W promieniach Miłosiernego - Wielki Czwartek

publikacja 09.04.2020 15:00

W ramach naszego cyklu "Mimo drzwi zamkniętych" przez trzy dni będziemy publikować świadectwa kapłanów, którzy zgodzili się podzielić z nami swoim przeżywaniem kapłaństwa i wiary w czasach pandemii.

O świadectwa poprosiliśmy kapłanów z diecezji. O świadectwa poprosiliśmy kapłanów z diecezji.
Józef Wolny /Foto Gość

Od kilku tygodni nasz kraj zmaga się z pandemią. By przeciwdziałać kolejnym zachorowaniom, władze, Kościół apelują o pozostanie w domach. Ograniczenia dotykają wszystkich. W sercach i umysłach wielu osób rodzi się wiele wątpliwości, obaw, dylematów. Przez trzy dni na naszej stronie, dokładnie o godz. 15, będziemy publikować świadectwa kapłanów. Wielu z nich podzieliło się z nami swoją refleksją. Dziś prezentujemy świadectwa: bp. Wojciecha Osiala, ks. Piotra Kaczmarka, ks. Sławomira Wasilewskiego, ks. Kamila Goca i ks. Jacka Zielińskiego.

Bp Wojciech Osial, biskup pomocniczy diecezji łowickiej:

Sytuację, którą przeżywamy w związku z pandemią, odczytuję w duchu wiary, jako znak, który Pan Bóg nam daje. Przez każdy znak Bóg nas czegoś uczy. To wydarzenie, które przeżywamy, kryje w sobie wiele różnych treści. Myślę, że każdy odczytuje je na swój sposób. Ja także się nad nimi pochylam i próbuję odczytywać. Jako ksiądz wierzę, że wszystko jest w rękach Bożej opatrzności. To główna myśl, że Pan Bóg jest ponad wszystkim, że to On pisze dzieje człowieka. Jeśli zanosimy modlitwy do Boga, to te modlitwy świadczą o naszej wierze w to, że Bóg ma moc zatrzymać epidemię.

Codziennie odprawiam Eucharystię. Na tych Mszach św. w dzień powszedni, a zwłaszcza w niedzielę, bardzo brakuje ludzi. Pierwsza rzecz, która mi przychodzi na myśl w kontekście Eucharystii, jest taka, że Msze św. są odprawiane. Jest składana ofiara Jezusa Chrystusa nieustannie. I wierzymy, że ta ofiara ma wielką moc. Moc zbawczą, która wyzwala od śmierci grzechu, ale wierzymy też, że jest to największa, najpotężniejsza z modlitw, i że przez nią wypraszamy Boże miłosierdzie i Boże łaski, w tym łaskę ustania epidemii. Chcę to jeszcze raz podkreślić: to jest dla mnie wielkim znakiem i mocą, że Msze św. odprawiamy niezależnie od tego, czy ludzie są, czy ich nie ma. Patrząc na pusty kościół, coraz mocniej odkrywam prawdę, że Kościół ma też wymiar duchowy. Ludzi nie ma fizycznie przed ołtarzem, ale przecież Kościół to jest Mistyczne Ciało Chrystusa, i ci ludzie przy otwartości serca i przy intencji duchowej łączenia się z tą Mszą św. uczestniczą w niej, są obecni. Z pomocą przychodzą media, które pomagają w jakiś sposób zobaczyć pewne rzeczy od strony fizycznej. Najważniejsze jest jednak to, co się dzieje duchowo. Ktoś, kto ogląda telewizję, duchem łączy się z tą ofiarą, która gdzieś, w danym miejscu, jest sprawowana. I w taki sposób patrzę na Kościół w wymiarze duchowym.

Trzecia rzecz jest najgłębsza. Kiedy składamy ofiarę Mszy św., to z ofiarą Jezusa Chrystusa składamy nas samych. Kapłan jest jednocześnie barankiem ofiarnym. Tak, jak to uczynił Pan Jezus, który był kapłanem, który sam siebie złożył w ofierze. Taką też drogę nam zostawił. I ja, jako ksiądz, tak mam czynić, ale nie tylko ja, ale także każdy wierzący. Każdy z nas składa siebie w ofierze. Jest to wyraz naszego posłuszeństwa Bogu Ojcu. Chcemy powiedzieć Panu Bogu, że jesteśmy Jego, chcemy iść Jego drogą i oddajemy się całkowicie w opiekę Jego opatrzności.

