O tym, jak mała Anielka przynosi wiele miłości, radości i marzeń, a także o tym, czego uczy św. Józef, mówi Hubert Kopaszewski, mąż Anny i tata Anieli.
Magdalena Gorożankin: Aniela przyszła na świat pół roku temu. Wiele się zmieniło od chwili, gdy dowiedziałeś się, że będziesz tatą? Pamiętasz swoją reakcję na tę wiadomość?
Hubert Kopaszewski: Byłem w pracy, gdy moja żona zadzwoniła do mnie z informacją, że zrobiła test ciążowy i wynik jest pozytywny. Pamiętam, że powiedziałem wtedy: „To fajnie, cieszę się”. Dopiero po powrocie do domu nie mogłem opanować radości. Pierwsze miesiące ciąży przeżywałem spokojnie, ale miałem takie ogromne pragnienie, by była to córka. Oczywiście, najważniejsze, by maleństwo było zdrowe, ale gdzieś ta myśl o córce była bardzo intensywna. Młoda trzymała mnie długo w niepewności, bo z każdym kolejnym badaniem USG układała się tak, że nie było pewności, a na dodatek z powodu pandemii nie mogłem uczestniczyć we wszystkich badaniach razem z Anią. Przy porodzie, niestety też nie mogłem być. Ale na świat przyszła moja pierwsza, upragniona córka Anielka. Zaburzyłem tym ciąg, bo w mojej rodzinie rodzili się sami mężczyźni, a tu „córusia tatusia” (śmiech). Wiele się zmieniło w postrzeganiu świata. Teraz najpierw patrzę kategoriami odpowiedzialności za żonę i córkę. One są moim priorytetem. Najpierw muszę zapewnić im poczucie bezpieczeństwa, budować i umacniać relacje z nimi, dopiero później zastanawiam się nad swoimi potrzebami.
Masz swój wzór ojcostwa? W roku św. Józefa nie sposób o niego nie zapytać. Zwłaszcza, że jesteś wierzącym, praktykującym młodym mężczyzną – ojcem.
Nie mam swojego „idola” w ojcostwie. Wiem na pewno, jakim ojcem nie chciałbym być. Sam doświadczyłem braku ojca, choć tata żyje, ale nie poczuwał się do uczestniczenia w wychowywaniu mnie. Nie mam mu tego za złe, ale wiem, że nie chcę powtórzyć jego błędów. Święty Józef bez wątpienia jest wzorem, ale myślę, że w moim przypadku najpierw jest wzorem robotnika, rzemieślnika, cieśli. Człowieka, który przyjął Jezusa i wychował jak swojego syna, zapewne bawiąc się z nim, ucząc podstaw pracy, życia rodzinnego. Faceta, który zadbał o całą swoją rodzinę, zapewniając jej dach nad głową, troszcząc się, by Maryi i Jezusowi niczego nie brakowało. W tym dla mnie św. Józef jest wzorem. Myślę, że on gdzieś podpowiada mi, jak z zaradnego robotnika zostać najlepszym ojcem. Chcę tak jak on zapewnić mojej Ani i Anieli dach nad głową, troszczyć się, by niczego im, nam nie brakowało. Nam jest zdecydowanie łatwiej niż św. Józefowi, bo pomagają nam rodzice. Pracuję jako kierowca, wstaję o 4.00 rano, wracam do domu przed południem, ale podjąłem też drugą pracę, by zapewnić byt rodzinie. Jednak w tym wszystkim nie zapominam o tym, co najważniejsze. O czasie spędzonym z moimi dziewczynami, o buziakach na „dzień dobry” i „dobranoc”, o tym, że Ania potrzebuje też czasu tylko dla siebie, by wyjść do kosmetyczki czy na zakupy. I choć czasem „padam na twarz”, korzystam z każdej minuty, by nic mi nie umknęło. Uśmiech Anieli wynagradza wszelki trud, jej reakcja na mój głos, pisk radości, gdy się zbliżam. Myślę, że św. Józef już dawno mi to wszystko zaplanował. Anię, moją żonę, poznałem na Łowickiej Pieszej Pielgrzymce Młodzieżowej na Jasną Górę, a więc podczas wędrówki do Maryi. Przed pielgrzymką moja babcia Józefa powiedziała, żebym poszedł, bo może porządną żonę znajdę. Miała rację. W dniu ślubu dostaliśmy ikonę Świętej Rodziny i to ona czuwa nad nami, zajmując szczególne miejsce w naszym domu.
Jesteś młodym ojcem z półrocznym doświadczeniem. Jak wyobrażasz sobie siebie w roli ojca za 5, 10, 20 lat?
Tak daleko jeszcze nie sięgam. (śmiech)Żartuję czasem ze znajomymi, że będę z Anielą chodził na dyskoteki, wychodził razem z nią i jej znajomymi na imprezy, będę „ojcem – najlepszym kumplem”. Ale myśląc o tym, co czeka nas już niedługo – o pierwszych krokach, pierwszych słowach – wiem, że chcę być „ojcem – przyjacielem”, powiernikiem radości i smutków, bohaterem dnia codziennego. Nie dam sobie wejść na głowę (a przynajmniej tak zakładam i tak sobie powtarzam), ale na pewno chcę, by niczego jej nie brakowało, by z naszą pomocą wyrosła na mądrą, dobrą dziewczynę. Mam też nadzieję, że za 5, 10 lat Aniela będzie mieć już rodzeństwo, o które będę dbać tak samo, jak o pierworodną. Trzeba będzie rozmnożyć tę miłość na kolejne kochane istoty.
Nasz cykl nazywa się „Tataraki”. Tatarak to roślina, która potrzebuje rodziny, by rosnąć. Raki natomiast są twarde z zewnątrz, a w środku miękkie i podobno pyszne. Jesteś bardziej tatarakiem czy rakiem?
W ogóle, z natury, jestem wrażliwy facet. Może dlatego, że wychowywały mnie mama i babcia, ale ojcostwo mnie wyjątkowo rozczula. Myślę, że św. Józef też tak miał, gdy patrzył, jak Jezus rośnie, stawia pierwsze kroki, chwyta za hebel. I choć na zewnątrz będziemy jak skała, chroni nas pancerz, w środku jest miękko i przytulnie, w sam raz, by się schować. Więc myślę, że jestem takim rakiem w tataraku, bo bez rodziny życie jest puste. A dzięki moim dziewczynom wiem, że ruszając do pracy o 4.00 rano, muszę być ostrożniejszy, bardziej skupiony, bo mam do kogo wracać.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się