Nie ma powołania bez wołania

ks. dr Sławomir Wasilewski

Wielka jest cierpliwość przemawiającego Boga, który mówi do człowieka i czeka na odpowiedź z jego strony; delikatnie budzi nas ze snu - nie tylko tego fizycznego, ale także z tych wszystkich snów, jakimi śnimy na własne życzenie - aby postawić nas na równe nogi w rzeczywistości, w jakiej żyjemy.

I czytanie: (1 Sm 3,3-10.19).

Słowa Ewangelii według św. Jana (J 1,35-42)

Jan stał wraz z dwoma swoimi uczniami i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: Oto Baranek Boży. Dwaj uczniowie usłyszeli, jak mówił, i poszli za Jezusem. Jezus zaś odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: Czego szukacie? Oni powiedzieli do Niego: Rabbi, to znaczy: Nauczycielu, gdzie mieszkasz? Odpowiedział im: Chodźcie, a zobaczycie. Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. Było to około godziny dziesiątej. Jednym z dwóch, którzy to usłyszeli od Jana i poszli za Nim, był Andrzej, brat Szymona Piotra. Ten spotkał najpierw swego brata i rzekł do niego: Znaleźliśmy Mesjasza, to znaczy: Chrystusa. I przyprowadził go do Jezusa. A Jezus wejrzawszy na niego rzekł: Ty jesteś Szymon, syn Jana, ty będziesz się nazywał Kefas, to znaczy: Piotr.

SŁOWO BOŻE mówi dzisiaj o powołaniu. O powołaniu, które ma miejsce tam, gdzie rozbrzmiewa głos Pana Boga. O powołaniu, które ma miejsce tam, gdzie słowo Boga dochodzi do uszu człowieka i dociera do ludzkiego serca. I dotyczy to każdego powołania. Nie tylko powołania do kapłaństwa czy życia konsekrowanego, ale także powołania do życia w małżeństwie i w rodzinie, powołania do życia we wspólnocie ochrzczonych i w społeczeństwie.

Nie ma powołania bez wołania. Nie ma powołania bez usłyszenia słowa. W przypadku starotestamentalnego Samuela, który spał w przybytku, gdzie znajdowała się Arka Przymierza (1 Sm 3,3) było to słowo głoszone, natomiast w przypadku dwóch uczniów Jana (por. J 1,35) było to także Słowo Wcielone.

Do Samuela słowo przychodziło przede wszystkim przez zmysł słuchu, podczas gdy do uczniów Jana – przechodząc obok nich i obok Jana, który jako pierwszy Je zauważył (por. J 1,35) – przyszło ono także przez zmysł wzroku. Dlatego też po wielu, wielu latach Jan Apostoł będzie pisał, że oznajmia to, co było od początku, co usłyszał o Słowie życia (1 J 1,1) – między innymi od Jana Chrzciciela mówiącego, że oto właśnie jest Ten jest Barankiem Bożym (J 1,29) – ale, że oznajmia również to, co ujrzał własnymi oczami, na co patrzył i czego dotykały jego ręce (1 J 1,1). Jan z całą pewnością zaświadcza, że objawiło mu się to Życie (por. J 14,6), które najpierw było w Ojcu (por. 1 J 1,2), a Które on widział (por. 1 J 1,2). Jan świadczy o tym, co ujrzał i co usłyszał (por. 1 J 1,3).

Nie ma powołania bez usłyszenia słowa. Nie ma powołania bez wołania. Dla Samuela, któremu słowo nie dawało w nocy spokoju oraz po ludzku rzecz biorąc przeszkadzało mu spać (por. 1 Sm 3,5-9), to wołanie było tak bardzo istotne, że wpłynęło na dalsze jego życie. Dla dwóch uczniów Jana powołanie było wydarzeniem ważnym do tego stopnia, że zapamiętali czas, w jakim im się to wszystko wydarzyło: Było to około godziny dziesiątej (J 1,39).

Nie będę się dziś jednak zatrzymywał w mojej refleksji nad powołanymi: Samuelem, Andrzejem, Piotrem, Janem, Natanaelem i wieloma innymi. Myślę, że w dzisiejszych czasach, kiedy coraz częściej i coraz głośniej mówi się o braku powołań, warto zatrzymać się nad prawdą, że to nie jest tak, że Bóg przestał przemawiać, zapraszać, wzywać, powoływać. Być może czasy nasze są trochę podobne do tych Samuelowych: w owym czasie, gdy młody Samuel usługiwał Panu pod okiem Helego, Pan odzywał się rzadko, a widzenia nie były częste (1 Sm 3,1). A może w dzisiejszych czasach Pan powołuje o wiele częściej, niż to się nam wydaje, tylko człowiek, podobnie jak początkowo Samuel, nie potrafi tego powołania właściwie rozeznać, podjąć, zrealizować?

