Wchodząc w Wielki Tydzień, potrzebujemy się określić i zająć stanowisko względem Jezusa. Czy swoim życiem będziemy wołać: "Hosanna!" czy "Ukrzyżuj!"?
Z Ewangelii według św. Marka (Mk 11, 1-19)
Gdy się zbliżali do Jerozolimy, do Betfage i Betanii na Górze Oliwnej, posłał dwóch spośród swoich uczniów i rzekł im: Idźcie do wsi, która jest przed wami, a zaraz przy wejściu do niej znajdziecie oślę uwiązane, na którym jeszcze nikt z ludzi nie siedział. Odwiążcie je i przyprowadźcie tutaj! A gdyby was kto pytał, dlaczego to robicie, powiedzcie: Pan go potrzebuje i zaraz odeśle je tu z powrotem. Poszli i znaleźli oślę przywiązane do drzwi z zewnątrz, na ulicy. Odwiązali je, a niektórzy ze stojących tam pytali ich: Co to ma znaczyć, że odwiązujecie oślę? Oni zaś odpowiedzieli im tak, jak Jezus polecił. I pozwolili im. Przyprowadzili więc oślę do Jezusa i zarzucili na nie swe płaszcze, a On wsiadł na nie. Wielu zaś słało swe płaszcze na drodze, a inni gałązki ścięte na polach. A ci, którzy Go poprzedzali i którzy szli za Nim, wołali: Hosanna! Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie. Błogosławione królestwo ojca naszego Dawida, które przychodzi. Hosanna na wysokościach!
Dziś tłum woła „Hosanna”, kładzie swe płaszcze oraz ścięte na polach gałązki, a dosłownie za chwilę będzie krzyczał: „Precz z Nim!”, „Ukrzyżuj!” i „Uwolnij nam Barabasza”. Wjazd Pana Jezusa do Jerozolimy rozpoczyna Wielki Tydzień, w którym warto zauważyć, że najprawdopodobniej ci sami ludzie na dziedzińcu Poncjusza Piłata wołali już zupełnie inaczej.
To o nich, obecnych później na sądzie przed Piłatem, Roman Brandstaetter w swojej książce „Jezus z Nazaretu” pisał: „Twarz tłumu była bez wyrazu. Przypominała pusty dzban, którego przydatność i celowość będzie można dopiero wówczas określić, gdy wypełni się jakąś określoną treścią. Pustka tej twarzy była przerażająca”. Właśnie do tej przerażającej pustki, do tego pustego dzbana zwrócił się z pytaniem Poncjusz: „Którego chcecie, abym wam uwolnił, Barabasza czy Jezusa, zwanego Mesjaszem?” (Mt 27, 17).
„Jednak arcykapłani i starsi namówili tłumy, żeby prosiły o Barabasza, a domagały się śmierci Jezusa” (Mt 27, 20). Zausznicy Kajfasza wiedzieli jak dotrzeć do świadomości tłumu, potrafili wypełnić ów pusty dzban określoną treścią, tj. ich żądzą doprowadzenia do wyroku, skazującego Jezusa na śmierć. Dlatego, gdy namiestnik zapytał ponownie: „Którego z tych dwóch chcecie, żebym wam uwolnił? Odpowiedzieli: Barabasza! Rzekł do nich Piłat: „Cóż więc mam uczynić z Jezusem, którego nazywają Mesjaszem?” Zawołali wszyscy: „Na krzyż z Nim!”. Namiestnik odpowiedział: „Cóż właściwie złego uczynił?”. Lecz oni jeszcze głośniej krzyczeli: „Na krzyż z Nim!” (Mt 27, 21 – 23). Co za paradoks! Przecież jeszcze kilka dni wcześniej ten sam tłum witał Jezusa wjeżdżającego do Jerozolimy, wołając: „Hosanna Synowi Dawida! Błogosławiony, Ten, który przychodzi w imię Pańskie! Hosanna na wysokościach!” (Mt 21, 9).
Tłum… W tej bezkształtności i pustce, możemy poniekąd odnaleźć cząstkę samych siebie. Nasze zachowanie w niektórych sytuacjach bardzo przypomina dzban, który czeka na wypełnienie określoną treścią. Postarajmy się zobaczyć nas samych, jak funkcjonujemy w konkretnych sytuacjach, chociażby w pracy z kolegami, którzy mają urobione zdanie np. na temat szefa. Choć nawet możemy się nie zgadzać z ich zdaniem, to nie wychylamy się, aby się nie narazić. W takich sytuacjach to niekiedy już nie wiadomo, czy moje zdanie jest takie samo, jak zdanie tłumu; czy zdanie tłumu stało się moim zdaniem?
