O duchowych dzieciach, adopcji nienarodzonych, codzienności ze św. Józefem opowiada ks. Rafał Woronowski, przyjaciel „Gościa Łowickiego”, opiekun wspólnoty Dzieła Dzielnych Kobiet, student prawa kanonicznego na UKSW, obecnie posługujący w warszawskiej parafii św. Józefa Robotnika w Ursusie.
Magdalena Gorożankin: Trwamy w Roku św. Józefa. Wiem, że poprzez posługę w warszawskiej parafii święty stał się Księdzu bliższy. W czym przejawia się poczucie jego obecności, działania w Księdza życiu?
ks. Rafał Woronowski: Muszę przyznać, że św. Józef zawsze był mi w jakiś sposób bliski, chociaż ten rok szczególnie pokazuje mi jego wspaniałe działanie. Zawsze wiedziałem, że czuwa nade mną, szczególnie w takich prostych, codziennych sprawach, i jestem pewien, że jeśli niczego mi nie brakowało, to była bezwzględnie jego zasługa. Miałem to przekonanie już wcześniej, a teraz bardzo cieszę się, że mogę posługiwać w miejscu, gdzie szczególnie oddaje się cześć św. Józefowi. Tutaj tym bardziej doświadczam, że jest on wspaniałym patronem codzienności, i to nie tylko moje doświadczenie. Bardzo jestem mu wdzięczny, że czuwa nad moimi przyjaciółmi.
Podczas rozmów, przygotowań do Diecezjalnych Dni i Pielgrzymek Kobiet często Ksiądz powtarzał, że... ma kilkoro dzieci. Mowa oczywiście o tych duchowych. Kiedy Ksiądz podjął decyzję o adopcji? Dlaczego jest to ważne?
No tak, trochę dzieci mam, a to wszystko przez oazy. (śmiech) Oczywiście, zawdzięczam je Ruchowi Światło–Życie, a także sympozjom „Dar życia”, organizowanym w Skierniewicach, bo pokazały mi, jak istotna jest troska o życie. Pierwszą duchową adopcję podpisałem podczas rekolekcji oazowych w 2008 r. i kontynuowałem ją na każdych kolejnych. Myślę, że będzie już około dziesiątki maluchów. Ładna gromadka. Gdy pomyślę, że najstarsze dziecko ma już 12 lat, to sam się dziwię, jak to szybko minęło. Ta troska o życie nienarodzone i zagrożone jest dla mnie szczególnie ważna, bo to nie tylko modlitwa za samo dziecko, ale również za całą jego rodzinę: za matkę, która zmaga się z podjęciem decyzji, być może jest pozostawiona sama sobie; za ojca, który być może odwrócił się od bliskich, może próbuje uciec od odpowiedzialności. Ale duchowa adopcja to także prośba o to, aby dziecko mogło się narodzić w atmosferze miłości, która umożliwi mu prawidłowy rozwój i wychowanie.
Nie przerywa Ksiądz modlitwy za „swoje” dzieci. Może Ksiądz powiedzieć o sobie jako ich ojcu duchowym?
Myślę, że duchowa adopcja, a w kapłaństwie także duchowe kierownictwo czy szerzej ojcostwo, pozwalają spojrzeć na bycie ojcem jeszcze z innej strony. Widzę, jak wielka jest to odpowiedzialność i jaki obowiązek. Nawet sama duchowa adopcja, która „wymaga” codziennej modlitwy i pamięci o swoim zobowiązaniu, staje się nie tylko kolejną formułą do odmówienia czy aktem pobożności do odprawienia, ale przede wszystkim jest to pamięć o życiu, które gdzieś tam się rozwija. To żywy człowiek, za którego biorę odpowiedzialność. To się dzieje naprawdę! Naprawdę jest gdzieś kobieta, która nosi w łonie dziecko i zastanawia się nad aborcją. Naprawdę jest gdzieś mężczyzna, który nie potrafi przyjąć tego, co go spotkało. I wreszcie naprawdę jest dziecko, które się rozwija i chce żyć. Czy wszystko zależy od mojej modlitwy? Nie wiem. Nie chcę przecenić swojej roli. A z drugiej strony... Przecież świadomie podejmuję się tego obowiązku i świadomie proszę Boga, aby powierzył mi dziecko, za które będę się modlił przez 9 miesięcy. To ogromna odpowiedzialność, ale też wielka radość i wielki dar. Pamiętam narodzenie swojego pierwszego dziecka. Serio. W ostatnim dniu modlitwy czułem, że dziecko, za które się modliłem, naprawdę się urodziło – to był fizyczny ból, za który dziękowałem Bogu, wierząc, że moje modlitwy zostały wysłuchane.
Gdy patrzy Ksiądz na ojców z boku – swoich kuzynów, sąsiadów, kolegów – co inspiruje, co zastanawia, co chciałby Ksiądz od nich wziąć jako ojciec duchowy, a przed czym ich przestrzec?
Mam wielu przyjaciół, a wśród nich także kilku ojców. Są dla mnie wspaniałym przykładem odpowiedzialności, troski i miłości. Gdy na nich patrzę, to przede wszystkim widzę, że ich relacja do dzieci zaczyna się gdzieś indziej, zaczyna się w relacji do Boga. Widzę ludzi oddanych Bogu, którzy dzięki Jego miłości i swojej miłości do Niego kształtują także miłość do swoich bliskich. Ci ojcowie, o których teraz myślę – Michał, Daniel, Marek, Piotr – to ludzie, którzy swoją miłość do dzieci mają również zakorzenioną w miłości do swoich żon. To z tych relacji – do Boga i do żony – czerpią miłość do swoich dzieci. Nie ma innej kolejności, a przynajmniej nie powinno być. Bo wtedy rzeczywiście wiele spraw zaczyna się sypać... Tego chcę się od nich uczyć także w ojcostwie duchowym – najpierw miłość do Boga, która jest podstawą każdej miłości. Następnie miłość do Kościoła, z którym związałem się tak, jak mężczyzna wiąże się w małżeństwie. Z tych dwóch źródeł miłości każdy ksiądz może czerpać miłość do tych, których Bóg powierza mu w ojcostwie duchowym. Tego także ja doświadczyłem od tych, których sam traktuję jako swoich ojców wiary. Zresztą, gdy patrzę na św. Józefa, to widzę dokładnie taki sam obraz: miłość do Boga i miłość do Maryi otworzyły go na miłość do Jezusa, która realizowała się w cichej służbie, w prostej codzienności i wzięciu, po męsku, odpowiedzialności za tych, którzy zostali mu powierzeni.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się