Weźmiemy różańce i stroje ludowe

Zbigniew P. Zagajewski

publikacja 06.11.2020 18:34

Miałem zaszczyt poznać Księdza Biskupa, wtedy jeszcze proboszcza Kolegiaty Prymasowskiej w Łowiczu, osobiście dopiero 1 września 1987 r. Jak to możliwe, że pamiętam datę dzienną po 33 latach? Wbrew pozorom, sprawa jest prosta.

Zbigniew Zagajewski nie raz asystował bp. Józefowi Zawitkowskiemu. Zbigniew Zagajewski nie raz asystował bp. Józefowi Zawitkowskiemu.
Radosław Tafliński

W Polsce od 1919 r. nowy rok szkolny w placówkach edukacyjnych i opiekuńczo-wychowawczych szczebla przedszkolnego, podstawowego i średniego zaczyna się razem z wrześniem, a ja właśnie 1 września 1987 r. zainaugurowałem naukę w łowickim I Liceum Ogólnokształcącym im. Józefa Chełmońskiego. Przyjechałem z mojej rodzinnej wsi Domaniewice pociągiem i udałem się z dworca kolejowego Łowicz Główny spacerkiem przez środek miasta do gmachu LO przy ulicy Brudki (dzisiejszej Bonifraterskiej). Nie ulegało wątpliwości, że idąc przez Stary Rynek, zwany też Rynkiem Kościuszki, wstąpię do Prymasowskiej Kolegiaty Łowickiej na modlitwę o powodzenie w nowej szkole, na kolejnym etapie życia. Znałem tę świątynię z czasów mojej aktywności oazowej, ministranckiej czy lektorskiej na przestrzeni ostatnich 3 lat edukacji w domaniewickiej Zbiorczej Szkole Gminnej im. Janka Krasickiego, ale nie miałem okazji poznać tamtejszego proboszcza, który dla mnie - wtedy chłopaka między 12 a 15 rokiem życia - był jakimś dużym i konkretnej budowy starszym panem ze stanu duchownego, względem którego nawet bym nie pomyślał, żeby podejść i się odezwać na jakikolwiek temat. Ks. Zawitkowski w tamtych realiach kojarzył mnie się z 3 sprawami: charakterystyczną książeczką do nabożeństwa w malinowej (chociaż niektórzy rówieśnicy twierdzili, że buraczkowej) okładce, stanowiącą pamiątkę z Pierwszej Komunii Świętej w 1980 roku, tekstami do pieśni religijnych ze spotkań oazowych i kazaniami  z Mszy Świętych, transmitowanych w Polskim Radiu każdej niedzieli o godz. 9 z kościoła pod wezwaniem Świętego Krzyża na warszawskim Trakcie Królewskim.

Wiedziałem, który to jest, mogłem bez trudu poznać na ulicy, ale kontaktu osobistego nie stwierdzono. Dopiero tamtego wrześniowego poranka, gdy wstałem po uszanowaniu klęknięciem Pana Jezusa w Postaciach Eucharystycznych, usłyszałem - natychmiast skojarzony z radiowymi transmisjami - głos i odwróciłem się. To było moje pierwsze spotkanie oko w oko z późniejszym Biskupem, który - jako chłopak rodem ze wsi - niezawodnie rozpoznał "egzemplarz podobny sobie, tylko 2 pokolenia młodszy'" i zapytał, skąd pochodzę oraz do której szkoły się wybieram. Po mojej odpowiedzi, uzupełnionej - normalne, że nastolatek chciał się pochwalić dorosłemu - uwagami o aktywności harcerskiej, oazowej czy w służbie ołtarza, Ksiądz Proboszcz uśmiechnął się i zapytał, czy by mnie się błogosławieństwo nie przydało. Skwapliwie potwierdziłem i ten krzyż, nakreślony Jego ręką na mojej głowie, pamiętam do dziś.

Nie pomyślałem wówczas, że to początek moich relacji z Księdzem Tymoteuszem, jak podpisywał swoje dzieła literackie, czy też "biskupem zwitkiem" albo "biskupem Dżouzim", jak - frywolnie, ale to nie znaczy, żeby lekceważąco - nazywaliśmy Go jako licealna i akademicka młodzież. Od 1 września1987 r. drogi życia licealisty z Domaniewic i kościelnego hierarchy przecinały się wielokrotnie: poczytuję sobie za niezłej klasy zaszczyt posługę ministrancką i lektorską przy uroczystościach, którym przewodniczył albo w których odegrał istotną rolę - na pogrzebie naszego licealnego Dyrektora, śp. Juliana Oleśkiewicza w roku 1989, na święceniach biskupich Samego Zainteresowanego w roku 1990, podczas licznych Jego wizyt w mojej rodzinnej gminie i parafii. Z przysłowiową łezką w oku powracam też do wydarzeń z okresu dorosłości, z okresu pracy zawodowej, gdy regularnie spotykaliśmy się z racji mojego członkostwa w Klubie Katolickim Diecezji Łowickiej oraz uczestnictwa w asyście liturgicznej naszej diecezji. Nie dam rady ustalić, ile to razy, już w XXI stuleciu, pomagaliśmy Ekscelencji razem z moim wspaniałym ziomkiem parafialnym, sołtysem wsi Grudze Nowe - Andrzejem Maratem, zaszczyconym tytułem Sołtysa Roku w dorocznym konkursie firmowanym przez Senat Rzeczypospolitej.

Zawsze wymagał, abyśmy do posługi lektorskiej czy ministranckiej - wersja dla seniorów -  jak to, dosyć sarkastycznie, określał, byli odziani w stroje księżackie. Nie zapomnę, jak podkreślił starą, łacińską zasadę suum cuiuque (po naszemu byłoby to "każdemu to, co mu się należy") i zarządził, aby na zimną pogodę Andrzej nosił białą sukmanę, jako samodzielny gospodarz, przedsiębiorca, człowiek będący sam dla siebie szefem. Ja otrzymałem polecenie, by sobie obstalować sukmanę czarną, właściwą dla służby, czeladzi vel robotników rolnych na dawnej wsi, bo przecież nie miałem żadnej swojej firmy ani gospodarstwa rolnego i zawsze pracowałem jako zatrudniony u kogoś - np. u państwa czy Kościoła - pracownik najemny. Wspomnienia powracają ciągle - kazanie na 150 rocznicę powstania styczniowego pod Krzyżem Traugutta na Cytadeli Warszawskiej roku 2013, kazanie na Ogólnopolskich Dożynkach Jasnogórskich roku 2014 i ostatnie - pożegnalne - wystąpienie na Diecezjalnym Święcie Różańcowym 10 października 2020 roku w Domaniewicach, gdy otwarcie mówił, że na tym świecie widzimy się po raz ostatni, a potem zapraszał na... własny pogrzeb, ale pod warunkiem, że weźmiemy różańce i stroje ludowe Księstwa Łowickiego... Dziś mogę powiedzieć tylko jedno. Spokojnie, przyjdziemy, a stroje i różańce weźmiemy. Odpoczywaj w spokoju, do zobaczenia w niebie!