– Podobno kilkanaście lat temu pociągi jeździły tak punktualnie, że można było regulować zegarki. Tak przynajmniej twierdził mój ojciec maszynista. Dziś, gdyby wstał z grobu i zobaczył mękę pasażerów, od razu zszedłby na zawał – irytuje się Marek Matczak z Łodzi.
Opóźnienia sięgające 40, 90, a nawet 150 minut, zbyt krótkie składy pociągów, nieprzewidziane postoje, niedziałające urządzenia i nieustannie powtarzające się awarie – to tylko niektóre przyczyny zszarpanych nerwów pasażerów zmuszonych do korzystania z transportu kolejowego. Oczekujący na spóźnione pociągi nie kryją oburzenia. I mało kto wierzy, że sytuacja szybko się poprawi. Złości i irytacji nie rozładowują zapewnienia przewoźników, którzy twierdzą, że od 12 grudnia, wraz z kolejną zmianą rozkładu, nastąpi znaczna poprawa świadczonych usług.
Dorównać luxtorpedzie
Od 8 lat między Łodzią a Warszawą trwa remont linii kolejowej. Prowadzone prace, które miały przenieść PKP w XXI wiek, z perspektywy czasu mogłyby posłużyć jako scenariusz do filmu sensacyjnego, płynnie przechodzącego w dramat wzbogacony elementami thrillera. Trwająca modernizacja, która miała poprawić komfort jazdy i skrócić czas podróży wszystkich pociągów, zdaje się nie mieć końca. I, co najgorsze, w trakcie remontu, który w pierwszej wersji miał się zakończyć w 2012 roku, z wielu wizji i planów zrezygnowano. – Na tej trasie pociągi miały jeździć 200 km/h. Słysząc te rewelacje, cieszyłem się, że dojazd z Łodzi do Warszawy zajmie mi niecałą godzinę. Dziś na to nie liczę! Sukcesem będzie zrównanie czasu podróży z luxtorpedą, która w 1936 roku pokonywała ten odcinek w ciągu 88 minut – mówi poirytowany Marek Matczak, podkreślając, że tak fatalnej sytuacji, jeżeli chodzi o opóźnienia, jeszcze nie było. Podróżnych frustrują nie tylko wielominutowe postoje, ale także brak informacji, zmieniające się rozkłady, ciągłe awarie, a nawet tłumaczenia, jakie zamieszczają przewoźnicy. Niektóre z wyjaśnień trafiły już do Teleexpresu, inne robią furorę na portalach społecznościowych, na których są szeroko komentowane. Na Facebooku zawiązała się nawet zamknięta grupa „Łódź–Warszawa ciężka przeprawa”. Jej członkowie każdego dnia nie tylko komentują opóźnienia i komunikaty przewoźników, ale także zbierają podpisy pod petycjami oraz informują się o opóźnieniach i przyczynach postojów. Lektura wpisów stwarza okazję, by cieszyć się inteligencją, kreatywnością i humorem współpasażerów. Dla przykładu – pod postem wyjaśniającym, że opóźnienie jest związane z kradzieżą jakiegoś elementu, można przeczytać: „Taki ruch na tej trasie, a zbiry miały czas i ukradły trakcję. Jutro tory znikną z pomocą UFO... Już się PKP kończą pomysły na tłumaczenie opóźnień”. Na stronie nie brakuje także wpisów rodem z kabaretu. „Dziś w pociągu spędziłem nadprogramowo ponad 2 godziny. Kiedy przyszedł do mnie konduktor i poprosił o bilet, spojrzałem na niego zdziwiony i powiedziałem: »Panie, o jaki bilet pan pyta? Ja z tego pociągu wysiadłem jakieś dwie godziny temu. Teraz odpoczywam przed telewizorem«. Kiedy to powiedziałem, wszyscy towarzysze podróży parsknęli śmiechem. Z taką presją nie poradził sobie jedynie konduktor, który bez słowa opuścił przedział”.
Z miejscówką w aucie
Niestety, nie wszystkim pasażerom podróżującym do Łodzi czy Warszawy dopisuje humor. I trudno się dziwić, bo w ostatnich tygodniach trudno byłoby wskazać dzień, w którym pociągi jeździły planowo. – Lekceważenie, z jakim mamy do czynienia, woła o pomstę do nieba – mówi Kamil Kruk. – Za każdym razem, kiedy idę na dworzec, mam wrażenie, że przekroczenie peronów jest podróżą w czasie. Nie bardzo tylko wiem, w jakim wieku i kraju się znajduję. Nagle nic nie jest przewidywalne. Kiedyś, gdy dojeżdżałem na studia ze Skierniewic do Łodzi, wiedziałem, że zajmie mi to około 2 godzin. Długo, ale przewidywalnie. Dziś nic nie jest pewne, poza tym, że pół etatu wszyscy spędzamy w podróży. Gdyby taka sytuacja miała miejsce w innym przedsiębiorstwie, dawno ogłoszono by jego upadłość – denerwuje się pan Kamil, który coraz gorzej znosi fakt, że każdego dnia jest okradany z czasu dla rodziny. Po kasacji niektórych połączeń Intercity wprowadziło zastępczą komunikację autobusową. Każdego dnia korzysta z niej sporo podróżnych. Beznadziejna sytuacja sprawiła także, że coraz więcej osób do pracy dojeżdża samochodami. By obniżyć koszty, część z nich korzysta ze strony blablacar.pl, na której można znaleźć osoby mające wolne miejsca w aucie. – Przez pewien czas do pracy dojeżdżałam pociągami, ale kiedy czas podróży wydłużył się dwukrotnie, postanowiłam poszukać alternatywy, by pół życia nie spędzać w pociągach – mówi Monika Rudnicka. – Od kilku miesięcy jeżdżę samochodem z kierowcą, którego poznałam przez blablacar. W jego aucie mam miejscówkę. Każdego dnia umawiamy się w tym samym miejscu o konkretnej godzinie. Razem ze mną jeżdżą także 3 inne osoby. Dzięki takiemu rozwiązaniu jestem do przodu zarówno finansowo, jak i czasowo. A ponieważ wszyscy pracujemy obok siebie, nie muszę korzystać z innego transportu – cieszy się Monika.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się