto ludzkiej.
W porównaniu z codziennością świata nam współczesnego sposób na jaki wpadli synowie Zebedeusza, Jan i Jakub, nie jest nowy. Kto ma plecy, ten może więcej, łatwiej i szybciej. Jak się dostać do nieba? Jak to sobie zapewnić? Najlepiej po znajomości, otrzymując gwarancję od samego Jezusa. Niech On złoży obietnicę; niech wypowie ją publicznie wobec dwóch świadków tak, by ją wyraźnie usłyszeli, a wtedy wszystko będzie załatwione na sto procent, raz na zawsze – i co nie bez znaczenia dla dzisiejszego rozleniwionego duchowo człowieka – bez jakiegoś zbędnego i specjalnie wielkiego wysiłku.
Na szczęście Jezus nie daje się nabrać. I stara się wytłumaczyć uczniom, że tak naprawdę sami do końca nie wiedzą, o co proszą (Mt 20,22). Zasadniczo bowiem, żeby się dostać do nieba, nie wystarczy z Jezusem porozmawiać raz jeden (chyba, że się otrzyma łaskę dobrego łotra) czy drugi . By się dostać do nieba, nie wystarczy samo przychodzenie do kościoła. By się dostać do nieba, trzeba z Jezusem żyć, biorąc udział w tym wszystkim, co On przeżywał i czego On sam doświadczył, a ponieważ On jest doświadczony we wszystkim na nasze podobieństwo, za wyjątkiem grzechu (Hbr 4,15) potrzeba, byśmy i my stawali się podobni do Niego w tym wszystkim, co jest Jego; co Chrystusowe; co Boże.
Nie dostanie się do nieba zwyczajny cwaniak, nawet jeżeli w życiu ziemskim udaje się mu przechytrzać innych. Bóg przechytrzyć się nie da. Nie dostanie się do nieba oszust, bo droga do nieba prowadzi przez uczciwość. Nie dostanie się do nieba kombinator, bo droga do nieba jest ewangelicznie prosta. Nie dostanie się do nieba człowiek lubiący przekupywać, bo walka o niebo to „uczciwy interes”, a Pan Bóg naprawdę nie ma względu na osoby (Dz 10,34). Nie dostanie się wreszcie do nieba człowiek myślący, że za pieniądze można wszystko, bo niebo, owszem, jest wartościowe, ale i bezcenne.
To nie można się dostać do nieba „po znajomości”? Można! Dostanę się do nieba, ale jedynie po takiej mojej „znajomości” z Jezusem, która polega na towarzyszeniu Jezusowi, trwaniu przy Nim, przyznawaniu się do Niego przed ludźmi: Kto się przyzna do Mnie przed ludźmi, do tego Syn Człowieczy przyzna się wobec aniołów bożych (Łk 12,8). Znajomość, która otwiera człowiekowi bramy nieba zakłada dostrzeżenie, docenienie i przyjęcie zbawczej wartości narodzin, życia, męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa i polega na naśladowaniu Go w Jego służebnej postawie.
„Znajduję się wobec ostatniego etapu mojego życia i nie wiem, co mnie czeka. Wiem jednak, że światłość Boga istnieje; że On jest Zmartwychwstały; że jego światło jest silniejsze od wszelkiej ciemności; że dobroć Boga jest silniejsza od wszelkiego zła tego świata” (papież Benedykt XVI).
Przyznawać się do Pana Jezusa.
Iść z Nim i za Nim aż do samego końca.
Bo najpiękniejsze jest dopiero przed nami…