O św. Józefie, który robił swoje, formacji prowadzonej w domu i Zuzi, którą „urodził” tatuś, opowiada Tomasz Widuliński, mąż Katarzyny, tata Filipa, Zuzanny, Karola i Franciszka.
Agnieszka Napiórkowska: Jesteśmy w końcówce Roku św. Józefa, ale i Roku Rodziny. Czy z mężem Maryi i opiekunem Jezusa masz jakiś kontakt?
Tomasz Widuliński: Święty Józef jest mi jakoś bliski. Codziennie prosimy o jego wstawiennictwo podczas modlitwy małżeńskiej. Jest drugim z kolei świętym, którego przyzywamy. Przez to, że był człowiekiem cichym, czasem się o nim zapomina. Jego cichość, odpowiedzialność mnie ujmują. Potrafił uwierzyć, założył, że z Bogiem poukłada się jego życie. Jest dla mnie wzorem ojca. Mój tata zginął, gdy miałem 10 lat. Mało mam wspomnień z nim związanych. Zdążył mnie zarazić wędkarstwem. Kiedy brakowało mi wzorca ojca, myślałem o św. Józefie, ale muszę się przyznać, że mój kontakt z nim nie jest bardzo głęboki. To jeden z głównych świętych, więc często szukam innych, takich trochę mniej zajętych, i ich proszę o pomoc. (śmiech)
Czym dla Ciebie jest ojcostwo, jak je przeżywasz?
Prowadzeniem dzieci, dawaniem im świadectwa. Razem z Kasią nie tylko mówimy, ale przede wszystkim swoim życiem staramy się pokazywać dzieciom, jak żyć. Wspólnie klękamy do modlitwy, staramy się im towarzyszyć w wierze i życiu. Potem je wypuszczamy w świat, licząc, że to, czego je uczyliśmy, zaowocuje. Myśląc o swoim ojcostwie, na pewno mogę powiedzieć, że ono się zmienia, że nie tylko dzieci dorastają, ale także ja. Przy Filipie nie zawsze wiedziałem, co i jak mam zrobić. Teraz, gdy dorasta Karol, jest łatwiej. Staram się dawać mu więcej wolności. Z żoną uczymy go odpowiedzialności, tego, żeby ogarniał swoje życie, żeby potrafił o siebie zadbać. Jeśli chodzi o Zuzię, to była to córunia tatusia. Kiedy była mała, mówiła, że tatuś ją urodził. Później zaczęła budować relacje z mamą. Każde z naszych dzieci jest inne. Filip był bardzo otwarty, Karol – wręcz przeciwnie, dopiero teraz potrafi się zwrócić z problemem. Towarzyszenie dzieciom jest ciągle dla nas wyzwaniem. Od początku naszego małżeństwa jesteśmy w Domowym Kościele. W kręgu jesteśmy też z małżeństwami starszymi, których dzieci są niewiele młodsze od nas. Kiedy oni mówili o jakichś trudnościach, my potrafiliśmy wejść w skórę ich dzieci. Z drugiej strony uczyliśmy się od nich tego, jak postępować z synami i córką. Dzięki formacji łatwiej nam godzić się z trudnościami. Dwoje naszych pociech nie chodzi do kościoła. To dla nas trudne, ale ufamy, że Bóg ich odnajdzie. W tej intencji codziennie się modlimy. Mam w sercu pokój, bo zaszczepiliśmy im wiarę. Przez lata dzieci jeździły z nami na rekolekcje, formowały się w grupach, uczestniczyły w ŚDM, dawaliśmy im też przykład. Wiem, że wiara jest łaską, bo sam tego doświadczyłem. Przez jakiś czas stroniłem od Kościoła. Przyprowadziła mnie do niego Kasia. O wiarę dla mnie modliła się babcia. Teraz ja modlę się i czekam.
Od kogo uczyłeś się ojcostwa, rodzicielstwa, budowania domowego Kościoła w swojej rodzinie?
Na pewno osobami, które mnie inspirują, są – jak już wspomniałem – nasi kręgowicze. W kręgu w ogromnym zaufaniu mówimy o relacjach, o sukcesach wychowawczych i porażkach. Taka wymiana pozwala wzrastać. Śmiało mogę powiedzieć, że od nich dużo się uczę. Dzięki formacji staram się też być świadkiem. Swoim ojcostwem dzielę się podczas spotkań z narzeczonymi. Nie mogę też nie wspomnieć o mojej żonie. Ona mnie inspiruje, uczy uważności, podpowiada, co i jak zrobić. Myślę, że w rodzicielstwie jesteśmy spójni. I to daje siłę. Mamy wiele rytuałów, które pomagają budować relacje. Rok liturgiczny staramy się przeżywać w rodzinie. Każdego dnia czytamy słowo Boże i się nim dzielimy, wspólnie zasiadamy do stołu, szukamy sposobów na bycie razem. Staramy się o relacje między sobą i Panem Bogiem. Gdy uczestniczyliśmy w liturgii online, Kasia zakładała strój ludowy, a chłopaki – komże. Dom stawał się kościołem.
Gdy patrzysz na swoje dzieci, czym Cię one fascynują, zachwycają?
Najbardziej chyba samodzielnością. Najstarsze nie bały się wyjechać na studia do odległych miast. Wzrusza mnie, że potrafią brać na siebie obowiązki codziennego życia. Gdy się dzieje coś trudnego, potrafią reagować. Biorą telefon, dzwonią, pytają, czy nie trzeba pomóc. Poza tym Zuzia, studentka filologii polskiej, dba o to, byśmy do siebie mówili w piękny sposób, byśmy dbali o język, o jasny przekaz. To indywidualistka, na którą możemy zawsze liczyć. Jesteśmy dość zgraną ekipą. Mamy swoją grupę na Messengerze, więc na bieżąco jesteśmy z tym, co się dzieje u każdego z nas. I to jest super.• agnieszka.napiorkowska@gosc.pl