W czasie pandemii w takim duchu składam każdą ofiarę Mszy św. i proszę, aby wszyscy inni podobnie to przeżywali.

Słuchając ludzi, widzę ogromną tęsknotę duchową za Bogiem. Miliony ludzi uczestniczących w Mszach św. za pośrednictwem środków masowego przekazu - to przejaw wiary. Co więcej, słyszę też o tym, że ludzie w domach wspólnie odmawiają Różaniec, Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Nie brakuje tych, którzy odszukali swoje książeczki do nabożeństwa i tak, jak potrafią, modlą się. To cieszy i wzrusza. Wyzwaniem są natomiast osoby, których serca są zamknięte, które nie mają łaski wiary. Zastanawiam się, czy wydarzenia, które przeżywamy, otworzą ich serca.

Jak będzie po zakończonej epidemii? Nie wiem. Jedni mówią, że ludzie wrócą do Kościoła w większej liczbie, inni straszą, że dyspensy, które Kościół daje, sprawią, że ludzie się przyzwyczają i będą myśleć, że udział w Mszy św. przez telewizor wystarczy. Ufam Bogu i trwam na modlitwie.

Ks. Piotr Kaczmarek, rektor WSD w Łowiczu:

Staram się zachować spokój. Każde wydarzenie i sytuacja wzywają nas do czegoś, są duchową lekcją, z której można skorzystać. To podstawowa zasada, którą trzeba przyjąć, chyba że wierzy się w przypadkowość świata. Wtedy współczuję, bo nie ma nadziei i w ogóle nie ma sensu o czymkolwiek rozmawiać. Kiedy woła się kogokolwiek, ten ogląda się za siebie i szuka osoby, która go wezwała. Jeśli chcesz być blisko Boga, nie oglądaj się za siebie, ale słysząc swoje imię, spojrzyj w górę, szukaj wzrokiem swojego serca Pana Boga, który mówi do ciebie, także przez to, czego właśnie doświadczamy.

Myślę, że ta cała sytuacja wymusza na nas przewartościowanie naszego dotychczasowego świata. W wielu rzeczach i osobach pokładaliśmy nadzieję, z wieloma sytuacjami wiązaliśmy swoje plany, żyliśmy w jakimś systemie zależności i ludzkich układach, mieliśmy swoje przyzwyczajenia. Teraz wszystko się oczyszcza. Spadają maski, pękają więzi, które może tylko wydawały nam się mocne, a odkrywamy ludzi, na których naprawdę można liczyć w biedzie. To dobrze. Jeśli Pan Bóg nas oczyszcza, to bardzo dobrze. Nie możemy wrócić do takiego samego świata. Wtedy nie miałaby sensu modlitwa o oddalenie epidemii. No, bo co? "Panie, zabierz chorobę, bo chcemy grzeszyć jak dawniej"? Może to niełatwe słowa, ale wolę głosić Ewangelię, a nie jedynie przepisy higieniczne. Są od tego odpowiednie służby. Jasne jest to, że musimy się nawrócić. Wszyscy. To jest orędzie Pana Jezusa. Bo Bóg wie, że grzech nie pozwala nam się właściwie rozwijać, że hamuje nasz ludzki potencjał, że zabija w nas miłość, do której jesteśmy wszyscy powołani.

Trzeba bardzo uważać, żeby (przy zachowaniu koniecznej ostrożności i rozwagi) nie uczynić sobie z owego wirusa jakiegoś bożka, o którym nieustannie będzie się mówić i myśleć. Świat pogański czcił bożki, ale robił to z lęku, obawy, że bóstwo zemści się na nim. Składano ofiary ze strachu, by przebłagać idola. Na szczęście chrześcijaństwo przyniosło nam obraz Boga, który sam bierze krzyż i z miłości do człowieka daje się zabić. Wchodzenie w mentalność świata zawsze prowadzi do lęku, który może przerodzić się w panikę lub rozpacz. Przyjmowanie Bożego sposobu myślenia pomaga zachować spokój. Oto są Święta Paschalne, w których centrum staje Chrystus. Ten, który ustanawia Eucharystię i sakrament kapłaństwa, Chrystus zdradzony, opuszczony, pojmany, Chrystus skazany niesprawiedliwym wyrokiem, okrutnie umęczony, zabity na krzyżu, wreszcie zmartwychwstały, przynoszący nam radość poranka wielkanocnego. Oto sprawy, którymi mamy się zajmować, oto Jedyny, który zasłużył na naszą uwagę i tęsknotę. Bez Jezusa świat nie ma sensu. Proszę, myślmy w tych dniach bardzo dużo o Jezusie, przejmijmy się Jego losem, Jego cierpieniem; niech poruszy nasze serca męka Zbawiciela. Być może Pan Bóg dopuścił te wydarzenia także po to, byśmy na nowo odkryli głębię Triduum Paschalnego i Wielkiejnocy.

