W dzisiejszej Ewangelii otrzymujemy Łukaszową wersję błogosławieństw. Błogosławiony to po grecku "makarios", czyli szczęśliwy. A więc jesteśmy wprowadzeni w sam środek rozważań o szczęściu. Temat bardzo charakterystyczny dla filozofii greckiej, choć dla chrześcijaństwa już niekoniecznie. Czy słusznie?
Z Ewangelii wg św. Łukasza (Łk 6, 17. 20-26)
Jezus zszedł z Dwunastoma na dół i zatrzymał się na równinie; był tam liczny tłum Jego uczniów i wielkie mnóstwo ludu z całej Judei i z Jeruzalem oraz z nadmorskich okolic Tyru i Sydonu.
On podniósł oczy na swoich uczniów i mówił:
"Błogosławieni jesteście, ubodzy, albowiem do was należy królestwo Boże.
Błogosławieni, którzy teraz głodujecie, albowiem będziecie nasyceni.
Błogosławieni, którzy teraz płaczecie, albowiem śmiać się będziecie.
Błogosławieni jesteście, gdy ludzie was znienawidzą i gdy was wyłączą spośród siebie, gdy zelżą was i z powodu Syna Człowieczego odrzucą z pogardą wasze imię jako niecne: cieszcie się i radujcie w owym dniu, bo wielka jest wasza nagroda w niebie. Tak samo bowiem przodkowie ich czynili prorokom.
Natomiast biada wam, bogaczom, bo odebraliście już pociechę waszą.
Biada wam, którzy teraz jesteście syci, albowiem głód cierpieć będziecie.
Biada wam, którzy się teraz śmiejecie, albowiem smucić się i płakać będziecie.
Biada wam, gdy wszyscy ludzie chwalić was będą. Tak samo bowiem przodkowie ich czynili fałszywym prorokom".
Najpierw trzeba stwierdzić, że Łukaszowa wersja błogosławieństw różni się dość istotnie od opowieści Mateusza. O ile u Mateusza mamy zapis dokładnie dziewięciu błogosławieństw, o tyle u Łukasza mamy ich cztery, a towarzyszą im dodatkowe przekleństwa, wyrażone słowami „biada!”. U Mateusza Jezus formułuje błogosławieństwa na górze, u Łukasza zaś na równinie. Ciekawy jest kontekst Łukaszowych błogosławieństw: Jezus całą noc spędził na górze na modlitwie, rano przywołał dwunastu apostołów, zszedł z nimi na dół, na równinę, i tam wygłosił nauczanie o błogosławieństwach. Podobny jest w tym do Mojżesza – zostawia lud, sam idzie na górę, by być z Bogiem sam na sam, otrzymuje od Niego pouczenie, a następnie przynosi je ludowi. Przy czym pouczenie to nie jest wyryte na kamiennych tablicach, ale w osobach apostołów, czyli w Kościele, oblubienicy Chrystusa.
Przywołane powyżej okoliczności są bardzo ważne, żeby wiedzieć, w jakiej perspektywie odczytywać błogosławieństwa. Nie są one Prawem, ale Dobrą Nowiną. Choć raz po raz pojawia się pokusa, by Ewangelię Chrystusa traktować jak Prawo Pierwszego Przymierza. Pobrzmiewa ona w tak z pozoru niewinnych sformułowaniach, jak to, że błogosławieństwa mają być programem życia chrześcijańskiego. Trzeba tu wyraźnie zaprotestować. Język błogosławieństw nie jest językiem normatywnym. Nie mają one formy nakazu, imperatywu, przykazania. Do niczego nie zobowiązują i nie zmuszają. Nie stanowią osnowy etyki chrześcijańskiej. Gdyby tak było, gdyby błogosławieństwa stanowiły program życia chrześcijańskiego, to każdy z nas miałby obowiązek bycia ubogim i głodnym, a bycie płaczącym i znienawidzonym u ludzi byłoby najwyższym nakazem. Traktowanie błogosławieństw jako programu etycznego w linii prostej prowadzi do życia według resentymentu, tak obśmiewanego (i słusznie) przez F. Nietzschego czy M. Schelera. Na czym polega resentyment? Na głębokim zakłamaniu w sferze aksjologicznej, na odwróceniu świata wartości do góry nogami i to w imię własnego lenistwa duchowego. Dobrze widać logikę resentymentu w bajce o lisie i kwaśnych winogronach. Lis przechodził koło pysznych winogron, miał na nie ochotę, ale te wisiały zbyt wysoko. Wmówił więc sobie, że są one kwaśne i niewarte zachodu. Człowiek ogarnięty przez resentyment wie, że „nie dosięgnie” wartości, więc je umniejsza. Po co pracować? Po co być uczciwym i prawdomównym? Po co być miłosiernym i solidarnym? To wszystko jest dla słabych ludzi. Jedynie człowiek w całej przyrodzie może sam siebie okłamać i dokonać takiego „przewartościowania wszystkich wartości”. Niebezpieczeństwo resentymentu pojawia się także jeśli potraktujemy ewangeliczne błogosławieństwa jako program: bieda, głód, łzy i nienawiść to dopiero prawdziwe wartości do zrealizowania.
