Historia zbawienia jest wielką historią miłosną, w której Bóg - pomimo wielu kolejnych niewierności i grzechów ze strony ludzi - nigdy nie zrezygnował i nie rezygnuje z Przymierza zawartego ze swym umiłowanym ludem.
Słowa Ewangelii według św. Jana (J 14, 15-21)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania. Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Pocieszyciela da wam, aby z wami był na zawsze, Ducha Prawdy, którego świat przyjąć nie może, ponieważ Go nie widzi ani nie zna. Ale wy Go znacie, ponieważ u was przebywa i w was będzie. Nie zostawię was sierotami. Przyjdę do was. Jeszcze chwila, a świat nie będzie już Mnie oglądał. Ale wy Mnie widzicie, ponieważ Ja żyję i wy żyć będziecie. W owym dniu poznacie, że Ja jestem w Ojcu moim, a wy we Mnie i Ja w was. Kto ma przykazania moje i zachowuje je, ten Mnie miłuje. Kto zaś Mnie miłuje, ten będzie umiłowany przez Ojca mego, a również Ja będę go miłował i objawię mu siebie”.
Od kilku dni Słowo Boże, docierające do nas poprzez czytane w Liturgii fragmenty Pisma Świętego, aż „kipi miłością”. W poniedziałek, 11 maja, Jezus mówił: Kto ma przykazania moje i zachowuje je, ten Mnie miłuje. Kto zaś Mnie miłuje, ten będzie umiłowany przez Ojca mojego, a również Ja będę go miłował (J 14,21). A do tego – tegoż samego dnia – jeszcze takie słowa: Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać (J 14,23). We wtorek, 12 maja: Niechaj świat się dowie, że Ja miłuję Ojca (J 14,31), zaś w czwartek, 14 maja: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości (J 15,9-10). W piątek, 15 maja: To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich (J 15,12-13). I jeszcze w ten sam miniony piątek: To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali (J 15,17).
Nie dziwmy się, że Pan Jezus tak dużo – i to nie tylko samymi słowami – mówi o miłości. Przecież Bóg jest miłością (1 J 4,16). Przecież tak naprawdę historia zbawienia jest wielką historią miłosną, w której Bóg – pomimo wielu kolejnych niewierności, zdrad, odejść i grzechów ze strony ludzi kolejnych pokoleń – nigdy nie zrezygnował i nie rezygnuje z Przymierza zawartego ze swym umiłowanym Ludem. Gdybyśmy się zapytali, do czego Bogu potrzebny był człowiek, że postanowił go stworzyć, to odpowiedź mogłaby zaszokować: „Do niczego”! Nie oznacza to oczywiście, że człowiek, którego Bóg stworzył, okazał się „do niczego” albo, że człowiek Bogu Stwórcy „nie wyszedł”. Wprost przeciwnie, człowiek stworzony przez Boga oraz powołany do życia na obraz i podobieństwo boże, został stworzony do wielkich rzeczy, zgodnie z mottem św. Stanisława Kostki: „Ad maiora natus sum”. Odpowiadając, że Pan Bóg nie potrzebował człowieka „do niczego” chodzi o to, że bez nas Bóg doskonale by sobie dał ze wszystkim radę. Nie potrzebujący człowieka do swego szczęścia Bóg jednak nas stworzył – stworzył nas dla naszego szczęścia, a stwarzając, dobry, miłosierny i kochający Bóg objawia, czym tak naprawdę jest miłość.
Miłość jest byciem dla innych, wychodzeniem z dobrem do innych – od serca ku sercu, od wnętrza do wnętrza, z wnętrza na zewnątrz. Innymi słowy, miłość jest bezinteresownym obdarowywaniem innych tą szlachetną i dobrą rzeczywistością, którą żyje się samemu. Tajemnica Trójcy Świętej pozostaje dla nas wciąż wielką tajemnicą, ale to jedno z całą pewnością możemy pojąć: musimy być bardzo kochanymi przez w Trójcy Świętej Jedynego Boga, skoro On, będąc Bogiem Jedynym – ale nigdy samotnym (sic!) – oraz będąc Bogiem, czystą Miłością we wzajemnych, wewnętrznych, międzyosobowych i boskich relacjach trzech Osób, zechciał wyjść ku nam i podzielić się z nami swą boską rzeczywistością miłości!