Ks. Sławomir Wasilewski, proboszcz  parafii św. Wojciecha w Makowie:

Tegoroczny Wielki Post to dla mnie - jako człowieka, chrześcijanina i kapłana - jedne, wielkie, długie i bardzo mocne rekolekcje. Wielokrotnie powtarzam sobie w sercu, że to są największe i najmocniejsze rekolekcje wielkopostne mojego życia. Dzień po dniu mam możliwość uczestniczyć - w tym, po ludzku rzecz biorąc, trudnym dla nas wszystkich czasie - w czymś naprawdę niezwykłym. Moim rekolekcjonistą nie jest w tym roku żaden zakonnik, zaprzyjaźniony kapłan czy nawet najlepiej mówiący wytrawny kaznodzieja, ale moim Rekolekcjonistą jest bezpośrednio sam Pan Bóg, który przemawia bezpośrednio przez swoje słowo oraz bardzo bezpośrednio i bardzo konkretnie przez aktualne "znaki czasu". Może to zabrzmi dziwnie, ale przeżywam ten czas z wielkim pokojem w sercu. Wprawdzie nie wiem, co się wydarzy, uważam na siebie (bo o to mnie proszą moi parafianie), ale czuję, że jestem w dobrych rękach Boga, który daje mi radość, zapał do duszpasterskiej posługi, poczucie bezpieczeństwa i spełnienia. Pan Bóg pozwala mi odkryć po raz kolejny (ale chyba o wiele mocniej niż wcześniej) piękno kapłaństwa i szczęście z pełnienia tego, co jest moim powołaniem. Czuję w tym czasie bardzo mocno, że jestem na służbie u Pana Boga z myślą o zbawieniu swoim i moich parafian, i jestem kapłanem szczęśliwym. Wielokrotnie słyszałem w moim życiu świadectwa księży, którzy - zapytani, czy gdyby mieli drugi raz możliwość wybierania życiowej drogi, co by wybrali - zapewniali, że gdyby mieli wybierać ponownie, to po raz drugi bez wahania wybraliby kapłaństwo. Kiedy słuchałem takich zapewnień, zastanawiałem się, skąd u nich taka pewność. Dzisiaj, w dużej mierze dzięki temu, co przeżywam jako duszpasterz w czasie pandemii koronawirusa, mogę z czystym sumieniem powiedzieć: "Gdybym miał drugi raz decydować, wybrałbym ponownie Jezusa i niczym przeze mnie niezasłużoną łaskę uczestnictwa w Jego kapłaństwie".

Jestem proboszczem ponadpięciotysięcznej parafii i w czasie epidemii jeszcze bardziej widzę... Kościół. Mam przed oczami wiele niecodziennych sytuacji i poruszających obrazów. Oczywiście stosujemy się do rozporządzeń rządowych i w świątyni nie przebywa jednocześnie ponad 5 wiernych, ale cieszę się, że w świątyni w Makowie przez cały dzień jest ktoś. Już czwarty tydzień trwa w nim całodzienna adoracja Najświętszego Sakramentu i Pan Jezus nigdy nie jest sam. Mam przed oczami ludzi stęsknionych za Jego obecnością i dziękujących ze łzami w oczach, że mogli się zapisać na adorację i być z Jezusem tak blisko, czasem zupełnie sam na sam, w cztery oczy. Ci najbardziej stęsknieni siadają jak najbliżej monstrancji, trwają na modlitwie na kolanach całą godzinę, która wydaje się im być krótkim kwadransem. Ktoś nawet położył się krzyżem na zimnej posadzce. Boży szaleniec. "Dziękuję za bycie przy Jezusie. Niech ten »zmarnowany« dla Jezusa czas zaowocuje łaskami w życiu Pani i Pani rodziny" - napisałem esemesem do parafianki będącej pewnego dnia na adoracji Najświętszego Sakramentu. A ona odpisała mi na to szybko i krótko: "Księże Proboszczu! Proszę za nic nie dziękować. A zwłaszcza za czas »zmarnowany« z Jezusem, bo to (dla mnie) wielka łaska!".

