Moment beatyfikacji kard. Stefana Wyszyńskiego dla wielu kapłanów jest dniem upragnionym i oczekiwanym. Wszyscy, którzy mieli okazję z nim rozmawiać, pracować, modlić się, przekonują, że zanim Kościół oficjalnie wpisze go w kanon błogosławionych, dla nich już był prymasem z aureolą.
Ksiądz Stanisław, wspominając kardynała, powraca do rozmowy przed święceniami. - Prymas zapytał mnie wtedy, czego się boję w kapłaństwie. Odpowiedziałem, że samotności. Tłumaczył. I - co niezwykłe - nigdy w kapłaństwie nie byłem sam, zawsze pracowałem z proboszczem lub z siostrami. Był prorokiem. Słuchając jego kazań, zdecydowałem się iść do seminarium. Chciałem być tam, gdzie on był ordynariuszem - wyznaje ks. Mocarski.
Przyjęcie święceń kapłańskich z rąk kard. Wyszyńskiego za zaszczyt poczytuje sobie także ks. Jan Widera. Kapłan, podobnie jak jego koledzy, chętnie wraca do rozmowy przed święceniami. - Byłem jednym z ostatnich, którzy z prymasem tego dnia rozmawiali. Było nas
- Dnia święceń nie da się zapomnieć. Doskonale wszystko pamiętam, tak jak i spowiedź, której wysłuchał. Święty, święty, święty - powtarza z trudem ks. Henryk Krzeszowski, przykuty do łóżka. - Był dla mnie ojcem. Uczę się od niego ofiarować cierpienie za Kościół.
Więcej w nr. 37 "Gościa Łowickiego" na 19 września.