Sukces Art Station w Chorwacji

Magda Grajnert

publikacja 14.07.2019 23:59

Szkoła Tańca "Art Station" ze Skierniewic sięgnęła po najwyższe miejsca i nagrody w międzynarodowym konkursie "Top Art Festival", który odbył się w Chorwacji. Po raz kolejny grupa obroniła także Grand Prix festiwalu, udowadniając, że nie ma sobie równych.

Grupa Art Station po raz kolejny obroniła Grand Prix festiwalu, zdobywając ponadto najwyższe miejsca we wszystkich kategoriach. Grupa Art Station po raz kolejny obroniła Grand Prix festiwalu, zdobywając ponadto najwyższe miejsca we wszystkich kategoriach.
Archiwum Art Station

Tancerze, którzy niedawno świętowali 10-lecie istnienia zespołu, wdzięczność za odniesione sukcesy dedykują Agnieszce Madej, która od 25 lat kształtuje pokolenia skierniewickich tancerzy. Z okazji jubileuszu i zwycięstwa w Chorwacji dawni i obecni wychowankowie podzielili się wspomnieniami.

Aleksandra Wnuk: Przygodę z tańcem zaczęłam od "Wiercipięt", gdzie nie potrafiłam się odnaleźć. Dopiero zajęcia u Agnieszki sprawiały mi przyjemność. Zaczęłam na nie przychodzić od samego początku działalności "Aborygena". To, co najbardziej mi się podobało, to różnorodność, która była widoczna na każdym kroku. Różne style, zajęcia dla dzieci i młodzieży w różnym wieku. A Agnieszka była w stanie to wszystko połączyć i zintegrować. Pamiętam do dziś mój pierwszy występ w układzie "Aborygena". Białe baletki, biały strój i to moje przejęcie, by się nie pobrudzić przy szpagacie. Agnieszka miała dla nas dużo serca i wytrwałości. Ja się spełniałam w tym, co robiłam. I pewnie nie przestałabym tańczyć, gdyby nie proza życia. Nie pamiętam żadnych najgorszych momentów. Zdecydowanie zostają w pamięci tylko te najpiękniejsze. Ostatnio spotkałam się w pociągu z Tomkiem, który też należał do grupy, i jakież to było cudowne po tylu latach spotkać się i wspominać. Dziś, mając 35 lat, marzę o powrocie na zajęcia i wielka szkoda, że takich zajęć dla dorosłych nie ma, bo do teraz w moim sercu wybrzmiewa każda nuta, ruch i wolność. Życzę Agnieszce kolejnych owocnych 25 lat pracy z młodzieżą. A za rok, kiedy moja córka będzie mieć 4 latka, zamierzam ją oddać w ręce Agnieszki, bo wiem, że to będzie najlepsza lokata na jej przyszłość.

Monika Lourens: Pierwsze kroki taneczne stawiałam jako 4-latka na castingu do "Wiercipięt". Już wtedy udało mi się zrobić szpagat i kilka fajnych figur. Bardzo chciałam tańczyć i odkąd pamiętam, męczyłam rodziców o zajęcia taneczne. Jako dziecko miałam też niezłe predyspozycje baletowe. Nie było jednak wówczas żadnych tego rodzaju zajęć w Skierniewicach. Nie było również szans na dowożenie mnie do Warszawy. Jako 5,5-latka straciłam tatę i wówczas wszelkie marzenia o tańcu zostały pogrzebane razem z nim... Tańczyłam przed lustrem i podczas każdej okazji, gdzie tańczyć można było. Wszystkie wesela obtańcowywałam ze starymi i młodymi. Jest gdzieś nawet jakaś taśma VHS z pięknym weselnym wykonaniem "Lambady" z moim bratem ciotecznym. Na nic profesjonalnego nie było jednak szans. W zasadzie już nawet nie pamiętam, jak to się stało, że trafiłam w ręce Agnieszki Madej. Ta piękna istota umożliwiła mi taniec, pomimo że nie mieliśmy na zajęcia pieniędzy. Nie wiem, czy były one wówczas bezpłatne, bo dopiero co formowała zespół, czy po prostu ja nie płaciłam. Przygoda zaczęła się wraz z początkiem założenia zespołu. Pamiętam, jak wymyślaliśmy nazwę "Aborygen", która wzięła się od piosenki Wilków "Aborygen, Aborygen, niech tańczy na niebie...". Pamiętam pierwsze układy taneczne i występy na deskach kinoteatru Polonez - "Pokój", "Funky" i taki dynamiczny, w żołnierskich strojach. Na nic nie było pieniędzy, stroje były kombinowane, tańczyliśmy w holu Poloneza na zimnych kaflach. Scena zaś miała deski pełne wystających elementów, więc nieraz wracało się z zadrami w nogach. Agnieszka dawała szansę każdemu. U każdego znajdowała coś, co mogłaby wykorzystać w jakimś stylu tanecznym. Była dyscyplina, był też śmiech i była zabawa. Dla dzieciaków z osiedlowych blokowisk to była opcja pasji, która odciągała od niepożądanych zajęć. Wyjeżdżaliśmy na obozy taneczne, na które normalnie nie mogłabym sobie pozwolić. Pani Agnieszka z panem Bigosem znajdowali opcje dofinansowania dla tych, którzy nie mieli z czego zapłacić. Mam wrażenie, że w czasie, kiedy inne zespoły taneczne miały pieniądze na wszystko, zespół Agnieszki Madej borykał się z wszelkimi problemami, które mógł napotkać. Ta dziewczyna jednak się nigdy nie poddawała, walczyła o zespół i o nas. Zawsze! Dlatego odniosła sukces. Dlatego po 25 latach jej pracy mogliśmy obchodzić tak piękny jubileusz. Serdecznie jej gratuluję konsekwencji, cierpliwości, miłości do tańca, ale i niesamowitego instynktu pedagogicznego. Mając ok. 25 lat, musiała stawić czoła okresowi dojrzewania nastolatek. Oj, co ona z nami miała! Dla wielu z nas była drugą matką.