Mówię, że mam przed oczyma Kościół, bo dzięki otwartemu przez cały dzień kościołowi, sprawowanym Mszom św. i nabożeństwom, dyżurach w konfesjonale, stronie internetowej i Facebookowi czujemy, że jesteśmy ze sobą jako wierzący bardzo, ale to bardzo złączeni duchowo. Dziękuję Bogu, że w osobie młodego ks. Jakuba, wikariusza, mam dzielnego i gorliwego współpracownika, młodszego brata, towarzysza modlitwy. Jestem wdzięczny świeckim za ich modlitwy w intencji nas i naszej posługi. Jestem dumny ze świeckich, którzy zorganizowali transmisje liturgii sprawowanych w naszym kościele. Patrzę z podziwem na wolontariuszy, którzy do każdego z 1500 domów naszej parafii roznieśli list od proboszcza napisany z myślą o wszystkich parafianach, a zwłaszcza o chorych, cierpiących i samotnych. Wiem z informacji zwrotnych, ile te kilka napisanych od serca zdań dla nich znaczyło i znaczy: "Księże Proboszczu, serdeczne Bóg zapłać za pismo i życzenia (...) oraz codzienne Słowo Boże. To bardzo pomaga w tym trudnym okresie, szczególnie osobom starszym".

Z wielu esemesów i rozmów wiem, że ludzie są spragnieni słowa Bożego, szukają go i chętnie nim się karmią. Jest mi tylko przykro, że nie wszyscy chętni mogą przyjść do kościoła. Po transmisji niedzielnej Mszy św. otrzymałem SMS: "Proszę Księdza, to jest nie do przeżycia. Oglądam transmisję Mszy Świętej, a za oknem widzę nasz kościół i nie mogę tam być. Proszę, niech mnie Ksiądz wpisze na Triduum Paschalne i na Rezurekcję". Serce mi pęka, bo jak zapisać na Wielkanoc 5.000 osób, skoro można maksymalnie do 5 osób na jedną Mszę? Podziwiam wiarę pobożnych niewiast, które przychodzą pod kościół tuż przed Mszą św., mimo że nie zdołały się zapisać i być w pierwszej piątce; przychodzących z nadzieją - a czasem wbrew nadziei - że może jednak w świątyni znajdzie się dla nich jakieś wolne miejsce. Gdy mają szczęście, wchodzą do środka, jeśli jednak jest już w środku 5 osób, z modlitwą na ustach wracają pokornie do swoich domów. Takie postawy nie mogą nie chwytać za serce i nie stawiać pytania: "Czy ja mam wiarę podobną do ich wiary?". Kwintesencja rekolekcji: słowa pouczają, ale pociągają przykłady...

Jako kapłan nie poddaję się zwątpieniu i staram się podtrzymywać innych na duchu, bo głęboko wierzę, że Bóg jest nad tym wszystkim i że Jego miłość jest większa niż koronawirus. Niepokoję się jednak o tych najsłabszych fizycznie i psychicznie, bo wiem, że jest im bardzo ciężko: "Pan N.N. zamyka zakład. Chodzimy do pracy, jak na razie do świąt. A co dalej, to sam właściciel nie wie... Wesoło nie jest". Zbieram więc te wszystkie rozmowy, esemesy, maile itp. i niosę do świątyni, zanoszę je Jezusowi i je tam "omadlam". Wtedy znów wracają pokój serca, siła, moc, nowe pomysły i poczucie, że między innymi właśnie po to jestem księdzem, by nosić nie tylko ciężary swoje, ale i innych. Cieszę się więc z cieszącymi i płaczę z płaczącymi.

