O „niewinnej” zabawie z duchami, paraliżującym lęku i Bogu, który zwycięża każde zło z Katarzyną Piwowarską rozmawia Monika Augustyniak.
Brałam obrazek MB Częstochowskiej, kładłam go sobie na klatce piersiowej, chwytałam za różaniec i mówiłam: „Maryjo, jeśli Ty mi nie pomożesz, nie dam rady”. I pomagała. Zasypiałam podczas odmawiania zdrowasiek. Takie akcje powtórzyły się kilkakrotnie, więc z niecierpliwością czekałam na kolejną modlitwę. Była ona tak trudna, że ksiądz zaproponował mi spowiedź z całego życia. Nigdy nie spowiadałam się z mojej obecności podczas wywoływania duchów. Najpierw jako dziecko nie bardzo wiedziałam, że muszę, a potem myślałam sobie: „Ech, zapomniałam o tym powiedzieć, ale przecież dostałam rozgrzeszenie”. I trwało to latami. Powiedziałam o tym dopiero podczas spowiedzi generalnej. Czułam się potem cudownie, ale jednak problemy się nie skończyły i potrzebna była pomoc egzorcysty.
Jak zmieniły Cię te doświadczenia?
Teraz w moim domu rodzinnym co wieczór odmawiany jest Różaniec. Jestem pewna, że trzeba być bardzo uważnym nawet podczas zabaw i nie igrać z tym, czego nie pojmujemy i co nas przerasta po tysiąckroć. A z drugiej strony mam dziś tę pewność, że Bóg jest większy od największego lęku, jaki poznałam. Od kilku miesięcy poznaję Jezusa na nowo, wręcz zakochuję się w Jego osobie, w Jego słowie. Nawiązałam też relację z moim Aniołem Stróżem, bo wiem, że był przy mnie i walczył o moją duszę. Odmawiam Różaniec, bo Maryja jest tą, która zgniotła głowę węża. I staram się jak najczęściej opowiadać o moich doświadczeniach młodzieży, żeby przestrzec ich przed błędami, które mnie wiele kosztowały.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się