Na boisku, na którym przed laty ćwiczył Zbigniew Bródka, długo świętowano jego sukces.
– Zbigniew! Zbigniew! Jesteś mistrzem! Dziękujemy! – to słowa, które do późnych godzin nocnych słychać było na ulicach Domaniewic. Po zakończonej rywalizacji łyżwiarzy szybkich na 1500 m i triumfie Zbigniewa Bródki przed szkołą w jego rodzinnej miejscowości spotkali się jego sąsiedzi, koledzy, znajomi, nauczyciele i rodzina. Z transparentem i biało- czerwonymi flagami w rękach coraz większa grupa fanów skandowała nazwisko mistrza i ile sił w piersiach śpiewała głośne „Sto lat”. Wśród zgromadzonych byli także pierwszy trener Zbigniewa Bródki Mieczysław Szymajda i jego ojciec Andrzeja Bródka. Obaj, na gorąco, dzielili się swoim szczęściem i emocjami, jakie towarzyszyły im podczas oglądania biegu.
– Tego, co czułem, nie da się opowiedzieć słowami – mówił wzruszony A. Bródka. – Oglądałem bieg razem ze swoją żoną i Agnieszką, żoną Zbyszka. Choć bardzo życzyłem mu medalu, nie spodziewałem się aż tak wielkiego sukcesu. Gdy wyjeżdżał, rzuciłem mu, że dobrze by było, gdyby wrócił z medalem. Mówiąc to, nawet nie marzyłem, by było to złoto. Na chwilę przed podaniem wyników myślałem, że serce wyskoczy mi z piersi. Nie chcę myśleć, jakie miałem wtedy ciśnienie. Potem wszyscy razem płakaliśmy ze szczęścia. Jestem z niego bardzo dumny. Mówiąc to, mam na myśli nie tylko jego sukcesy sportowe, ale i to, jakim jest człowiekiem. Zawsze był spokojny, skromny. Gdybym miał skrzydła, dziś bym fruwał – mówił z radością pan Andrzej.
Równie ciepło o mistrzu olimpijskim wypowiadali się jego znajomi i mieszkańcy zgromadzeni na boisku. – To jest niesamowity człowiek! – zapewnia Roksana Polit. – Niesamowicie skromny i dobrze ułożony. Podziwiam go za to, że potrafi wszystko pogodzić. Treningi, pracę i troskę o rodzinę. Swoim zwycięstwem pokazał nam wszystkim, jak daleko można zajść, ciężko pracując. Po powrocie pewnie wszyscy go tu obsypiemy całusami.
Pochwał nie szczędziła także Patrycja Szymajda. – To jest superchłopak! Mamy w nim wzór, który możemy naśladować. Wszyscy pamiętamy, jak ćwiczył na tym boisku. Prędkości nabierał na lodzie, który całą noc przygotowywał jego trener. Jego również podziwiamy.
Wśród zgromadzonych mieszkańców były zarówno osoby starsze, które od lata znają Zbigniewa Bródkę i jego rodziców, jak również młodzież i dzieci. Te ostatnie z wielkim przejęciem opowiadały o swoich emocjach. – Nazywam się Piotr Jędrzejczak, mam 12 lat i chodzę do szkoły, w której uczył się też pan Zbigniew. Przyszedłem tu, aby razem z innymi świętować jego sukces. Mimo ujemnej temperatury, nie odczuwam zimna, bo dziś Zbyszek zdobył złoty medal. To jest wielkie osiągniecie! On tu jeździł na lodowisku, to jak mi może być zimno! Ja też jeżdżę na łyżwach, jak pan Mietek wyleje wodę i zrobi nam lodowisko – mówi z wypiekami na twarzy Piotrek, który na boisko przyszedł ze swoją siostra Kasią, mającą tego dnia urodziny. – Ten medal był dla mnie najpiękniejszym prezentem. Jestem bardzo zadowolona, że komuś z naszej miejscowości się udało osiągnąć taki sukces – dodaje Kasia, zapewniając, że teraz jeszcze bardziej pokocha łyżwy.
Warto dodać, że po zwycięstwie Zbigniewa Bródki przed Mszą św. wieczorną w kościele zabrzmiało doniosłe "Te Deum". – Nie wiem, czy Kościół to przewiduje, ale była to spontaniczna reakcja pana organisty, który pracuje na kolei z ojcem Zbyszka – mówi ks. Radosław Sawicki, wikariusz z Domaniewic, który po Mszy św. pojechał do domu mistrza olimpijskiego, by pogratulować zwycięstwa jego żonie i rodzicom. – Tam udało mi się przez chwilę porozmawiać ze Zbyszkiem, który cieszył się, że jesteśmy z nim i bardzo dziękował za tę obecność. Uchylając rąbka tajemnicy, zdradzę, że jego żona Agnieszka podczas rozmowy prosiła go, by w czasie hymnu i dekoracji stał prosto i nie krzyżował nóg – śmieje się ks. Radosław.