– Trudno słowami opisać to, co czułam. Mietek jest muzycznym czarodziejem, podczas jego utworów – tak, jak śpiewa w jednej z piosenek – „niebo chodzi po ziemi, ziemia chodzi po niebie” – mówi Dorota Werman.
Podobnych opinii było znacznie więcej. Po koncercie Mietka Szcześniaka, który w niedzielę 25 czerwca odbył się w parafii św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Rzeczycy, parafianie i goście wychodzili oczarowani, poruszeni, pełni emocji i mocno przekonani, że „jest jeden świat”, w którym niebo wcale nie jest daleko od ziemi, że istnieje miłość, która była ciałem, a stała się duchem, i że „to, co nas spotyka, przychodzi spoza nas”.
Cierpliwość wobec wierszy
Solista wraz z zespołem przybył do parafii na zaproszenie proboszcza ks. Henryka Linarcika i Fundacji „Centrum ks. Jędrzeja Kitowicza”. Podczas niezwykłego, pełnego ciepła i emocji koncertu wykonał swoje przeboje, m.in. z płyt „Spoza nas”, „Czarno na białym”, „Zwykły cud”, a także utwory z najnowszej płyty „Nierówni”, która zawiera kompozycje oparte na tekstach ks. Jana Twardowskiego.
– Chciałem od dawna stworzyć płytę z wierszami ks. Twardowskiego, a moimi nutkami, ale wiersze długo nie chciały stać się piosenkami. Nie zwykłem ich zmuszać, więc poczekałem, aż same zechcą. Trwało to lat kilkanaście, ale potem posypały się jak z rękawa. I oto w zeszłym roku, po 4 latach pracy, wydałem płytę „Nierówni”. Żeby nie obciążać wierszy i zachować niezwykłą lekkość poezji ks. Twardowskiego, postanowiłem, że do treści dodam pogodną brazylijską muzykę – opowiadał muzyk. Jedną z pierwszych piosenek był bonus z płyty „Czarno na białym” – „Przytul mnie mocno”. – Pierwotnie utwór został stworzony na Eurowizję. Myślę, że to dobra piosenka na początek zadzierzgnięcia naszej znajomości. Przytulcie mnie mocno i posłuchajcie piosenki, którą śpiewałem na Eurowizji, a dziś dla was – mówił Mietek Szcześniak. Na gorącą odpowiedź publiczności nie trzeba było czekać.
Jak wyznał artysta po koncercie, publiczność przytuliła go nie tylko mocno – jak w tytule piosenki – ale bardzo mocno. I trudno się temu dziwić. Od pierwszego utworu Mietek Szcześniak swoją niezwykłą barwą głosu i przyjacielską postawą oczarował publiczność, z którą nawiązał niezwykle osobisty, można powiedzieć, intymny kontakt. Jego szczerość i autentyczność, połączone z szacunkiem, osobistymi wprowadzeniami do kolejnych utworów, wzmocnione uśmiechem sprawiały, że emocje artysty stawały się udziałem publiczności. Atmosfera sprawiała, że w wielu momentach koncert miał coś z misterium. – Nie ma większej nagrody dla artysty niż własna publiczność, to, że ktoś chce łaskawym okiem spojrzeć na cudzą, artysty wyobraźnię, talent, historię. To jest towarzyszenie życiu drugiego człowieka, spotkanie, wspólne emocje. Nawet gdy nie ma mnie w mediach, gram regularnie koncerty i spotykam się z publicznością, która chce na koncerty przychodzić, kupić bilet – mówił z wdzięcznością Mietek Szcześniak.
