Rawska prokuratura bada nie tylko przyczyny sobotniej tragedii na S-8, ale także działania służb ratunkowych. Przypomnijmy: w zderzeniu 11 samochodów zginęły trzy osoby, a 25 zostało rannych.
Zarzut spowodowania wypadku, do którego doszło przed północą 3 maja na drodze S-8, usłyszał 28-letni Białorusin. Brał on udział w karambolu, w którym zginęło trzech obywateli Czech. Śledczy ustalili, że mimo kilkumetrowej widoczności kierowca tira jechał 95 km/h. Rozpędzony wpadł w stojące już na drodze samochody.
Białorusin jest pierwszą osobą, której prokuratura w Rawie Mazowieckiej postawiła zarzuty. Uderzenie w stojące samochody prawdopodobnie doprowadziło do najpoważniejszych skutków. 28-latek przyznał się do winy i chce dobrowolnie poddać się karze roku i 8 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata, 4 tys. złotych nawiązki i trzyletniemu zakazowi prowadzenia wszelkich pojazdów mechanicznych.
Prokuratorzy podkreślają, że zarzuty przedstawione podejrzanemu mogą ulec zmianie. Jeżeli okaże się, że niedostosowanie prędkości do panujących warunków było główną przyczyną śmierci trzyosobowej rodziny z Czech, może on usłyszeć zarzut spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Na razie białoruski kierowca musiał zapłacić 7 tys. złotych kaucji.
Po opublikowaniu w "Dzienniku Łódzkim" treści rozmów dyspozytora pogotowia ratunkowego z zespołami karetek prokuratura przyjrzy się także działaniom służb ratunkowych...
Śledczy chcą wyjaśnić, czy akcja była przeprowadzona prawidłowo, czy doniesienia o panującym chaosie w akcji miały wpływ na udzielenie skutecznej pomocy, czy mogły doprowadzić do poważniejszych skutków dotyczących zdrowia poszkodowanych i czy naraziły te osoby na powstanie takich skutków.
W środę kontrolę działań medycznych służb ratunkowych przy karambolu na S-8 zlecił także minister zdrowia Bartosz Arłukowicz. Powiedział, że w związku z działaniami służb ratownictwa medycznego podczas tego wypadku pojawiły się pewne wątpliwości. Minister tłumaczył, że po zapoznaniu się z wynikami kontroli podejmie stosowne decyzje. Minister podkreślił jednak, że na obecnym etapie niczego nie chce przesądzać.
O chaosie i nieprawidłowo prowadzonej akcji poinformował dziś "Dziennik Łódzki". Gazeta napisała, że pierwsze zgłoszenie o wypadku wpłynęło do Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Łodzi o 23.27, a pierwsza karetka na miejsce wypadku dotarła dopiero o 23.57. Według gazety powodem tego było fakt, że przez prawie trzy minuty operator i dyspozytor ustalali między sobą dokładną lokalizację miejsca wypadku.
Dyspozytor z Łodzi wysłał na miejsce karetkę specjalistyczną ze Skierniewic, pierwsza na miejsce dojechała jednak karetka (podstawowa) z Białej Rawskiej. Potem - według gazety - dojechały dwa zespoły specjalistyczne - z Rawy Mazowieckiej i ze Skierniewic (ambulans łódzkiego pogotowia), a lekarz z łódzkiej karetki przekazał informację, że nie potrzeba już na miejscu więcej karetek.
W związku z taką informacją dyspozytor z Łodzi zgodził się na zawrócenie karetki Falcka z Żyrardowa. Później lekarz z łódzkiej karetki informował dyspozytora, że potrzebne są dodatkowe karetki. Poszkodowani czekali na pomoc blisko 50 minut.
Z nagrań rozmów wynika też, że na miejscu nie przeprowadzono triażu, czyli segregowania rannych, a w pewnym momencie zabrakło też lekarza, który by koordynował pracę ratowników medycznych na miejscu.
Jak podaje "Dziennik" przez długi czas nikt nie zajmował się lżej rannymi, którzy chodzili po całym terenie działań. Dopiero około godz. 2 zostali oni ulokowani w rozstawionym przez straż pożarną podgrzewanym namiocie.
Czytaj także: