Ognisko integracyjne. – Kiedy wyszłam na ulicę, zobaczyłam tłum ludzi z kocami, koszykami i krzesłami. Ten dziwny pochód wyglądał jak ucieczka z miasta albo pielgrzymka – śmieje się Anna Konecka.
Jedną z północno-zachodnich wylotówek ze Skierniewic w kierunku Bełchowa jest ulica Sierakowicka. Wielu mieszkańców pamięta jeszcze czasy, gdy była ona leśną drogą, na której po deszczach i roztopach rowerzyści ćwiczyli slalom, a kierowcy jazdę rodem z rajdu Paryż–Dakar. Ustawione od niedawna ograniczenie prędkości do 30 km/h (ze względu na brak pobocza) wielu kierowcom każe zdjąć nogę z gazu. I dobrze, bo w takim tempie można zobaczyć nie tylko zadbane domy, ogródki obsadzone kwiatami, klinkierową kapliczkę, ale i ludzi, którzy – mimo różnego statusu i wykonywanego zawodu – nie patrzą na siebie wilkiem.
To nie Świadkowie Jehowy
W sobotę 25 sierpnia ponad 60 mieszkańców ulic Sierakowickiej, Łącznej, a nawet wsi Mokra spotkało się na wspólnym ognisku. Do wszystkich osobiście zaproszenia rozniosły Teresa Bryszewska i Hanna Dąbrowska. W zredagowanym tekście – poza informacją o miejscu i godzinie spotkania – podany był jego cel, a także informacja o tym, co należy ze sobą zabrać. Na liście numerem jeden była kiełbasa, za nią chleb, potem... napój. Jak się okazało – gospodynie nie poprzestały na wersji mini. Większość z nich przyniosła także ciasta, sałatki, owoce, słodycze. Wszyscy obecni wzięli sobie do serca zapis: „Może i Ty znasz kogoś, kto był mieszkańcem tej ulicy lub w jakiś inny sposób był z nią związany i chciałby z nami powspominać. Mamy nadzieję, że wspólna zabawa przy ognisku pozwoli powrócić do dawnych czasów, odnowić stare znajomości, jak również poznać niedawno przybyłych sąsiadów i nawiązać nowe przyjaźnie”. – Pomysł zorganizowania sąsiedzkiego ogniska bardzo nam się spodobał – mówi Piotr Bartosiewicz. – Któregoś wieczoru ktoś zadzwonił do nas domofonem. Słysząc prośbę o podejście do furtki, chciałem się wykręcić, bo myślałem, że to kolejne podejście Świadków Jehowy. Kiedy wyszedłem, panie Teresa i Hanna wręczyły mi zaproszenie. Byłem zaskoczony, ale wiedziałem, że pójdę tam z całą rodziną. Razem z żoną na ulicy Łącznej mieszkamy od 2004 roku. Przed ogniskiem nie znaliśmy wielu sąsiadów. Tylko tych najbliższych, którzy są jak rodzina. Przez długi czas obok naszego domu częściej widywaliśmy spacerujące sarny niż ludzi. Idąc na spotkanie, liczyliśmy, że będzie to integracja dla dzieci. Na miejscu okazało się, że nie tylko dla nich, ale i dla nas. Miło zaskoczyły nas przygotowane elementy animacji – opowiada Piotr. Przy płonącym ognisku, które co chwila strzela w niebo tysiącami iskier, nietrudno o wspomnienia. A Bartosiewiczowie mają co przywoływać. Na myśl przychodzą decyzja o budowie domu na polu łubinu, kłopoty z uzyskaniem pozwolenia, zimy, gdy droga była nieprzejezdna, narodziny dzieci...
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Odśwież stronę
Zaloguj się i czytaj nawet 10 tekstów za darmo.
Szczegóły znajdziesz TUTAJ.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się