Popełniamy w życiu różne błędy, a w związku z grzeszną naturą ludzką niektóre z nich stają się również grzechami, raz powszednimi, innym razem ciężkimi. Jednych wstydzimy się bardziej, innych mniej. O jednych próbujemy żartować, a o innych chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć. Niektóre już ujrzały światło dzienne, a co do innych zabiegamy, aby za wszelką cenę pozostały w cieniu. Dlaczego człowiek tak bardzo upodobał sobie właśnie ciemność?
Z Ewangelii wg św. Jana (J 3,14-21)
Jezus powiedział do Nikodema: "Jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego. A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu.
Presja współczesnego świata wymusza na nas często schematy życia, które jeszcze kilkanaście lat temu były zupełnie absurdalne i nie do przyjęcia. Dziś coraz częściej można usłyszeć: "Wstaję o 4.00 rano, biegam, trenuję, robię godzinną medytację, biorę prysznic, całą rodziną jemy wspólnie śniadanie, zawożę dzieci do szkoły, idę do pracy, po powrocie jemy wspólny posiłek, spędzamy razem czas, gram ze znajomymi w golfa, a przed snem oglądamy wspólnie filmy. Następnego dnia wstaję o 4.00 rano...".
Z jednej strony idealny plan idealnego człowieka, z drugiej - czytając taki harmonogram, czujemy, że doba nie jest w stanie tego wszystkiego pomieścić, a ludzka aktywność nie wytrzyma na dłuższą metę takiej presji... W budowaniu obrazu samego siebie bardzo często zdarza nam się zapominać, że to nie jest nasz własny obraz, ale też obraz dziecka Bożego, obraz Boga w nas.
Nasze obrazy i wyobrażenia o sobie samych, jakie próbujemy "sprzedać" innym, to często niestety jedynie maski. Jakieś pozory. Coś na pokaz... Potem nierzadko słyszymy, że owszem, da się tak żyć... na lekach, z częstymi wizytami u psychologa, psychiatry, z depresją albo w grzechach... Jednym słowem jest to jakiś rodzaj ciemności. Ciemności, którą często sami wybieramy, sami do niej dążymy i popadamy w nią na własne życzenie. Nikodem również przychodzi do Jezusa nocą. Czego się wstydzi? Co ukrywa? Co ma zasłonić ciemność nocy?
A przecież słyszymy, że sąd Boga polega na świetle. Czy jestem zatem gotowy na światło? Można by pomyśleć, że generalnie na światło tak, jestem przecież gotów. Jestem w stanie stanąć w świetle, mogą padać na mnie reflektory, lepiej będzie widać to, co chcę pokazać, ale... Co, jeśli światło jest przeszywające, co, jeśli przenika? Jeśli ujawnia nie tylko to, co chcę pokazać, ale też to wszystko, co skrzętnie ukrywam, co próbuję zakryć moimi maskami?
Owszem, przecież w życiu i relacjach z ludźmi nie chodzi o duchowy ekshibicjonizm, o pokazywanie każdemu swojego serca, swojego życia w każdym calu. To też niezdrowe. Ale czy mam cokolwiek do ukrycia przed Bogiem? Czemu przed Nim próbujemy nieraz udawać kogoś, kim nie jesteśmy?
Dziś przeżywamy Niedzielę Radości, Niedzielę Laetare i - mimo Wielkiego Postu - chcemy wsłuchać się w głos Boga, który tak bardzo umiłował świat (ciebie i mnie), że dał swojego Syna, aby nas zbawić. Bóg chce zbawić ciebie i mnie, takimi, jacy jesteśmy, z naszymi słabościami, zranieniami, grzechami... Tylko trzeba zdjąć maskę, stanąć w prawdzie przed sobą samym i przed Nim. I prosić o światło, o światło, które pokaże wszystko, co tak bardzo chcemy ukryć. O światło, które pomoże zbadać serce, odnaleźć źródło grzechu i pozbyć się go na dobre. Bo jeśli Izraelitom na pustyni pomógł miedziany wąż nabity na pal i Bóg przez niego sprawił, że nie ginęli, to o ileż bardziej my możemy szukać ratunku w Chrystusie i w Jego krzyżu.