A co ja sam bym krzyczał przed pałacem Piłata? Co ja bym krzyczał? Co każdy z nas, by krzyczał? Czy starczyłoby nam odwagi, aby się wyłamać, aby przynajmniej usiłować krzyczeć: Uwolnij nam Jezusa!? Czy byśmy potrafili pójść pod prąd, opowiadając się wbrew wszystkim, po stronie Prawdy? Odruchowo wyrywa się odpowiedź: przecież to oczywiste, że byśmy domagali się uwolnienia Jezusa! Czy aby na pewno?
Każdy grzech, popełniony świadomie i dobrowolnie, ustawia nas w szeregu z tłumem, który woła: „Uwolnij nam Barabasza!” i czyni z nas dzbany napełnione niewiernością. Wcale nie musimy popełniać grzechów ciężkich, grzechów śmiertelnych. Szatan świetnie wykorzysta najmniejszy, najbardziej nieistotny w naszym odczuciu drobiazg, który obróci przeciwko nam, a my obrócimy go przeciwko Chrystusowi. Ktoś z nas może powie: przecież chodzimy w niedzielę i uroczystości do Kościoła, korzystamy z sakramentów i nie popełniamy nie wiadomo jak ciężkich grzechów. Czy to nie wystarczający dowód na to, że kochamy Boga, czy to nie wystarcza, abyśmy w pewien sposób zostali wyłączeni z tej bezkształtnej masy?
Nie, to nie wystarczy!
Św. Jan w swoim liście napisał: „Jeśliby ktoś mówił: „Miłuję Boga”, a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi. Takie zaś mamy od Niego przykazanie, aby ten, kto miłuje Boga, miłował też i brata swego” (1 J 4, 20 – 21). Nasze odniesienie do Boga jest uwarunkowane przez to, w jaki sposób kształtujemy nasze relacje z drugim człowiekiem. A zatem, jeśli pomimo uczestniczenia w niedzielnej Eucharystii, przystępowania do Komunii Świętej, pomimo regularnego korzystania z sakramentu pokuty i pojednania, mamy np. tendencje do kłócenia się z innymi, to chyba coś tu nie pasuje. Nie może być takiej sytuacji, że kiedy przekraczam próg kościoła, jestem pobożny, rozmodlony, a na co dzień nikt ani w domu, ani w pracy nie jest w stanie ze mną wytrzymać. To grozi schizofrenią duchową, bowiem niewiadomo, w której sytuacji jestem prawdziwy, w której sytuacji jestem sobą.
Czasami młodzież mówi tak: przychodzę do kościoła, bo tak wypada, bo rodzice karzą, bo przystępuję do bierzmowania i musze dostać podpis i tyle. Przemęczę się ta godzinę, a potem powrócę do swojego życia. Aha! To 23 godziny na dobę to jest twoje, a ta jedna godzina, paradoksalnie najważniejsza w całym tygodniu, jest wyłączona z twojego życia, tak?
Czasami też usprawiedliwiamy się stwierdzeniem: przecież wszyscy tak robią. Nie jesteśmy jak wszyscy! Czy kiedy pada stwierdzenie: przecież wszyscy kradną, to czy to oznacza, że my też jesteśmy złodziejami? Nie! Nikt z nas nie chce być tłumem. Nie chcemy być bez twarzy, bez wyrazu, nie chcemy być bezkształtną masą. A jeżeli tak jest, to niech ma to pokrycie w codzienności. Nie płyńmy z prądem, bo z prądem płyną tylko zdechłe ryby. A my przecież nie jesteśmy i nie chcemy być zdechłymi rybami!
Wchodząc w Wielki Tydzień potrzebujemy się określić i zająć stanowisko względem Jezusa. Czy swoim życiem będziemy wołać: „Hosanna” czy „Ukrzyżuj!”? To prawda, że wytrwanie w postawie zaufania, w postawie uwielbienia Pana Boga w życiu nie jest łatwe. Ale nic co wartościowe, nic co jest cenne, nie przychodzi bez trudu, poświęcenia i wyrzeczeń. Módlmy się więc dla siebie nawzajem o to, abyśmy w naszych codziennych wyborach opowiadali się za Chrystusem, abyśmy nie dali się nikomu namówić do tego, żeby prosić o uwolnienie Barabasza. Nie płyńmy z prądem, bo z prądem płyną tylko zdechłe ryby, a my nimi nie jesteśmy!!!