– Dzięki tej sztuce poznałam św. Jana Pawła II. Bardzo wczułam się w rolę. Kiedy Lolek opowiadał o tym, że jego mama nie żyje, pomyślałam: „O matko, to o mnie”. Trochę to przeżywałam – mówi Marlena Kluzek.
Pandemia dwa razy pokrzyżowała im plany. Przygotowanego spektaklu nie udało się wystawić w 100. rocznicę urodzin Karola Wojtyły. Drugie podejście też spaliło na panewce. Hołd papieżowi oddali za trzecim podejściem, na kilka dni przed zakończeniem roku. Spektakl w reżyserii Adama Szafrańca, wystawiony przez uczniów Szkoły Podstawowej w Lubochni w sali Gminnego Centrum Kultury, zachwycił publiczność. Owacjom nie było końca.
Kadry z dzieciństwa
Najpierw grali dla swoich młodszych kolegów. Potem dla zaproszonych gości, wśród których nie zabrakło ich rodziców, przyjaciół. Determinacja, zaangażowanie i włożony wysiłek opłaciły się. Sztuka przygotowana przez Annę Krześlak-Popłońską, nauczycielkę plastyki i religii, oraz Sylwię Półtorak, nauczycielkę muzyki, na długo pozostanie w pamięci osób, które ją obejrzały. „Lolek z ciszy Niepokalanej” to scenariusz ukazujący dzieciństwo papieża Jana Pawła II. Dzięki reporterskiej relacji widzowie zostają przeniesieni w czasy narodzin, chrztu i codziennego życia K. Wojtyły w przedwojennych Wadowicach. Aktorzy przypomnieli najmłodsze lata życia Lolka, naznaczone śmiercią matki, rozmowami i modlitwami z ojcem i przyjęciem sakramentów, które odcisnęły trwały ślad na duchowości Karola. Przywoływane kadry ukazały, jak Bóg przenikał każdą chwilę życia Wojtyłów. Dopełnieniem tekstu były dołączone do scenariusza piosenki, które wykonał szkolny chór. – To jest czwarte przedstawienie oparte na scenariuszu pana Adama – wyjaśnia A. Krześlak-Popłońska. – Na długo przed 100. rocznicą urodzin Ojca Świętego z koleżanką zadeklarowałyśmy, że przygotujemy na tę okazję przedstawienie. Wiedziałam, że pracy będzie bardzo dużo. Przy takich uroczystościach na mojej głowie jest ubranie dzieci, przygotowanie scenografii, wybór aktorów do konkretnych ról, a także pierwsze ich przesłuchanie – wylicza pani Anna. Ogrom włożonej pracy, dbałość o każdy szczegół pomagały wejść w klimat domu rodzinnego Wojtyłów. Wiele elementów scenografii zostało ściągniętych z domu rodzinnego katechetki. – Fotele przyjechały ze Szklarskiej Poręby od mojej śp. cioci. Scenę, ołtarz przygotowałam w domu. Najtrudniejszym zadaniem było ubranie Matki Bożej. Tu o pomoc poprosiłam swoją siostrę, która szyje suknie ślubne. Ona przygotowała welon. Naszyła na niego kamienie. Chciałam, by Maryja była piękna, by Jej niczego nie ująć. Suknię uszyłam sama. Kiedy wszystko było gotowe… przyszła pandemia – wspomina pani Anna. Nauczycielka miała nadzieję, że zdalne nauczanie nie potrwa długo. Stało się inaczej. – Było mi bardzo żal, najbardziej szat Maryi. Zakończył się rok szkolny. Ze szkoły odeszło wielu aktorów, uczniów ósmych klas. Pod namową księdza proboszcza podjęłam trud na nowo. Lolek był za duży, więc musiałam poszukać nowego aktora. Kiedy wszystko było dopięte, znów zostaliśmy skierowani na zdalne nauczanie. Traciłam nadzieję, że ten spektakl wystawimy. Po powrocie do szkoły w tym krótkim czasie szybko się zmobilizowaliśmy. Przy próbach z pomocą przyszła nam Anna Pająk. Jedna z uczennic – Sandra – zrobiła drzewo genealogiczne, ktoś inny zegar. Podczas próby generalnej nanosiłam ostatnie poprawki, przez cały czas wzdychając do Ducha Świętego. Dziś czuję zadowolenie i radość – wyznaje A. Krześlak-Popłońska.
Lolka zagrał Mateusz
Zadowolenia nie kryje także Sylwia Półtorak. – Dzieci były bardzo chętne do pracy. Cieszyły się, że mogą się pokazać, że mogą zaprezentować coś, co wypracowały. Było to dla nich ogromnym przeżyciem. Po spektaklu czuły się bardzo dowartościowane – zauważa nauczycielka muzyki. Pani Sylwia nie ukrywa, że podczas występów bardzo się denerwowała. Przez cały czas myślała, czy wszystko wyjdzie jak potrzeba, czy aktorzy wejdą w odpowiednim momencie, czy równo zaśpiewają, czy nie zapomną tekstu… – To był duży stres dla dzieci, ale i dla nas, nauczycieli. Teraz jest duma. Myślę, że przedstawienie może się podobać. Kiedy patrzyłam na to, co dzieje się na scenie, powracały obrazy z życia papieża, było wzruszenie, a nawet łzy. Ojciec Święty był dla mnie ważny, to była znacząca postać, która ciągle mnie inspiruje. Myślę, że warto pokazywać, kim był i jakie tragedie w swoim życiu przeżywał – dodaje. W rolę Lolka wcielił się 9-letni Mateusz Konewka. – Przez pandemię uczyłem się tekstu dwa razy. Rola nie była łatwa, dużo trzeba było zapamiętać. Była to fajna przygoda, ale jak dorosnę, nie chcę być aktorem, wolę zostać piłkarzem. Grając, trochę się dowiedziałem o Ojcu Świętym. Jestem zadowolony. Dobrze było być papieżem – zapewnia Mateusz. Podczas prób grze syna przyglądała się jego mama Renata. – Byłam wzruszona, gdy na niego patrzyłam. Najbardziej poruszyła mnie śmierć matki. To, że Mateusz „wygrał casting” na papieża, było dla nas wyróżnieniem – wyznaje R. Konewka.
Jak zawodowcy
Gra w spektaklu była ważnym i poruszającym przeżyciem nie tylko dla Mateusza, ale dla całej 15-osobowej obsady, bez względu na to, czy przyszło im grać role pierwszoplanowe, czy epizodyczne. – Grałem Żyda Chaima Bałamutha – mówi Ksawery Pichola. – Najtrudniej było mi się nauczyć języka. Na szczęście pani Popłońska mi pomogła. Nie będę ukrywał, bardzo mi ta rola pasowała. Na początku trochę się obawiałem, jak zareaguje najmłodsza widownia, ale było dobrze. Rodzice byli szczęśliwi. Mimo stresu było super – dodaje. W rolę Emilii, mamy Lolka, wcieliła się Marlena Kluzek. Ósmoklasistka zdradza, że zanim zaczęła grać, gdy uczyła się kwestii, wydawało jej się, że dialogi są długie i trudne do zapamiętania. W trakcie gry okazało się, że była to bardzo przyjemna, prosta rozmowa z dzieckiem. – Grając, poznałam lepiej papieża. Bardzo wczułam się w rolę. O wczesnym dzieciństwie Karola Wojtyły nic nie wiedziałam. Było to więc cenne doświadczenie. Zamierzam się chwalić tym, że zagrałam w prawdziwym teatrze. Ważne dla mnie było też to, że mieliśmy swobodę. Pani Anna słuchała naszych sugestii, tego, że coś nam nie pasuje, że gdzieś jest sztywno. No i… cudownie mi było w tych dawnych strojach. Przebieram się trzy razy. W każdej kreacji czułam się wyjątkowo kobieco. To pomagało wchodzić w rolę – opowiada Marlena. W scenach uczniowie przybliżyli m.in. chrzest Karola. W rolę księdza wcielił się Bartłomiej Bernaciak. Młody aktor nie ukrywał, że odnalazł się w roli kapłana. Szybko jednak dodał, że o kapłaństwie nie myśli. Pierwszoplanową rolę zagrał Szymon Kłos, który odgrywał ojca papieża. – Musiałem opanować dużą partię tekstu. Nauka zajęła mi trochę czasu. Myślę, że udało mi się uchwycić niektóre cechy taty Karola. Miałem nawet wrażenie, że złapałem więź z Lolkiem. Wcześniej nie znałem Mateusza, ale mam młodszego brata, więc nie było trudno. Cieszę się, bo na początku trochę się wahałem, obawiając się, czy podołam. Gra była wymagająca. Zagrać ojca papieża to coś wyjątkowego. Tak też się czułem. Rolą wywołałem w rodzinie spore poruszenie. Myślę, że warto przypominać życie papieża. To był „niesamowity ktoś” – uważa Szymon.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się