O nierównej walce z COVID-19, rozmowach, po których trudno było powstrzymać łzy, i kwiatach wdzięczności opowiada Justyna Łukasik, inspektor sanitarny w Skierniewicach.
Po Waszej stronie było też karanie osób, które nie stosowały się do obostrzeń. Czy jakaś postawa ludzi szczególnie Cię dotknęła?
Po momencie, w którym duża część społeczeństwa była zadowolona z naszych działań, przyszedł moment, kiedy trzeba było wyciągać konsekwencje wobec przedsiębiorców, którzy nie stosowali się do przepisów. Wówczas w oczach wielu osób zmieniło się nasze oblicze, nagle zaczęto na nas patrzeć jak na policję sanitarną. To było trudne, ale mieliśmy świadomość, że konieczne. My, Polacy, nie bardzo lubimy stosować się do zasad, ograniczeń, reguł. Jednak wiedziałam, że to będzie procentowało, ale wiele osób patrzyło na to ze swojej perspektywy. Naszym zadaniem było wydłużenie transmisji wirusa w czasie. Gdyby wszyscy zachorowali w jednym okresie, zabrakłoby łóżek w szpitalach i mielibyśmy znacznie więcej zgonów.
Jesteś osobą wierzącą, zaangażowaną w życie Kościoła. Jaką ocenę postawiłabyś duszpasterzom?
Rozmowy były trudne, ciężkie, ale i konstruktywne. Czasem, niestety, spotykałam się ze ścianą. W życiu staram się być człowiekiem otwartym, który zmaga się na argumenty, gdy jestem czegoś pewna, nie daję się przegadać. Miałam świadomość, że walczyłam o zdrowie i życie ludzkie. To był mój priorytet. Starałam się tak prowadzić rozmowy, by uświadamiać osobom duchownym, że dziś najważniejszy jest Kościół, w którym są żywi ludzie, którzy mają odporność, że jest to czas uczenia się odpowiedzialności. Niektórzy się dostosowali i mieli na względzie drugiego człowieka. Inni, niestety, nie. Bardzo mnie to bolało. Od ludzi Kościoła oczekiwałam największego zrozumienia i wsparcia. A było różnie. Chcę mocno podkreślić, że byli też księża, którzy dzwonili, dopytywali się, co i jak zrobić. Najbardziej wzruszały mnie Msze św. online, podczas których modlono się za nas. Mam też i takie wspomnienie: zmęczona weszłam na chwilę modlitwy do kościoła. Gdy ksiądz mnie zobaczył, od razu dodał intencję za inspekcję i za mnie. Wzruszyłam się do łez.
Obecnie wydaje się, że wirus trochę „odpuścił”. Niektórzy mają nadzieję, że widać już koniec pandemii. Jak widzisz najbliższe miesiące? Jesteśmy mądrzejsi?
Jedni tak, inni nie. Ubolewam nad tym, że mając dzisiaj możliwość, nie staramy się jej wykorzystać. Wciąż wiele osób nie zdecydowało się na szczepienia, które mogą nas ustrzec przed poważnymi konsekwencjami. Część społeczeństwa stwierdziła, że szczepionka nie jest im potrzebna w momencie, gdy jest ciepło, gdy jest luzowanie obostrzeń. Jednak kiedy przyjdzie kolejna fala, będzie trochę późno na to, by się szczepić. Proszę pamiętać o tym, że szczepionka jest po to, by nasz układ immunologiczny zaczął produkować wojsko, które będzie mogło sobie poradzić z wirusem. Dlatego tu tak ważny jest czas. I jeszcze jedna kwestia. Dziś szczepienia są za darmo, a my nie chcemy z tego skorzystać. Czasami zastanawiam się, czy ludzie zdają sobie sprawę z tego, co się stało. Brakuje mi tego, byśmy się zatrzymali, byśmy pomyśleli, po co to było.
Na koniec chcę Cię zapytać, czy powróciłaś do pasji, jaką jest śpiew. Jaka pieśń jest dziś Twoją pieśnią po walce z covidem?
„Każdy spragniony i słaby dziś niech przyjdzie do źródła wody żywej. Panie Jezu, przyjdź!”. W czasie walki śpiewałam: „Jezu, ufam Tobie”. Ten trudny czas przechodziłam z Jezusem Miłosiernym. Czułam, że był bliski. Wiara dodawała mi sił w czasie, gdy się zmagałam, gdy sama chorowałam, gdy chorowali moi bliscy. Ufam, że najtrudniejsze już za nami. Dużo zależy od naszej odpowiedzialności. Modlę się, by jej nam nie brakowało. • agnieszka.napiorkowska@gosc.pl
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się