Warto więc sobie uświadomić, że błogosławieństwa nie są pisane językiem normatywnym, lecz opisowym. One niczego nie postulują, nic nie nakazują. One stwierdzają fakt. Są napisane w czasie teraźniejszym i są skierowane bezpośrednio do mnie: „Błogosławieni jesteście, ubodzy (…). Błogosławieni wy, którzy teraz głodujecie (…). Błogosławieni wy, którzy teraz płaczecie (…). Błogosławieni będziecie, gdy ludzie was znienawidzą” (Łk 6, 20-22). Nie ma w tych słowach myślenia warunkowego: jak będziecie biedni, to będziecie szczęśliwi. Jest opis podstawowego faktu: już jesteś szczęśliwy. Tu i teraz. Niezależnie od sytuacji, od okoliczności, od tego, co czujesz, co przeżywasz, co inni myślą o tobie. Jesteś szczęśliwy w sposób nieuwarunkowany. Nie w zamian za coś, nie na skutek czegoś, nie dzięki komuś. Jesteś po prostu szczęśliwy. To jest fakt pierwotny i wyjściowy. Dla myślenia pogańskiego i światowego szczęście jest efektem, sumą, punktem dojścia. Dla chrześcijanina jest ono czymś uprzednim, czego nie traci on w zależności od okoliczności.
Tak więc Jezus nazywa nas szczęśliwymi. W biedzie, we łzach, w głodzie, w niedostatku, w pogardzie od innych – już jesteś szczęśliwy. Nie myśl, że będziesz dopiero szczęśliwy, kiedy będziesz bogaty, syty i popularny. Ile jest osób bogatych i nieszczęśliwych. Jest w nas coś, co zawsze i nieodwołalnie czyni nas szczęśliwymi, błogosławionymi. Na czym polega tajemnica szczęścia? Na jakiej podstawie Jezus nazywa nas szczęśliwymi teraz i zawsze? By na to pytanie odpowiedzieć, warto zastanowić się, czego człowiek nigdy nie utraci. Czego mu nawet największe zło nie będzie w stanie odebrać. Co jest istotą szczęścia dla chrześcijanina? Dar Boga samego. Pisze św. Paweł: „Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Jak to jest napisane: Z powodu Ciebie zabijają nas przez cały dzień, uważają nas za owce przeznaczone na rzeź. Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rz 8, 35-39). Teraz wyjaśnia się, dlaczego Ewangelia tak mało mówi o szczęściu – ulubionym temacie starożytnych mędrców. Bo woli mówić o miłości. Tylko człowiek, który odczuwa miłość Boga może być szczęśliwy. Tu i teraz. Niezależnie od okoliczności.
Na koniec dwa przykłady ludzi szczęśliwych. Kiedyś pewien zakonnik wspominał, że kiedy przyjechał do klasztoru po raz pierwszy, spotkał prostego brata na korytarzu, staruszka, od prac fizycznych. Początkowo go zlekceważył, a potem miał jego zdjęcie na biurku. Powód? To był człowiek, który nigdy o nikim nie powiedział nic złego. Tylko tyle. Jego dobroć i miłość promieniowały. Był kimś ważnym dla tego domu. A przecież był ubogi, nieznany, zajmujący jedno z ostatnich miejsc.
Inny przykład. Pewien ksiądz opowiadał o parze staruszków przychodzących na Mszę św. Bardzo zaawansowani w latach, niedołężni, niedosłyszący. Ale zawsze razem. Mąż szukał miejsca dla żony, potem siadał sam. Oboje o laseczkach i schorowani. Ale jednocześnie szczęśliwi. I w tym swoim szczęściu piękni.
Śp. o. Jan Góra mawiał: "Jak żyjesz? To znaczy jak kochasz?". Zastanawiasz się, czy jesteś szczęśliwy? To pomyśl, czy kochasz. I czy czujesz się kochany przez Boga.