Nowy numer 38/2023 Archiwum

Co potrafią dusze czyśćcowe

– Od dziecka chętnie modliłam się za zmarłych. Często z różańcem spacerowałam po cmentarzach. Mama nazywała mnie „cmentarną panną”. Gdy umierała, oddała mi swój różaniec, prosząc, żebym na nim wypraszała jej niebo – mówi Karolina Dziąg.

Listopad jest miesiącem, który szczególnie nastraja do refleksji nad życiem, jego przemijaniem i śmiercią. Przez 30 listopadowych dni wiele osób znacznie częściej szturmuje niebo, by swoją modlitwą oświetlać zmarłym ich ostatnią drogę z czyśćca do nieba. Wiele osób robi to, modląc się na różańcu i koronką do Bożego Miłosierdzia.

Dodatkowe wezwanie w litanii

O duszach w czyśćcu cierpiących pamięta pani Karolina. Podkreśla, że są jej pozaziemskimi przyjaciółmi. Od wielu lat każdego dnia modli się za bliskich, którzy przeszli już na drugą stronę życia. Pamięta też o osobach, których nigdy nie znała. – Często zdarza się tak, że wybieram sobie jakąś alejkę na cmentarzu i za leżące przy niej osoby odmawiam Różaniec lub koronkę. Innym razem polecam Bogu np. wszystkie Anny albo Zofie z danego cmentarza. Każdego dnia odmawiam także Litanię do Wszystkich Świętych. Do wezwań dodaję jedno własne: „Wszyscy moi zaprzyjaźnieni święci, módlcie się za nami” – opowiada pani Karolina. Otrzymujące wsparcie dusze – jak zapewnia K. Dziąg – wiedzą, co to wdzięczność. Nieraz wyrwały ją ze snu, gdy nie nastawiła budzika, a miała ważne badania czy spotkanie. – Wiem, że one mną się opiekują. Kiedyś w Łodzi stałam na przystanku. I nagle ktoś mnie popchnął tak, że się przewróciłam. Nikogo obok nie było. W tym samym momencie w miejscu, w którym stałam, spadł z dachu duży gzyms. Nie sądzę, bym to uderzenie przeżyła. Dusze czyśćcowe pomogły mi także znaleźć męża. Było to dokładnie 20 lat temu. Rano zaspałam. Tego dnia miałam ważne spotkanie. Szykując się, nic nie mogłam znaleźć, mimo że wszystko wieczorem sobie przygotowałam. Wybiegłam sporo spóźniona, wsiadłam do samochodu i zobaczyłam wypadek. Jeden z kierowców wymusił pierwszeństwo, w wyniku czego drugi, chcąc uniknąć kolizji, uderzył w drzewo. Sprawca uciekł. Ja wezwałam pogotowie i policję. Na spotkanie nie pojechałam. Poszkodowany po wyjściu ze szpitala odnalazł mnie i przyszedł podziękować za pomoc. Po dwóch latach został moim mężem. Jak się okazało, on także często modlił się za zmarłych, prosząc ich o dobrą żonę. No i dostał „cmentarną pannę” – uśmiecha się pani Karolina.

Za żyjących i za zmarłych

O zmarłych i konających pamięta także Tadeusz Jeznach z Sochaczewa, gorliwy czciciel Matki Bożej Różańcowej. O tym, że modlitwa ta ma wielką moc, przekonał się wiele razy. – W roku 1980 zatrzymała mnie milicja. Zrobili mi przeszukanie i znaleźli przy mnie zaświadczenie, że mam być ojcem chrzestnym, i różaniec. Zostałem zabrany na tzw. dołek. Następnego dnia miałem przesłuchanie. Po kilku minutach jeden z milicjantów wyjął bloczek i zaczął wypisywać mi zwolnienie. Drugi, zdziwiony, zapytał, co robi. On odpowiedział: „Miał przy sobie różaniec, to i tak ci nic nie powie” – opowiada pan Tadeusz. Od tamtego czasu sochaczewianin nie rozstaje się z różańcem. 15 lat temu jechał na egzamin na Papieski Wydział Teologiczny w Warszawie. Córka z narzeczonym, wybierający się na wczasy, podrzucili go na dworzec. Ponieważ pociąg był opóźniony, zdążył odmówić trzy części Różańca w ich intencji. Kiedy wysiadł z pociągu i szedł do tramwaju, poczuł przynaglenie, by zmówić czwartą część. Gdy skończył, zadzwoniła córka z informacją, że są w szpitalu, bo mieli wypadek samochodowy. Nowe auto w wyniku zdarzenia pękło na pół, nadawało się do kasacji. Oni zostali tylko lekko potłuczeni. Pomocy niemal natychmiast udzielili im lekarze z karetki przewozowej, która jechała za nimi. – Żona była wtedy w Grodnie u naszego przybranego syna księdza. Cudownym zbiegiem okoliczności bardzo szybko wróciła, mimo że na granicy była ogromna kolejka. Przynaglenie do modlitwy różańcowej poparte dziwnym snem miałem także 10 kwietnia 2010 roku. Po dziwnym śnie, nie mogąc zasnąć, wsiadłem na rower i pojechałem do kościoła. Po drodze przyszła myśl, by modlić się za tych, którzy w sobotę giną w wypadkach. Jadąc do kościoła i później do domu, odmówiłem dwie cząstki Różańca. Po śniadaniu przyszła żona i powiedziała mi o katastrofie. Pomyślałem, że moja modlitwa była przy tych, którzy zginęli – mówi ze wzruszeniem pan Tadeusz. Sochaczewianin dwa razy ze wspomnianym księdzem był świadkiem udzielania absolucji. Za każdym razem poprzedzała je modlitwa różańcowa. Pierwszy ze zmarłych, bliski znajomy, w rocznicę śmierci przyśnił się panu Tadeuszowi. Przyszedł podziękować za modlitwę. – Po tamtych wydarzeniach wiem, jak ważna jest modlitwa nie tylko za żywych, ale także za konających i zmarłych. To gest miłości, który ma wielką moc, i często najskuteczniejsza pomoc, jakiej możemy innym udzielić – tłumaczy.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast