Od lat sierpień to czas pieszych wędrówek do Maryi. Do Jej tronu wędrują starsi i młodsi, spełnieni i nieszczęśliwi, zagubieni i poukładani, grzesznicy, którzy chcą być świętymi. Od 6 do 14 sierpnia do Matki szli pątnicy Łowickiej Pieszej Pielgrzymki Młodzieżowej.
Rozważali, w Roku św. Józefa, hasło: „Sęk w tym, jak zostać świętym”. Nie ma sprawdzonej recepty, lecz wskazówki zebrane przez ponad 200 km i różne doświadczenia przybliżają do osiągnięcia świętości, która rodzi się m.in. przez pokorę, cierpliwość, sprawiedliwość, sumienność i konsekwencję.
Z Józefem do Maryi
Tegoroczna pielgrzymka nie należała do najłatwiejszych. Rok przerwy wynikający z pandemii, niepewna sytuacja w bieżącym roku spowodowały, że wiele osób zdecydowało się w ostatniej chwili wziąć udział w ŁPPM. – Przyznam szczerze, trochę się obraziłem za zeszły rok, że nie mogłem iść, że ktoś zmienił moje plany, zwłaszcza że intencje w ubiegłym roku były ogromnie ważne i ta wędrówka zdawała mi się jedynym rozwiązaniem, by Matka Boża mnie wysłuchała.
I tak się w tym zakręciłem, że mało brakowało, a nie wyruszyłbym na szlak w tym roku. Ludzka zazdrość, że pielgrzymowały służby i kapłani, przysłoniła potrzebę modlitwy, poczucia wspólnoty, znalazłem „zamienniki” pielgrzymowania. Poszedłem tylko na Mszę rozpoczynającą ŁPPM i gdy zobaczyłem tych wszystkich ludzi, braci i siostry, napisałem tylko SMS do rodziców, by zdjęli ze strychu śpiwór i namiot, bo idę na pielgrzymkę. Wróciłem do domu, spakowałem się i od Wysokienic ruszyłem z ŁPPM. Chciałbym opowiedzieć, jakie to uczucie znów wędrować, ale brakuje mi słów. To trzeba przeżyć – mówi Tomek Krawczyk. A przeżyć na tegorocznej ŁPPM nie brakowało. Tych duchowych, ale i fizycznych. W opiniach wielu pielgrzymów była to jedna z trudniejszych pielgrzymek w ostatnich latach.
– Deszcz, upał, spanie w namiocie i treści, które dotknęły odpowiednich strun – mówi Monika Galińska. – Trochę się obawiałam, gdy widziałam zapowiedzi, że pielgrzymka będzie dotyczyć głównie św. Józefa, bo nie mam, a może nie miałam do niego nabożeństwa. Zastanawiałam się, jak „męskie” treści trafią do mnie – kobiety, żony, matki. Pierwsze obawy rozwiała... piosenka roku i jej słowa: „Na Józefa patrz, by z Maryją iść do Boga”. Uświadomiłam sobie, że tu zawarty jest sens mojej wiary i rodziny. To mój mąż przyprowadził mnie do Kościoła. Byłam letnią katoliczką. Gdy poznałam Przemka, nauczyłam się w pełni ufać w Boży plan. Mój mąż pokazał mi pielgrzymkę, więc jak św. Józef przyprowadził mnie do Maryi, a teraz razem dążymy do świętości. Już niedługo w trójkę – dodaje. Fizyczne wyzwania odczytywane były także w kontekście św. Józefa.
– Moczył nas deszcz, piekło słońce, wiatr chwilami też nie ułatwiał. Miałem taką refleksję, że św. Józef, chroniąc Rodzinę, miał o wiele trudniej, bo na nim spoczywała odpowiedzialność za Maryję, Jezusa. Pogoda pewnie też dawała się we znaki, nie było nawet namiotu, by się schronić. Pierwsza konferencja o Józefie, który był pielgrzymem, była dla mnie motywacją do dalszej wędrówki, a kolejne słowa o. Andrzeja Lisiaka (tegorocznego rekolekcjonisty) tylko mnie w niej umacniały – mówi Arek Dziedzic.
Przynieśli radość
Choć pielgrzymów było mniej niż w latach ubiegłych, nie zmalały zapał i temperatura modlitwy. Radości dostarczył koncert jubileuszowy 25-lecia ŁPPM, który zwieńczył obchody. W hali sportowej w Makowie zagrał zespół Zjednoczeni z Chórami Aniołów, który stworzyli pielgrzymi. Nie zabrakło zabaw z wodzirejem i modlitwy z pasterzem diecezji.
– Gdy siedziałem w hali sportowej, podszedł do mnie mój zastępca i mówi: „Panie wójcie, będzie dobrze, jest radość!”. Nie wiedziałem za bardzo, o co mu chodziło, ale zdałem sobie sprawę, że to pielgrzymi przynieśli życie i radość do Makowa, bo jako jedni z pierwszych korzystali z hali, którą oddaliśmy w ubiegłym roku, i którą od razu trzeba było zamknąć z powodu pandemii. Oni rozpoczęli cykl wydarzeń w tym miejscu – mówi wójt Jerzy Stankiewicz. – Witając ich w Woli Makowskiej, zastanawiałem się, jaką oni muszą mieć wiarę, by iść w tej ulewie i po drodze obdarowywać uśmiechem, pozdrawiać, a wieczorem skakać pod sceną przy wspaniałym koncercie. Dziś wiem, że muszę brać z nich przykład w wierze i radości – dodał.
Radość pielgrzymi wnosili także do poszczególnych miejscowości, przez które wędrowali. Choć w tym roku, ze względu na obostrzenia i bezpieczeństwo swoje i gospodarzy, nie nocowali w domach, gospodarstwach, na polach namiotowych nie zabrakło spotkań z mieszkańcami, którzy wychodzili na drogę, by przywitać pątników. – Mama zawsze mówiła, że gdy przyjmujesz gościa w dom, to przyjmujesz Boga, który przychodzi w jego osobie. I ja tak patrzę na łowicką pielgrzymkę. Od 15 lat przychodzą do mnie na nocleg, kolację, rozmowy i widzę, że Pan Bóg przez nich działa. Nieraz poprawili mi humor, wysłuchali mnie, zanieśli moje intencje na Jasną Górę i owoce ich wędrówki są dziś obok mnie. Nie mogłam do nich nie wyjść, nie poczęstować ciastem ze śliwkami i kruszonką – zawsze powtarzają, że u mnie najlepsze. Oni są radością, choć wiem, że pokutują przez 9 dni – to widać w ich zmęczeniu, poranionych stopach – mówi Danuta Milczarek z Longinówki.
Razem do świętości
Z racji mniejszej liczby pątników pielgrzymka została połączona w 5 grup, ale w 10 kolorach. W ten sposób grupa pomarańczowa wędrowała z czerwoną, fioletowa z granatową, cytrynowa z błękitną, biała z brązową, a biało-żółta z zieloną. Pielgrzymi są przywiązani do swoich kolorów, wspólnot, ale połączenie wszystkim przypadło do gustu. W ten sposób ponad 400 serc przez 9 dni realizowało słowa umieszczone na krzyżu, który nieśli – „Za siebie i za bliźniego” – modląc się wzajemnie za siebie, pielgrzymów duchowych, rodziny, przyjaciół pielgrzymki. 14 sierpnia osiągnęli pierwszy cel – upadli przed obliczem Czarnej Madonny.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się