Leśnicy na służbie w szpitalu

Agnieszka Napiórkowska Agnieszka Napiórkowska

publikacja 14.01.2021 02:30

Walka z pandemią COVID-19 wciąż trwa. Na szpitalnych oddziałach nieustanne toczy się walka o życie tych, którzy zostali zarażeni. Przekonują się o tym każdego dnia leśnicy z jednostek Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Łodzi, którzy dyżurują od października w szpitalu covidowym "Na Stokach" przy ul. Pieniny w Łodzi. O pomoc w trudnej sytuacji kadrowej i finansowej poprosił dyrektor Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego im. Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi.

W pomoc łódzkiej lecznicy "Na Stokach" włączyli się pracownicy Nadleśnictwa Opoczno, wśród których jest pani Aleksandra. W pomoc łódzkiej lecznicy "Na Stokach" włączyli się pracownicy Nadleśnictwa Opoczno, wśród których jest pani Aleksandra.
Archiwum Nadleśnictwa w Opocznie

Lasy Państwowe od początku pandemii wspierają służbę zdrowia przede wszystkim finansowo, ale również przez zakup i przekazywanie specjalistycznego sprzętu, m.in. respiratorów i środków ochrony osobistej: maseczek, gogli, kombinezonów, rękawiczek.

Bywają jednak takie sytuacje, w których pomóc może tylko drugi człowiek. Także wówczas nie odmawiają pomocy. Lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni oraz personel pomocniczy dwoją się i troją, by zapewnić chorym jak najlepszą opiekę. Często jednak zadań do wykonania jest więcej niż ludzi. W szpitalu "Na Stokach", podstawowym problemem okazał się brak centralnego systemu rozprowadzania tlenu do łóżek pacjentów. Chorzy, którzy go potrzebują, muszą więc czekać na dostarczenie butli tlenowej, którą podłącza się bezpośrednio do urządzeń podtrzymujących życie.

W odpowiedzi na apel medyków do szpitala w Łodzi od października dojeżdża kilkudziesięciu leśników z łódzkiej RDLP. Rekordziści do końca grudnia na 12-godzinnych dyżurach w szpitalu byli ponad 20 razy. A trzeba wiedzieć, że jeden dyżur to zaangażowanie dwóch pracowników Lasów Państwowych, transport i wymiana około 20-30 butli na 4 poziomach szpitala.

- Pierwszych kilka dni starałam się nie patrzeć na nikogo, a jedynie mechanicznie wykonywać, co do mnie należy. Nie trwało to jednak długo - mówi Aleksandra Kulis. - Zaczęłam zapamiętywać kto gdzie leży, obserwować stan zdrowia i wyczekiwać poprawy, która często nie nadchodziła. Pot, zapach szpitala i środków dezynfekcji, zmęczenie to najczęstszy towarzysz. Przy jego boku stoją łzy i częsta bezsilność. Butla z tlenem waży 10 kg więcej ode mnie i nie jest żadnym ciężarem, bo wiem, ile znaczy dla ludzi, którzy z niej korzystają. Będąc mamą dwóch chłopców, nie mogłabym w lepszy sposób uczyć ich człowieczeństwa. Cieszę się, że jest mi dane uczestniczyć w tym procesie. Jestem za to wdzięczna - wyznaje A. Kulis.


Więcej w 3. numerze papierowego wydania "Gościa Łowickiego" na 24 stycznia.