Jezus w Wieczerniku daje apostołom przykazanie miłości, które opatruje przymiotnikiem "nowe". Cóż może być nowego w przykazaniu miłości? Czy nie jest to jedno z najbardziej znanych przykazań? Czy nie występuje ono już w Starym Testamencie? Czy wreszcie sam Jezus, zapytany o najważniejsze przykazanie, nie wskazał na przykazanie miłości Boga i bliźniego? Poszukajmy zatem owej "nowości" miłości.
Z Ewangelii według św. Jana (J 13, 31-33a. 34-35)
Po wyjściu Judasza z wieczernika Jezus powiedział: "Syn Człowieczy został teraz otoczony chwałą, a w Nim Bóg został chwałą otoczony. Jeżeli Bóg został w Nim otoczony chwałą, to i Bóg Go otoczy chwałą w sobie samym, i to zaraz Go chwałą otoczy. Dzieci, jeszcze krótko jestem z wami. Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, że jesteście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali".
Sama miłość, oczywiście, nie jest nowa - towarzyszy ludzkości od zarania dziejów, jest przedmiotem najbardziej wzniosłych tęsknot i pragnień. Jednakże w Jezusie odnajdujemy nową miarę miłości i nowy sposób jej osiągania.
Najbardziej naturalna jest miłość zmysłowa, występująca między mężczyzną a kobietą, którą Grecy określali terminem "eros". Jeśli ktoś zapłonął taką miłością wobec drugiej osoby, wówczas stawała się ona dla niego idealnym i upragnionym przedmiotem. W takiej miłości następuje idealizacja drugiej osoby. Jawi się ona jako byt niemal doskonały, zdecydowanie przewyższający tego, kto kocha. Jednocześnie w osobie kochającej wyzwala się konieczność ruchu w stronę osoby kochanej: chce się o niej wiedzieć jak najwięcej, przebywać z nią cały czas, nawiązać wyłączną relację. Ruch od osoby kochającej do kochanej jest ruchem wznoszącym, skoro kochany jest ideałem, bóstwem, pragnieniem, wówczas kochający jest tym, kto wznosi się z nizin własnego, niepełnego bytu ku owej doskonałej pełni.
Czy w tym opisie coś jest nie tak? To chyba dobrze, że ktoś na skutek miłości staje się kimś lepszym? Że rozwija się i wznosi ku górze? Niestety, w miłość erotyczną wpisany jest mechanizm zdobywania. Tak naprawdę ostatecznie nie liczy się druga osoba, ale to, ile mogę zdobyć, kogo mogę posiąść. Im wyżej sięgnę i ktoś lepszy odpowie na moje zaloty, tym bardziej potwierdzę siebie. Koniec końców w miłości erotycznej szukam samego siebie. A kiedy człowiek zdobędzie to, do czego dążył, wówczas dana osoba przestaje być dla niego wartościowa i ciekawa. Następuje wyjątkowo bolesny zwrot - osoba, która mnie adorowała i z takim trudem zdobywała, nagle przestaje się mną interesować, traktuje mnie jak powietrze.
Taki dramat przeżywa wiele związków, a nawet małżeństw, które były budowane na zauroczeniu, fascynacji, a nie oparły się na prawdziwej miłości. Chłopak bardzo zabiegał o miłość dziewczyny. Kiedy ta zwróciła uwagę na jego niewłaściwe zachowanie, przeszedł metamorfozę: przestał pić, zerwał z kompromitującym towarzystwem, zaczął pracować. Ona uwierzyła w miłość - oddała mu się, a on pojawiał się, tylko kiedy miał ochotę na nią. Po jakimś czasie była dla niego jedynie ulotnym wspomnieniem. Wiele osób pyta, skąd to rozczarowanie w miłości. Niektórzy obwiniają o nie sakrament małżeństwa - do ślubu wszystko się układało, a potem życie razem stało się nieznośne. Tak, bo zabrakło prawdziwej miłości. Mechanizm zdobywania nie ustaje i kiedy zdobędziemy jedną rzecz lub osobę, natychmiast pragniemy innej.
W dzisiejszej Ewangelii Jezus pokazuje inną miarę miłości. Mówi do Apostołów: "Daję wam przykazanie nowe, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem" (J 13, 34). Czy Jezus uwiódł kogokolwiek? Czy pragnął nas zdobyć, by w pewnym momencie porzucić? Nie. Nawet do Judasza powiedział: "Co chcesz czynić, czyń prędzej" (J 13, 27), a po rozmnożeniu chleba zapytał apostołów: "Czyż i wy chcecie odejść?" (J 6, 67). Jezus pokazuje, że prawdziwym celem miłości nie jest zdobywanie drugiego, ale ofiarowywanie samego siebie. Nie pogoń za sobą wcielonym w ideał drugiego, ale umieranie dla ukochanego. Nie potwierdzanie siebie w zdobywaniu i zaliczaniu kolejnych osób, ale służba innym.
Tak pojętą miłość świetnie omawia Karol Wojtyła w książce "Miłość i odpowiedzialność". W rozdziale zatytułowanym "Metafizyczna analiza miłości" pokazuje, że miłość to gmach składający się jakby z czterech pięter, a brak któregokolwiek z nich powoduje niedojrzałość miłości. Najniższą kondygnacją jest popęd seksualny, rozumiany jako ukierunkowanie mężczyzny na kobietę i odwrotnie. Drugim piętrem jest miłość jako upodobanie - spośród wszystkich osób podoba się tylko ta jedna, co odróżnia miłość ludzką od zwierzęcej. Na trzecim piętrze znajduje się miłość jako życzliwość, czyli pragnienie dobra dla drugiej osoby. Do pełni miłości potrzebny jest jednak jeszcze jeden wymiar - miłość jako ofiara, gotowość do poświęcania się dla drugiego. To czwarte piętro czyni dopiero miłość dojrzałą i tylko na takiej można budować swoje życie.
Przykazanie miłości wzajemnej zawsze będzie nowe. Świat szuka miłości erotycznej, zmysłowej, dążącej do zdobycia drugiego jak pożądanego przedmiotu. W tym kontekście poświęcenie dla drugiego aż do ofiary z życia zawsze będzie rewolucyjną nowością, której świat nie rozumie.