W Wielki Wtorek modliłem się, adorowałem Jezusa, odprawiłem Mszę św. i odebrałem kwiaty do grobu Pana Jezusa. Pojechałem po nie z radością, bo kwiaty to prezent od nieobecnych w kościele parafian dla obecnego w świątyni Jezusa. W tym roku znów były piękne, jak piękna jest ich miłość do Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego. A wieczorem ubieraliśmy grób Pański, żeby Jezus miał skąd powstać z martwych w niedzielny poranek. "Proszę Księdza, no jakie to będą święta?" - zapytała mnie w kontekście epidemii koronawirusa jedna z wierzących i praktykujących parafianek, teraz niewychodząca z domu, ale przed epidemią będąca w naszej makowskiej świątyni w każdą niedzielę, święto, a nawet częściej. "Jakie to będą święta?" - zapytała mnie ze smutkiem z głosie i z wielką, bardzo wyczuwalną tęsknotą za Jezusem w sercu. Opowiedziałem tak, jak to czuję: "To będą Święta Wielkanocne! To będą wyjątkowe święta, w czasie których wszyscy będziemy mogli jeszcze lepiej zrozumieć, co tak naprawdę znaczy zwycięstwo Życia nad śmiercią, zwycięstwo Boga nad szatanem, zwycięstwo Bożego miłosierdzia nad ludzkim grzechem, zwycięstwo Miłości nad wszystkim, co z miłością nie ma nic wspólnego".

Na takie święta czekam. A one już blisko. Dosłownie za kilka dni. Osobiście chciałbym je przeżywać jako człowiek nowy, który z najmocniejszych rekolekcji wielkopostnych w swoim życiu wyszedł mądrzejszy, nawrócony i przemieniony. Bardzo czekałem na Wielki Czwartek, wyjątkowy dzień w roku, w którym będę mógł podziękować za dar Kapłaństwa i dar Eucharystii. Podziękować nie sam, ale razem z ks. Jakubem i z moimi parafianami, którzy mówią, że tęsknią za swoim kościołem, Eucharystią, Komunią św. i wiele by dali, żeby móc jak najszybciej przekroczyć próg świątyni, umoczyć rękę w wodzie święconej znajdującej się przy wejściu do kościoła po lewej stronie w dużej kropielnicy, uklęknąć przed Najświętszym Sakramentem i zająć "swoje" miejsca w ławkach, które na nich czekają. Czekając na ich przybycie, modlę się, by nastąpiło to rychło, a w głębi serca dziękuję Jezusowi za to, że dał mi jako kapłanowi taką łaskę swojej bliskości, dzięki której mogę codziennie stawać przy Jego ołtarzu, karmić się Jego Ciałem i pić Jego Krew. Za tę łaskę Bogu niech będą dzięki!

Ks. Kamil Goc, notariusz KDŁ, 

W ostatnich dniach, z jeszcze większą wyrazistością, towarzyszą mi słowa z mojego obrazka prymicyjnego. Otóż na motto kapłańskiego życia wybrałem cytat: "Albowiem wy jesteście pieczęcią mego apostołowania w Panu" (1 Kor 9, 2b). Zawsze miałem przeświadczenie, że jako ksiądz mam być pośród ludzi. Obok tradycyjnej posługi - Msza św. czy konfesjonał - mam poświęcić się grupom i wspólnotom. I tak też jest. W Łowiczu na Korabce poświęciłem się ministrantom i lektorom, Katolickiemu Stowarzyszeniu Młodzieży, Odnowie w Duchu Świętym, aby z ludźmi być bliżej Jezusa. To jakoś wyznaczało kierunek mojego zaangażowania. Nie było tłumów. Każda osoba została przez Jezusa "złowiona" indywidualnie. Często pytałem wówczas Boga, dlaczego tak bardzo trudno zachęcić ludzi do głębszego, większego zaangażowania się w wiarę. Mam poczucie, że wkład sił często nie był adekwatny do oczekiwanych rezultatów. Czułem się niewydolny duszpastersko. Mimo to nie poddawałem się i cieszyłem się z każdej jednej osoby. Wiem, że jako rybak ludzi mam "łowić na wędkę", pojedynczo, indywidualnie. Czasem się to udawało, czasem nie.

Teraz, gdy wybuchła pandemia koronawirusa i weszły w życie wszelkie ograniczenia, z dnia na dzień, w jednym momencie, wszystko ustało. "Pieczęć mego apostołowania" pozostała w domu. Pieczęć - znak uwierzytelniający, potwierdzający moją kapłańską tożsamość, jest jakby nieobecna. Trudno sprawować Mszę św., kiedy nie ma ludzi. Trudno być z ludźmi i dla ludzi bez ich fizycznej obecności. Niemniej jednak jestem i czuję się odpowiedzialny za tych, których Jezus powierzył mojej trosce.

