Biskup Józef Zawitkowski powiedział o mnie w jednej z nauk rekolekcyjnych, że jestem Jego uwagą, kalendarzem, pamięcią i przypomnieniem, a ja wiedziałem, że choć to niełatwe, to takim mam właśnie być - napisał we wspomnieniach o śp. bp. J. Zawitkowskim Włodzimierz Rzeźnicki, kierowca biskupa.
Posługiwałem biskupowi Józefowi Zawitkowskiemu dwadzieścia dwa lata. Byłem jego kierowcą. Woziłem Go do Częstochowy, Gdańska, na Kahlenberg. Znam już chyba większość tras Europy i Polski. Znam drogi do każdej rezydencji biskupiej i być może każde parafialne podwórko w diecezji łowickiej.
Tyle wspólnie przemierzonych kilometrów, a początek każdej podróży to modlitwa z Księdzem Biskupem: Wierzę w Boga, Witaj Królowo, Różaniec za zmarłych, Pod Twoją obronę i litania z wezwaniem św. Józefa, Krzysztofa, Włodzimierza, Magdaleny i Tymoteusza. Ta wspólna modlitwa zawsze chwytała mnie za serce.
Podczas podróży często rozmawialiśmy, ale czasem wyłączałem się, bo czułem, że potrzebuje ciszy, bo albo układa sobie kazanie, albo modli się, albo zwyczajnie chce pospać, odpocząć przed trudnymi obowiązkami.
Gdy docieraliśmy na miejsce, zazwyczaj ks. Proboszcz z parafianami witał ks. Biskupa, a ja zanosiłem do zakrystii pastorał, mitrę i obrazki. Potem pozostawało mi tylko oczekiwać na kazanie. Na początku każde z nich było dla mnie nowe i zaskakujące, a potem spostrzegłem, że niektóre fragmenty znam już na pamięć i gotów byłem Mu podpowiadać. Czasem wychodziłem do drzwi zakrystii, żeby podejrzeć czy Biskup czyta, czy mówi z pamięci. Mówił z pamięci, a cytatami sypał jak z rękawa.
W kazaniach ks. Biskupa najbardziej cenię to, że nie wdawał się w jakieś wykłady teologiczne, ale prawdy wiary mówił językiem prostym i każdą z nich potrafi poprzeć cytatem z literatury. Każde kazanie rozpoczynało się słynnym "Kochani moi"! Słucham wielu homilii innych księży, nie wszystko w nich rozumiem, ale jak mówił mój Biskup – rozumiałem każde słowo. Może dlatego, że jak mi kiedyś tłumaczył: kazanie powinno być koncertem ze wstępem, z rozwinięciem i zakończeniem, z melodią, dynamiką i rytmem. Wtedy się nie znudzi, a słuchacz powie – szkoda, że się skończyło. Kazania bp. Józefa właśnie takie były, a inni księża czasem narzekają, że nie da się ich powtórzyć. Może dlatego, że nie wszyscy skończyli muzykologię, jak On i nie wszyscy mieli szczęście być uczniami ks. Jana Twardowskiego.
A kiedy Biskup mówił o Reymoncie, albo o dożynkach na wsi, nie tylko ja się wzruszałem. Najpiękniejsze jednak dla mnie są majowe zamyślenia.
Ksiądz Biskup miał w swoim herbie zawołanie Servus Ancillae – Sługa Służebnicy, dlatego prawie w każdym kazaniu wspominał Matkę Bożą. Miałem możliwość wysłuchać za pomocą Internetu transmisji kazania do Polaków w Chicago podczas pielgrzymki do Merrillville. Ogromne wrażenie zrobiły na mnie wypowiedziane łamiącym się ze wzruszenia głosem słowa Mickiewicza, za pomocą których chciał przypomnieć Polakom o naszej tożsamości:
"Vivat Polonus, unus defensor Mariae!
Niech żyje Polak, jedyny obrońca Matki Boskiej!
Bo ja, Bracia, tym imieniem żyję!" (A. Mickiewicz)
Przyszedł i ten straszny moment, kiedy przeraziłem się, bo ks. Biskup mówił coraz ciszej, coraz słabszym i bardziej chrypiącym głosem. Dostrzegłem, jak szybko się męczy. Pamiętam to przejmujące kazanie w Wołominie 10 listopada 2014r. Potem był szpital, operacja, chemia i złe prognozy. Na szczęście wszystko minęło - wrócił głos i siły wkrótce w pełni wróciły.
Był upalny, lipcowy dzień, 25 lipca 2018 r., wspomnienie św. Krzysztofa. Mieliśmy jechać do Iłowa, do księdza Krzysieńka, jak mawiał o Iłowskim proboszczu. Po wizycie Pani dr Joli zapadła decyzja, że koniecznie trzeba do szpitala. Szpital w Międzylesiu, śpiączka cztery tygodnie, potem rehabilitacja w Mariówce. Po miesiącu rehabilitacji powrót do domu. Niesamowite, jakie miał samozaparcie do walki, aby ponownie chodzić o własnych siłach. I to się udało, dzięki wielkiemu szturmowi do nieba. Mówił potem: wybudziliście mnie ze śpiączki swoimi różańcami.
I nadszedł 15 października tego roku. Ponowna wizyta w warszawskim szpitalu. Po dwóch tygodniach okazała się ostatnią wizytą w szpitalu. A tak nie chciałeś Biskupie umierać w samotności i w szpitalu. To ja miałem Ci podać gromnicę.
Dziękuję, że byłeś ks. Biskupie Józefie dla mnie i dla mojej żony jak Ojciec, a dla mojego syna jak Dziadek. Zaszczytem było z Tobą pracować. Do zobaczenia na niebiańskich autostradach.