Wielka przygoda
Poruszoną publiczność zachwycało bogactwo gatunków, inspiracji czerpanych z muzyki całego świata. – Myślimy, że Europa wymyśliła najważniejsze i najlepsze rzeczy, a Stany później podbiły cały świat. To nie jest prawda. Byłem na festiwalu głosów w Azji, gdzie od Syberii aż po Pakistan ludzie śpiewają, słuchają i tańczą inną muzykę, używają innych instrumentów, skal, melizmatów. Cała Azja, Afryka i Ameryka Południowa mają swoją muzykę i słuchają innych rzeczy. Dla mnie inspirowanie się wyraźnym gatunkiem muzyki jest wielką przygodą. To jest tak, jakbym pojechał zwiedzać obcy, fascynujący świat. A teraz nagrywam kolejną płytę, z czarnym chórem z Los Angeles. Chce mi się chcieć. I nie tylko o muzykę mi chodzi – chcę opowiadać, posługiwać się słowem – tłumaczył Mietek. – Jestem pod wielkim wrażeniem koncertu. Urzekły mnie nie tylko same piosenki, ale także sposób prowadzenia przez artystę koncertu, to, że dzieli się swoimi emocjami, że nadaje taki ton i kreuje atmosferę – mówiła Wioletta Wośko. Zadowolenia nie kryła także Agnieszka Lis. – Tu, w Rzeczycy, jestem na koncercie już po raz czwarty. To są zawsze niezapomniane chwile, które zabieram ze sobą w swój świat. Wielkie „dziękuję” należy się Mietkowi, jego zespołowi, ale także ks. Linarcikowi, który po raz kolejny był inspiratorem tego wydarzenia – przypomniała.
Ważne są owoce
Zarówno w trakcie koncertu, jak i po nim artysta chętnie opowiadał o ostatniej płycie „Nierówni”, której proces tworzenia, od początku do końca, od pierwszych nut do opłacenia produkcji, realizował sam. Zapytany, czy po jej ukazaniu się doświadczał większej niż zwykle satysfakcji, powiedział, że „wszystko zależy od tego, jaki jest owoc, bo można hodować drzewko, z którego wyrośnie owoc niezgodny z nazwą nawet”. – Wydaje mi się, że przez 4 lata pielęgnacji wyrosło coś „smaczliwego” bardzo, coś pożywnego. Decydująca jest zasługa ks. Twardowskiego. Zachwyciwszy się jego wierszami, postanowiłem parę nutek dodać, opowiedzieć moimi melodiami i interpretacjami. Zmieniłem nawet technikę śpiewania, żeby nie popisywać się swoim głosem, ale żeby dać głos poecie. Cóż może poetę spotkać lepszego niż przejście jego słów do języka codziennego, tak jak „śpieszmy się kochać ludzi”. Miałem i mam ciągle nadzieję, że parę zdań dzięki tym piosenkom zapadnie w nas łatwiej – wyznał artysta. Muzyk podkreślał także, że dzięki wierszom utwory stały się też jego światem, jego sposobem widzenia i interpretowania poezji ks. Jana. – Twardowski niezwykłym poetą był, do tego był księdzem, jego patrzenie na świat było przyjacielskie, miłosne, dobrotliwe. Do tego miał dystans do samego siebie i poczucie humoru oraz to, co w inteligencji lubię najbardziej – „dobrotę”.
Koncertujący w Rzeczycy artysta nie unikał odpowiedzi także na pytania o wiarę, swoje marzenia i misję na ziemi. Mówił, że dziś w Polsce brakuje ludzi siejących pokój, za dużo jest kłótni, a za mało miłości i ludzi, którzy szukają wspólnego mianownika dla wszystkich. Dzieli także religia. – Jestem zdecydowanym ekumenistą, bo uważam, że całe chrześcijaństwo i judeochrześcijaństwo ma wspólny mianownik, a wszystko, co jest ponad nim, jest źródłem podziału. Tak mi szkoda, że ludzie tracą czas na kłócenie się o rację. To nie jest religia racji, tylko religia miłości, z tego, co wiem... Ja nigdy nie chciałem być śpiewakiem religijnym ani śpiewakiem świeckim. Jest jeden świat i jeżeli mamy ciało i duszę, chcę śpiewać o jednym i drugim, mówić o czymś większym, Kimś większym od siebie – dodał.•
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się