Nie ukrywam, że gdzieś w sercu mam obawę, lęk o to, czy kiedy wszystko się unormuje, czy uda się ich znów pozbierać, zgromadzić... Do tej pory stawiałem na kontakt bezpośredni, twarzą w twarz. Teraz to niemożliwe. Za namową przyjaciół próbuję nawrócić się medialnie. Bo skoro nie można spotkać młodych realnie, to potrzebuję wejść na kontynent wirtualny, aby z nimi być. Aby nie czuli się porzuceni, "niezaopiekowani". To dla mnie spore wyzwanie. Ale taka jest potrzeba chwili. Mam nadzieję, że to się uda. Zawsze broniłem się przed niepotrzebną obecnością w sieci na rzecz realnego bycia z drugim człowiekiem. W obecnej sytuacji nie widzę innego sposobu. Po prostu nie chcę ich stracić.

Jest wiele spraw, nad którymi myślę, z którymi się zmagam. O wszystkim nie jestem w stanie opowiedzieć. I chyba nawet nie chcę. Niech pozostaną moim osobistym byciem przed Jezusem. Niemniej jednak chcę się podzielić jeszcze jednym doświadczeniem. Otóż, Pan Jezus, odzierając mnie z wszystkich innych absorbujących aktywności, pokazuje mi istotę tych wszystkich zaangażowań, wskazując na siebie samego. "Albowiem wy jesteście pieczęcią mego apostołowania w Panu" (1 Kor 9, 2b). To, co robiłem, to, co będę robił, mam podejmować "w Panu", ze względu na Niego. Niby to oczywiste, ale - jak się okazuje - pewnie nie zawsze. To swoisty czas oczyszczenia, aby znów "apostołować w Panu". Chcę wierzyć, że to tymczasowe odseparowanie zaowocuje tym, że ja sam, ale i inni ludzie zatęsknimy bardziej za Jezusem, za wspólnotą, za Kościołem, za sobą nawzajem. Oczywiście obawiam się, że wielu nie wróci, ale ważniejsze jest to, aby to, co było we mnie, w nas skostniałe, umarło. Pewnie już nic nie będzie takie samo jak przed koronawirusem. Ale może jest szansa na to, aby w końcu przyszła prawdziwa wiosna Kościoła. Tyle, że musi się ona zacząć najpierw od mojego serca.

Ks. Jacek Zieliński, wikariusz parafii św. Jadwigi Królowej w Kutnie, duszpasterz młodzieży:

Wielki Post jest bez wątpienia świętym czasem i darem od Pana Boga, abyśmy mogli na nowo poukładać swoje życie według porządku Bożego. Jest to czas, kiedy szczególnie możemy doświadczyć miłosiernej miłości Pana Boga do każdego człowieka. Tegoroczny czas Wielkiego Postu jest zupełnie inny niż te, które pamiętam do tej pory. Jest trudniejszy, bo przecież tyle lęku wokół nas, tak wielka niepewność jutra. Prawie pusty kościół w niedziele, perspektywa świąt bez udziału wiernych dla mnie, kapłana, jest powodem wielkiego bólu. I chociaż mam świadomość, że "tak trzeba", że "jest to konieczne", serce drży w niepokoju. Jak długo to potrwa i czy gdy się skończy epidemia ludzie tak mocno zatęsknią za Bogiem, że ławek trzeba będzie dostawiać? Jednak pomimo tych wątpliwości i pytań wiem, że Bóg jest i czeka na nas. Dekoracja w kościele, w którym obecnie posługuję, ma w sobie napis: "Jest tęsknota większa niż cierpienie i śmierć" i ta myśl dodaje mi w tym czasie otuchy. Bo zrozumiałem w tym trudnym czasie, że tą tęsknotą silniejszą od cierpienia i śmierci jest tęsknota Pana Boga za człowiekiem. Tęsknota, która swoje źródło ma w Miłości. I jestem przekonany, że ma sens siedzenie 2 godziny w konfesjonale jedynie po to, żeby "tylko" 7 osób dziennie wyspowiadać, że ma sens poprosić kolegów kapłanów, aby napisali konferencje, które przez Facebooka można przekazać jako rozważania rekolekcyjne dla młodzieży, że ma sens czekanie, iż po ciszy i zwątpieniu Wielkiego Piątku przyjdzie Niedziela Zmartwychwstania. Ma sens, bo gdy Jezus zmartwychwstał, wszystko uczynił nowe, więc i teraz przyniesie nam życie, i to w obfitości. Ten "inny" Wielki Post uświadomił mi, jak bardzo kapłani potrzebni są temu światu i że bycie kapłanem to naprawdę piękne powołanie. I za to bardzo Panu Bogu dziękuję.