bo kościół mam
Ludwik Zalewski z Żychlina pożegnał 85 wiosen, ale wciąż jak chłopiec włóczy się po strychu. Ma tam piłę do cięcia drewna, młotek, gwoździe, klej, dłuta, pędzle i farby. Czyli wszystko to, czego potrzebuje, by zbudować kościół. Najpierw zbudowałem miniaturę kościoła parafialnego pw. śś. Apostołów Piotra i Pawła w Żychlinie.
Nie wiem, ile mi to zajęło czasu. Gdy żona zagoni mnie do ogrodu, to wiem, że już stamtąd prędko nie wyjdę, więc czas muszę kraść. Ale i tak kościoły robię głównie latem, bo na strychu jest wtedy ciepło. Zimą zostawiam budownictwo i biorę się za pisanie. Ale o tym powiem później. Wszystko zaczyna się od rysunku, to znaczy najpierw jadę pod kościół i go dokładnie odwzorowuję, a że przez 35 lat byłem nauczycielem rysunku technicznego, to nie mam z tym problemu. Cieszę się też dobrą pamięcią; utrwalam szczegóły nie tylko na papierze, ale i w głowie. Po powrocie do domu szukam sklejki, która jest podstawowym budulcem. Jak już ją mam, mogę zająć się wycinaniem ścian i dachu, okien i drzwi. W Pleckiej Dąbrowie podłogę zrobiłem z chińskiej podkładki. No, wie pan, taka słomiana podkładka pod talerz z zupą. Wszędzie można to kupić. Po rozpruciu świetnie nadaje się na drewnianą podłogę. Nikt się nawet nie domyśla, że podłogę w Pleckiej Dąbrowie wykonali Chińczycy. Jako narzędzi używam młotka, wiertarki, piły i dłuta do rzeźbienia. No właśnie, miałem kiedyś piękne ruskie dłuta kupione na targu w Żychlinie, ale gdzieś mi przepadły. Chciałbym takie mieć, ale szukam i nie mogę znaleźć nawet podobnych. Tamte były bardzo dobre, nadawały się do rzeźbienia drobnych elementów. Teraz mam problem, bo dużymi dłutami bardziej się namęczę. Ostatnio rzeźbiłem nowy ołtarz do żychlińskiego kościoła, bo w starym coś mi nie pasowało. Niektórzy mówią, że nie widzą różnicy między nowym a starym, ale ja widzę. Wszystko widzę. Kościoły ze sklejek robię od niedawna, ale wcześniej sklejałem świątynie z tektury. Tekturowy kościół śś. Piotra i Pawła w Żychlinie zabrał mi ks. Roman Indrzejczyk, urodzony w Żychlinie, ten, który zginął w katastrofie samolotu prezydenckiego w Smoleńsku. Bardzo mu się spodobała rodzinna świątynia i chciał ją mieć u siebie w Warszawie. Może patrząc na nią przypominała mu się młodość, czasy, gdy był ministrantem... Nie wiem, skąd u mnie ta pasja sklejania miniaturowych kościołów. Może z mojego zamiłowania do historii, ale nie tej dalekiej, tylko lokalnej. Zbieram informacje o początkach Żychlina, a także o czasach okupacji, bo byłem młodym chłopakiem, kiedy przyszli Niemcy. Pracowałem wtedy jako goniec w żychlińskiej fabryce. Często musiałem biegać do takiej maszynki na korbkę, żeby zatemperować ołówki dla inżynierów. Brałem sześć ołówków i biegłem. Czasami kilka razy pod rząd. Śmieję się, że nie byłem wtedy gońcem, ale chłopakiem od temperowania ołówków. Po wojnie jeszcze uczyłem się w technikum, kiedy zatrudnili mnie jako nauczyciela rysunku technicznego w zawodówce. Na konferencjach pedagogicznych kazali mi wychodzić z sali, gdy omawiano moje oceny i zachowanie. Chwalę sobie te czasy, kiedy mogłem przebywać z młodzieżą. Organizowałem wycieczki krajoznawcze, bo byłem też przewodnikiem PTTK. Jeździliśmy na rowerach po całej Polsce. Na przykład w jeden dzień potrafiliśmy odwiedzić Jasną Górę. Ach, co to były za czasy! A wracając do historii lokalnej, to najwięcej dowiadywałem się od świadków. Na przykład o czasach przedwojennych opowiadał mi Walenty Opalski ze Śleszyna, który żył 104 lata.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się