Region między Łodzią a Warszawą bogaty jest w ludowe tradycje, obrzędy, które z każdym kolejnym rokiem... odchodzą w zapomnienie. I choć dziś wiele z nich traktowanych jest jako zabobon lub zwyczajną zabawę, są miejsca, w których można spotkać korowody ostatkowe, przebierańców i gospodarzy, którzy częstują m.in. faworkami.
Choć w tym roku pandemia nie nastrajała i uniemożliwiała huczne zabawy, spotkania czy bale, mieszkańcy regionu starali się dochować tradycji i w skromniejszej oprawie celebrować czas radości i zabawy.
Dziś ostatni dzień karnawału, w wielu regionach nazywany "śledzikiem". I choć to, co było ważnym i poważnym obrzędem 50 i więcej lat temu, dziś jest traktowane jak zwykła zabawa, nie brakuje chętnych do odtwarzania, podtrzymywania tradycji. Także w regionie łowickim.
Jeszcze kilka lat temu w okolicach Łowicza można było spotkać dorosłych mężczyzn, chodzących po wsiach i przebranych za maszkary ludzkie i zwierzęce, m.in. baby, dziadów, Cyganów, Żydów, kozę, niedźwiedzia, konia, turonia czy bociana. Miało to sprzyjać płodności i urodzajowi, symbolicznie zachęcało do budzenia życia na nowo. Choć bez wątpienia nawiązywało do starych tradycji pogańskich, z czasem rezygnowano z niektórych elementów, zwłaszcza tych, które kolidowały z wiarą.
- Pamiętam, że zawsze w Środę Popielcową mama z babcią na płocie wieszały zioła, które święciło się w Matki Boskiej Zielnej. To miało chronić przed chorobą, śmiercią w Wielkim Poście. W środę rano zmienialiśmy też w domu firany, by przypominały w Wielkim Poście, że człowiek powinien być czysty i "biały", by nie grzeszył. W domu mówiło się, by "nie dokładać Panu Jezusowi grzechów na barki". Różnie bywało z tymi tradycjami, ale najważniejsze były te związane z Kościołem, wiarą. Rodzice bardzo pilnowali, by tego dnia każdy był w kościele i posypał głowę popiołem. Dla chorych brało się grudkę popiołu w bawełnianą lub lnianą chusteczkę, włożoną do książeczki do nabożeństwa - wspomina Danuta Celińska z okolic Łowicza.
W regionie opoczyńsko-rawskim także można było spotkać przebierańców, choć większość tradycji, obrzędów związana była już z wiarą i skłaniała do porzucenia zapustnego czasu, zmierzając do rozpoczęcia czasu modlitwy, pokuty i pokornego oczekiwania na zmartwychwstanie. Z każdym dziesięcioleciem czas zabawy "kurczył się". Dawniej trwał od Bożego Narodzenia po Środę Popielcową, następnie ograniczał się do tygodnia od tłustego czwartku, aż w ostatnich latach sprowadzono go do trzech dni przed Wielkim Postem.
- Jeśli chodzi o korowody, to bardzo przywiązywano uwagę do postaci, maszkar, za które się przebierano. Nie mogło zabraknąć bociana i kozy, bo w myśl powiedzenia: "Gdzie koza rogiem, tam żytko stogiem" miało to zapewnić urodzaj - mówi Michał Adam Pająk, etnograf. - Przede wszystkim trzeba nadmienić, że okres zapustu świętowały przede wszystkim kobiety. Wiele zabaw, tradycji odnosiło się głównie do pań, które w tłusty czwartek obchodziły - nazwijmy to - odpowiednik Dnia Kobiet. W tym dniu wypiekały jadło obrzędowe - faworki, chrust, które przez swój kształt nawiązywały do odwrócenia norm, czyli porzucania tego, co huczne, radosne, tłuste, a rozpoczęcia czasu wyciszenia, spokoju, postu. Pączki, które niewiele przypominają dzisiejsze, bo zamiast słodkiego nadzienia miały w sobie skwarę tłuszczu, musiały być okrągłe, duże, przypominające złożone dłonie - wyjaśnia etnograf.
Nie brakuje także tradycji związanych z samą Środą Popielcową. - Tego dnia gospodynie na zewnątrz szorowały popiołem wszystkie garnki, patelnie, które miały kontakt z tłuszczem, a co pobożniejsze nie używały już tych garnków, ale zdarzało się też, że niektóre z nich wyrzucały wszystkie naczynia na znak gotowości przeżywania Wielkiego Postu, umartwiania się, pokutowania - dodaje M. Pająk.
Dawniej jeszcze w Środę Popielcową dozwolone były zabawy, choć już nawiązujące do Wielkiego Postu. - Chłopcy czekali na idące do kościoła gospodynie, by suto obsypać je popiołem z wielkich wiader, garnków. Cisza następowała o północy i odtąd panowała atmosfera pokuty, spokoju.
To tylko kilka z wielu tradycji, zwyczajów, które panowały w regionie między Łodzią a Warszawą. I choć dziś zachęcamy do korzystania z ostatków, przypominamy też, że granica między zabawą a zabobonem jest cienka.
- Dziś możemy uznać wiele z tych tradycji jako ciekawostki, kawał historii, która trwała i kształtowała pokolenia, obraz ludowości. Z pewnością to ciekawe opowieści do wieczornego spotkania z przyjaciółmi. Nie zamykajmy się na dawne tradycje, zwyczaje, ale bądźmy rozsądni w tym ostatkowym czasie. Do wszystkiego trzeba podejść z umiarem i rozwagą. Tradycje są ważne, ale równie znaczące jest to, komu są dedykowane. Jeśli większość z tradycji, zwyczajów ostatkowych ma być symbolem porzucenia czasu zabawy na rzecz pokuty i nawrócenia wielkopostnego, to korzystajmy z nich z głową i traktujmy jak zabawę. Jednak starajmy się zawsze rozeznać, czy bawiąc się, nie oddajemy czci bożkom. Nie utożsamiajmy tradycji ludowej z Tradycją chrześcijańską, Tradycją Kościoła, która zawsze powinna wychodzić naprzód w naszym kształtowaniu pobożności. Jedno jest pewne - w jedzeniu pączków, faworków nie ma nic złego, chyba że... cholesterol - mówi ks. Rafał Woronowski.
Więcej o zwyczajach, obrzędach i tradycjach m.in. na facebookowym profilu gminy Lubochnia.