W Szymanowie odbyła się Pielgrzymka Absolwentek Szkół Sióstr Niepokalanek. Na spotkanie przybyło ok. 100 pań, które uczęszczały do placówki na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Zjazd miał wymiar nie tylko towarzyski, ale przede wszystkim duchowy.
17 września od rana do szkoły przyjeżdżały panie, które spędziły w niej kilka lat życia. Spotkanie rozpoczęło się od przywitania przez matkę Wawrzynę oraz konferencji „Każdy ma swoje Westerplatte”, w której s. Benedykta przedstawiła drogę męczeństwa błogosławionych sióstr niepokalanek - Ewy Noiszewskiej i Marty Wołowskiej.
Następnie absolwentki w krótkiej prezentacji mogły zobaczyć, jak na przestrzeni lat zmieniała się szkoła, zarówno w wyglądzie, jak i w sposobie funkcjonowania. Panie nie ukrywały łez wzruszenia i nie szczędziły uśmiechu, wspominając szkolne czasy, również porównując je z obecnymi. Dla wielu z nich był to powrót do ich drugiego domu. Niektóre absolwentki przyjechały nawet z Nowego Sącza, gdzie znajduje się drugi klasztor niepokalanek.
- Kiedy wraca się po latach do domu, to są różne odczucia, a to jest nasz drugi dom - mówi Zula Mos, która ukończyła szkołę w 1959 roku. - Przywiązanie do sióstr, do miejsca, a przede wszystkim do Pani Jazłowieckiej zostało, dlatego wracam tu z radością. Ciężkie wspomnienia gdzieś zostały zapomniane, raczej pamiętam samo dobro, które tu otrzymałam. Siostry dbały - i nadal dbają - nie tylko o edukację, ale i o wychowanie. Zaszczepiły nam najważniejsze wartości w życiu, które są przydatne. Za to jestem im wdzięczna - dodaje pani Zula.
- Spędziłam w szkołach sióstr niepokalanek 8 lat, nie tylko w Szymanowie. Byłam także w internacie w Nowym Sączu. Takie były czasy, że z jednej strony rodzicie chcieli nam zapewnić dobre wychowanie, dobrą szkołę w czasach komunizmu, które nie były dobry czasem dla naszych rodziców - żyli w biedzie, bo mieli takie, a nie inne pochodzenie, w dodatku wojna zrobiła swoje. Szkoła w Szymanowie czy Nowym Sączu to była oaza spokoju i pewności - mówi Maria Wiercińska.
- Siostry od zawsze dokładały wszelkich starań, byśmy mogły się kształcić, my - uczennice - od początku wiedziałyśmy, jaki jest kierunek naszej edukacji, do czego zmierzamy. Pamiętam, że widać to było nawet po tablicach szkolnych, przy planowaniu zajęć - niektóre z nich były ukrywane, a my mimo wszystko się tego uczyłyśmy, bo siostry wiedziały, że to jest ważne. W dodatku otaczały nas ogromną troską i opieką. Kiedyś zimy były dużo bardziej srogie, s. Ewa, która była naszą mistrzynią, zawsze sprawdzała, czy mamy grubą bieliznę i czy dobrze nasmarowałyśmy buzie gliceryną, byśmy ich nie odmroziły - śmieje się pani Maria, która jest absolwentką szkoły z 1956 roku.
Równie ciepło i z radością szkołę wspominają młodsze absolwentki. - Naukę skończyłam w 2003 roku, już niedługo 15. rocznica zdania matury, więc wspomnienia wracają. Staram się jak najczęściej odwiedzać to miejsce. Pochodzę z Łowicza, a teraz, gdy się przeprowadziłam, mam 15 minut drogi samochodem, więc staram się być częściej. Spotykam się z siostrami, z moją wychowawczynią, ale przede wszystkim z Panią Jazłowiecką - mówi Aleksandra Dziatkowska.
- Z dziewczynami z mojej klasy też utrzymujemy kontakt. Myślę, że to wspólnota i jedność, którą tworzyłyśmy tu, w szkole, pomogła nam w zachowaniu tych relacji. Byłyśmy ze sobą prawie 24 godziny na dobę, teraz odwiedzamy się, wspieramy, chodzimy na śluby, chrzciny naszych dzieci - to coś bardzo ważnego i pięknego. Mimo że często droga do tych relacji polegała na docieraniu się, ale to też nas przygotowało do dalszego życia poza murami szkoły - dodaje pani Aleksandra.
Zwieńczeniem spotkania była Eucharystia w intencji wszystkich absolwentek szkół i sióstr prowadzących placówkę. Mszy św. przewodniczył kapelan sióstr ks. Paweł Kozakowski. O oprawę zadbały absolwentki. Po duchowej uczcie wszystkie panie udały się na obiad, po którym jeszcze długo wspominały szkolne czasy.