Wprawdzie uczyliśmy się na lekcjach religii, że „człowiek został przez Boga stworzony po to, aby Boga, Pana swego wielbił, chwalił, czcił, służył Mu, a przez to własną duszę zbawił”, ale nie zmienia to w niczym faktu, że taki cel życia człowieka nie stoi w żadnej sprzeczności z prawdą, że Pan Bóg stworzył nas zupełnie bezinteresownie. Nie przypadkowo w jednej z prefacji mszalnej modlimy się takimi słowami: „Nasze hymny pochwalne niczego Tobie, Boże, nie dodają, ale się przyczyniają do naszego uświęcenia”. Bo Bóg nie kocha nas za coś, co Mu możemy ofiarować. Pan Bóg kocha nas dla nas i sam w tej relacji miłości jest dla nas Darem. Bóg stworzył nas bezinteresownie i bez żadnych osobistych korzyści z tego płynących nadal nieustannie nas kocha. Tak mówi On sam przez proroka Ozeasza: Miłowałem Izraela, gdy jeszcze był dzieckiem i syna swego wezwałem z Egiptu. Im bardziej ich wzywałem, tym dalej odchodzili ode Mnie. A przecież Ja uczyłem chodzić Efraima, na swoje ramiona ich brałem; oni zaś nie rozumieli, że troszczyłem się o nich. A mimo to pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go (Oz 11,1-4).
Kochałem Izraela, gdy jeszcze był dzieckiem, miłowałem i nigdy miłować nie przestałem (Oz 11,1). Miłość Pana Boga jest „constans”, stała, niezmienna. Miłość Pana Boga do każdego z nas jest cały czas tak samo wielka. Pan Bóg nie kocha mnie dzisiaj bardziej, niż kochał mnie wczoraj. Jutro Bóg nie będzie mnie kochał więcej, niż kocha mnie dziś. Nie jest także prawdą, że wtedy, gdy zgrzeszę, Bóg będzie mnie kochał mniej lub zupełnie przestanie mnie kochać. Mój grzech (nawet ten najcięższy) naprawdę nie wpływa na jakość i wielkość Bożej miłości i w niczym jej nie pomniejsza, natomiast prawdą jest, że mój grzech i to każdy mój grzech (nawet ten najmniejszy) wpływa – i to bardzo – na jakość mojej miłości i mniej lub bardziej ją osłabia. I właśnie dlatego nie wolno mi grzeszyć, bo grzesząc odrzucam dar bożej miłości i osłabiam moją miłość do Niego.
Moja miłość do Boga w ciągu całego mojego ziemskiego życia wzrasta lub maleje, umacnia się lub słabnie, jednak Pan Bóg kocha mnie cały czas tak samo, miłością mocną, wierną, maksymalną i pełną – ojcowską i matczyną zarazem. Kiedy Rembrandt namalował słynny obraz marnotrawnego syna w ramionach miłosiernego Ojca, świadomie ukazał ojca przygarniającego syna obiema rękami, z których jedna to dłoń wyraźnie spracowana, duża, typowo męska, a druga smukła, delikatna, po prostu kobieca. Bo w Bogu jest pełnia miłości. Pan Bóg kocha mnie jak ojciec i matka razem wzięci, a nawet więcej, bo Bóg kocha mnie bardziej, niż w swej ludzkiej miłości ojcowskiej umiłował mnie mój rodzony ojciec i kocha mnie bardziej, niż w swej ludzkiej matczynej miłości umiłowała mnie moja rodzona matka. Pan Bóg kocha mnie bardziej, niż ukochali mnie moi kochani i kochający rodzice.
Bóg jest miłością (1 J 4,16).
W takim Bogu można się zakochać.
W takiej Miłości warto znaleźć umiłowanie.