TATAraki. Aleksander Nowosielski

Agnieszka Napiórkowska Agnieszka Napiórkowska

publikacja 17.04.2021 18:22

Kolejna rozmowa w naszym cyklu "TATAraki". Tym razem świadectwem odkrywania św. Józefa i ojcostwie, w którym najważniejsza jest obecność, podzielił się Aleksander Nowosielski.

Aleksander Nowosielski każdą wolną chwilę poświęca swojemu synowi. Aleksander Nowosielski każdą wolną chwilę poświęca swojemu synowi.
Agnieszka Napiórkowska/Foto Gość

Agnieszka Napiórkowska: Obecnie w Kościele obchodzony jest Rok św. Józefa. Czy mąż Maryi jest Ci bliską osobą?

Aleksander Nowosielski: Przez lata specjalnie nie odwoływałem się do św. Józefa. Mój były spowiednik dawał mi go za przykład ojca rodziny. Teraz często zastanawiam się nad tym, w czym tkwi jego świętość. Na modlitwie odkryłem, że był on niesamowitym, niezwykle skromnym człowiekiem. Najbardziej uderzyło mnie to, jak przyjmował wolę Bożą w swoim życiu. Jestem przekonany, że go to dużo kosztowało, bo mężczyzna ma ambicje, ma pewną wizję swojego małżeństwa, a on podjął to wyzwanie, aby odpowiedzieć na Boży plan. Inspiruje mnie też jego milczenie, to, że Bóg mówił do niego podczas snu, i to, jak poddał się Bogu. Muszę się przyznać, że w tym roku po raz pierwszy przed jego świętem odmawialiśmy nowennę i Litanię do św. Józefa. Cieszę się, że odkrywam coś nowego, że mąż Maryi jest bardziej obecny w naszym życiu.

Pamiętasz moment, w którym dowiedziałeś się, że zostałeś ojcem?

Tak. Takie chwile pamięta się przez całe życie. Długo nie mogliśmy mieć dziecka. Ania się leczyła. Radość była olbrzymia, nie do opisania. Czas oczekiwania nie był łatwy. Przyszła chwila, że ciąża była zagrożona. Ania trafiła do szpitala, gdzie spędziła prawie 4 miesiące. Przez ten czas istniało duże zagrożenie życia dziecka i Ani. To był dla nas czas ogromnego zaufania Panu Bogu. Musieliśmy się rozstać, ja pracowałem, a Ania była w szpitalu. Dojeżdżałem do niej, do Warszawy, co drugi dzień. Przywoziłem jej jedzenie i produkty, które lubiła. Prosiłem też rodzinę, przyjaciół o modlitwę. Razem z Anią modliłem się w szpitalu. Janek urodził się 26 listopada.

Poród nastąpił przez cesarskie cięcie. Ten czas i potem chwile po nim też nie należały do łatwych? 

No tak. Na początku wszystko zapowiadało się dobrze, ale nie do końca tak było. Poród był bardzo ciężki. Ania straciła dużo krwi, Jasiek był źle ułożony. Po rozwiązaniu Ania trafiła na kilka dni na OIOM. Byłem pierwszym, który zobaczył naszego syna. Dostał 9 punktów w skali Apgar. Po dobie zaczął mieć kłopoty oddechowe. To było mocne uderzenie. Pamiętam, że bardzo powierzałem tę sytuację Panu Bogu. Jasiek został przeniesiony do innego szpitala, gdzie leczono go tlenkiem azotu. Tam spotkaliśmy naszego znajomego kardiologa dziecięcego dr. Piotra Perdeusa, który od początku ciąży służył nam pomocą i wspomagał nas duchowo. Syn był pod respiratorem dwa tygodnie. Następne dwa spędził w kolejnym szpitalu. Przez cały ten czas czułem, że Bóg chce, by on żył. I tak się stało. Po tym czasie zdarzył się kolejny cud - po dwóch miesiącach od porodu Jasiek był karmiony piersią. Lekarze mówili, że bardzo rzadko tak się dzieje. Potem Ania długo jeszcze go karmiła, dzięki czemu nabierał odporności. Ten czas był dla nas doświadczaniem miłości Boga, Jego obecności i troski.   


Cala rozmowa w 16. numerze papierowego wydania "Gościa Łowickiego".