Zauważmy bowiem, że z upływem czasu Pan Bóg nie przemawia słabiej. Wydaje się, że wprost przeciwnie: On przemawia coraz mocniej. Już nie tylko „Samuelu!” jeden raz – jak za razem pierwszym (1 Sm 3,4), drugim (1 Sm 3,6) i trzecim (1 Sm 3,8), ale dwukrotnie: „Samuelu, Samuelu!” (1 Sm 3,10), jakby ze zdwojoną siłą.

Wielka jest cierpliwość przemawiającego Boga, który mówi do człowieka i czeka na odpowiedź z jego strony; delikatnie budzi nas ze snu – nie tylko tego fizycznego, ale także z tych wszystkich snów, jakimi śnimy na własne życzenie – aby postawić nas na równe nogi w rzeczywistości, w jakiej żyjemy.

Wielka jest wierność przemawiającego Boga, który nie rezygnuje z nas po pierwszej, „nieudanej” próbie powołania. Nasz Bóg jest gotowy zrobić to po raz drugi, po raz trzeci, po raz czwarty, po raz enty, aż do skutku. To nie On zresztą jest odpowiedzialny za powołania przez człowieka niedosłyszane, za powołania niepodjęte czy za powołania zmarnowane. Brak powołań to nie od razu wina Pana Boga. Brak powołań to bardzo często wina ludzi.

W tym kontekście jeszcze większego znaczenia nabiera dziś rola każdego współczesnego Helego i każdego współczesnego Jana Chrzciciela, którzy bez skupiania uwagi na sobie samych są w stanie pomóc usłyszeć głos Pana Boga innym. Heli (izraelski arcykapłan i sędzia) oraz Jan Chrzciciel (zapowiadający nadejście Baranka Bożego) to dla mnie wielcy mistrzowie życia duchowego.

Pierwszy z nich, Heli, mówi Samuelowi szczerze, że to nie on jest Panem jego powołania: „To nie ja cię wołałem, synu mój” (por. 1 Sm 3,5; 1 Sm 3,6). Żeby jednak móc tak powiedzieć, trzeba być człowiekiem bardzo uczciwym, bardzo pokornym i bardzo bożym.

Drugi z nich, Jan Chrzciciel, ukazuje swą wielkość w przerzuceniu punku godności z siebie samego na Jezusa. Jan wie, że przechodzący obok Jezus jest Mocniejszy od niego, Godniejszy od niego (por. Mk 1,7) i Świętszy od niego. I Jan wie, że jeżeli jego uczniowie dowiedzą się tego wszystkiego o Jezusie, to być może on sam, jako ich dotychczasowy mistrz, straci w ich oczach co nieco ze swojego nauczycielskiego autorytetu. A pomimo to nie ukrywa przed nimi prawdy, nie przemilcza niczego, lecz sam im oznajmia, że Jezus przechodzący obok wart jest zauważenia. Wskaże im na Jezusa zgadzając się na to, że straci swoich uczniów właśnie na korzyść wskazywanego przez siebie Jezusa.

Tak uczynić mogą tylko najwięksi z wielkich.

Wielkim jest ksiądz, który nie przywiązuje wiernych do siebie, nie stawia się w centrum, nie skupia uwagi na samym sobie, ale stara się ze wszystkich sił przyprowadzić ludzi jak najbliżej do Boga, modląc się, aby przywiązywali się oni jak najbardziej do swego Stwórcy i Pana.

Wielcy są rodzice, którzy kochając swe pociechy – córki i synów – ponad życie, poświęcając im swój czas, ofiarując im niespokojne dni i nieprzespane noce, troszcząc się i wychowując dwadzieścia cztery godziny na dobę, umieją wskazać dzieciom małym, większym, a nawet już dorosłym Kogoś więcej.

Jak wielkim jest ojciec, który ukaże dzieciom Boga Ojca. Jakże wielka jest matka, która wskaże na Matkę Maryję i na Świętą Matkę Kościół.

Tam, gdzie są tacy ludzie; tam, gdzie są takie parafie; tam, gdzie są tacy rodzice; tam, gdzie są tacy dziadkowie; tam, gdzie są takie domy, tam będą też powołania.

Nie tylko będą. One już tam są…