Wśród kapłanów diecezji łowickiej nie brakuje tych, którym sakramentu kapłaństwa udzielił kard. Stefan Wyszyński. Wielu z nich chwile spędzone z Prymasem Tysiąclecia uznaje za wyjątkowo ważne i wzruszające. W pokojach i na plebaniach duchowych synów zdjęcia kardynała wiszą na honorowych miejscach.
O kard. Wyszyńskim chętnie opowiada ks. Marian Kasztalski, święcony przez prymasa 24 maja 1970 r. - Pamiętam wszystkie spotkania z nim. W dniu beatyfikacji wszyscy widzimy w prymasie wielkiego dostojnika, hierarchę. A on w spotkaniu z człowiekiem był ojcem. Na własnej skórze tego doświadczyłem - wspomina.
Do jednego z takich spotkań doszło, gdy kapłan pracował w Pruszkowie i prowadził tam zespół artystyczny. - Pojechaliśmy na dwa dni skupienia do Chomiczówki. Prymas też tam był. Miał do nas zajrzeć na godzinę. Przyszedł, usiadł w środku. Nie było wtedy widać jego wielkości, powagi. Była za to bliskość. Chciał, byśmy prezentowali mu kawałki przedstawień. Nasze spotkanie trwało ponad 3 godziny. To był człowiek na miarę tysiąclecia, który przeprowadził Kościół przez najtrudniejsze czasy. Był człowiekiem wielkiego zaufania Bogu. Ta moc nie była z niego. W dniu jego beatyfikacji nie znajduję słów, które mogłyby pomieścić wdzięczność, jaką noszę w sercu dla niego. Gdy żył, można było go o wszystko poprosić. Mnie pomaga od dawna - mówi ze wzruszeniem ks. Kasztalski.
W dniu beatyfikacji wzruszenia nie ukrywa także ks. Wiesław Wiśniewski, pochodzący z tej samej diecezji, co prymas. Kapłan ze łzami w oczach przypominał sobie moment, w którym prymas włożył na niego ręce. Leżący, chory kapłan nie ma wątpliwości, że kardynał był wybitną postacią, niezłomnym sługą, czułym ojcem, wielkim pasterzem. - Z troską patrzyliśmy na niego, wiedząc, jak był prześladowany. Kiedyś powiedział, że w "Życiu Warszawy" nic dobrego o sobie nie przeczytał. Myślę, że w dniu beatyfikacji wszyscy będą o nim dobrze pisać. Mnie zdarzyło się kiedyś napisać o nim wiersz. My go bardzo kochaliśmy. I czuliśmy, że on też nas kochał. My wszyscy jesteśmy z niego. Gdy się z nami spotykał, pytał: "Co powiesz, kochany, jak ci pomóc?". Jego wstawiennictwa przyzywam od lat - podkreśla ks. Wiśniewski.
Ks. Ireneusz Wojciechowski prymasa zapamiętał jako ojca, który troszczył się o kleryków. Ks. Ireneusz święcenia kapłańskie przyjął 24 maja 1964 r. Jak mówi, było to wielkie przeżycie. Kardynała podziwiał za nieustępliwość wobec komunistów, którzy nie szczędzili mu cierpienia. - On nigdy nie miał w sercu nienawiści, ale też zawsze wiedział, co robić. Jego nieustępliwość zadziwiała. Od lat miałem poczucie, że powinien być błogosławionym. Modląc się proszę go, by nadal prowadził nas i Kościół - mówi ks. Wojciechowski.