Małgorzata Abramowska (Rusiecka): Okres tańca w Studio Tańca CM w latach 1998-2003 "u Madei" wspominam jako jeden z najpiękniejszych w moim życiu. Niestety, ze względu na studia poza Skierniewicami i późniejszy wyjazd za granicę, zakończyłam moją współpracę z Agnieszką z bólem serca. W zespole realizowałam swoją największą pasję - taniec, nawiązałam wspaniałe przyjaźnie, a Agnieszka była dla nas jak "taneczna mama". Uczyła nas techniki tańca, wyrażania swoich uczuć przez ruch, współczucia i troski o innych w zespole, dyscypliny, ciężkiej pracy i wytrwałości na treningach. Te wszystkie umiejętności mogłam i nadal wykorzystuję w swoim życiu codziennym i przekazuję swoim dzieciom. Pamiętam, jak w układzie "Celtyckim", w którym liczyła się precyzja pracy stóp, podczas próby na scenie w Polonezie Agnieszka stała pod sceną i uważnie przyglądała się, czy wszyscy tańczą równo i precyzyjnie. Jeżeli ktoś się troszkę pomylił (krzywo postawił stopę lub się spóźnił), wszyscy musieliśmy całość ćwiczyć od początku. Nauczyłam się przez to między innymi odpowiedzialności za innych w grupie, by dać z siebie wszystko, żeby inni przeze mnie nie musieli powtarzać. Przed festiwalami było też nerwowo. Agnieszka czasem wyszła z próby za drzwi, bo nic nam nie wychodziło, a festiwal tuż-tuż, ale zawsze wróciła, nigdy nas nie zostawiła, co dawało nam motywację i siły, by dać z siebie więcej, bo ona w nas wierzy i daje całą siebie. Spotykaliśmy się też poza próbami. Dla mnie CM w owym czasie było jak rodzina. Nieraz było ciężko, ale zawsze z miłością. Agnieszka była wymagająca, ale pełna serca dla nas i uśmiechu. Zawsze była gotowa pomóc także poza próbami. Czułam, że mam jej wsparcie emocjonalne i że wierzy we mnie, w moje umiejętności. Widziała we mnie więcej talentu i umiejętności niż ja sama, co w późniejszym życiu również owocowało, że nie poddawałam się i wierzyłam w siebie. Myślę, że Agnieszka dawała nam całą siebie i ważne było dla niej, byśmy my mieli też taką postawę, by jej tancerze byli zaangażowani całym sercem, uczciwi i ciężko pracowali. Agnieszka inspirowała nas, byśmy wspólnie z nią tworzyli choreografię. Jej był zawsze pomysł, historia, którą mieliśmy wyrazić, opowiedzieć tańcem, jednak Agnieszka zachęcała nas, by każdy z nas stworzył np. "cztery ósemki" choreografii, indywidualnie lub w parach, które później łączyła w spójną całość. Mówiąc otwarcie, tęsknię za Agnieszką i przyjaciółmi z zespołu, za wspólnym tworzeniem, za energią, pracą i radością, które nas łączyły. Gdybyśmy mieszkali w Polsce, w Skierniewicach, na pewno moje dzieci chodziłyby do Agnieszki do szkoły tańca - szkoły życia. Osobiście nadal kontynuuję drogę, którą rozpocząłem u Agnieszki, choć w nieco innej formie. Jestem psychoterapeutą tańcem i ruchem, ale też raz w tygodniu uczęszczam na zajęcia z tańca współczesnego dla dorosłych, które przywołują wiele wspomnień z pracy z Agnieszką i tancerzami ze Studia Tańca CM. Niesamowite jest to, że moje ciało pamięta pewne sekwencje ruchowe z czasów CM. Agnieszko, jeżeli to przeczytasz, to wiedz, że twoja praca ma sens, że cię kocham i dziękuję, że miałam możliwość uczyć się od ciebie i współtancerzy oraz przeżyć w zespole tyle cudnych chwil.