W ramach naszego cyklu "TATAraki" zapraszamy na kolejną rozmowę. O św. Jozefie, który nie uległ presji, narodzinach, które były spełnieniem, i mężczyznach, którzy byli drogowskazami, opowiada Marek Kostrzewa, mąż Agaty, tata Anny i Małgorzaty.
Agnieszka Napiórkowska: Obchodzimy Rok św. Józefa. Czy ten święty jest Panu bliski?
Marek Kostrzewa: Tak. Mogę powiedzieć, że jest on obecny w moim życiu. Wierzę, że on, będąc opiekunem Świętej Rodziny, opiekuje się każdą rodziną, moją też. Modlę się o to do niego. To był człowiek, który nic nie mówił, ale bardzo dużo robił. W tamtych czasach, w sytuacji, w której się znalazł, mógł odrzucić swoją żonę z nieswoim dzieckiem, a nie zrobił tego. Nie uległ presji. Całkowicie oddał się woli Boga i zaufał żonie. To budzi we mnie wielki szacunek do niego. Rozmawiając z nim, proszę, by czuwał nad moimi relacjami z Agatką i córkami, i by uczył mnie opiekuńczości.
Jest Pan ojcem – czym dla Pana jest ojcostwo?
To trudne pytanie. Nie wiem, czy potrafię podać swoją definicję. Mówiąc o swoim ojcostwie, chcę podkreślić, że ono na przestrzeni lat zmienia się, dojrzewa. Z roku na rok jestem spokojniejszy, mniej się denerwuję, częściej szukam konstruktywnych rozwiązań. Moimi narzędziami zmiany są modlitwa i rozmowy z żoną. Muszę się jednak przyznać, że bywam ojcem nadopiekuńczym. A z drugiej strony – z powodu pracy nie mam dla dzieci tyle czasu, ile bym chciał. Na pewno chcę być dla nich dobrym ojcem, przystanią, chcę, by – zwłaszcza w chwilach trudnych – wiedziały, że mogą na mnie, na nas liczyć. Z żoną podzieliliśmy się obowiązkami. Agatka ogarnia dzieci i dom, ja dbam o to, by naszej rodzinie niczego nie brakowało. To sprawiło, że córki mocno są związane z mamą. Ania jest już po studiach, kończy aplikację radcowską, Gosia jest w liceum. Mając dorosłe dzieci, uczę się zostawiać im wolność. Wiem, że nie mam być dyrygentem w ich życiu. Zdarzają się sytuacje, gdy córki, zwłaszcza Ania, przychodzą potwierdzić swoje decyzje. Wówczas zawsze jestem.
Kto był dla Pana wzorem mężczyzny, ojca?
Mam kilka takich osób. Jedną z nich jest mój tata. Mimo że czasem się spieramy, zawsze jesteśmy sobie bliscy. Ogromny wpływ wywarł na mnie dziadek Józef, który nauczył mnie szacunku do pracy i do pieniędzy. Często powtarzał: „Kup kawałek swojej ziemi. Z twojej ziemi nikt cię nie wygoni”. To potem był bodziec do wybudowania domu dla rodziny. Znaczącą osobą był także mój „przyszywany dziadek” Aleksander Markowski, aptekarz. On „poukładał” mnie i zachęcił, bym poszedł na studia. Powiedział mi, co w życiu jest istotne. Był Żydem i choć nigdy nie odwoływał się do Boga, był niesamowitym, dobrym człowiekiem. Utwierdzał mnie w tym, że to, co mówią rodzice, jest mądre i dobre. Byli też inni, którym wiele zawdzięczam. Mój charakter kształtowały także kobiety – mama, jedna z nauczycielek; one także uczyły mnie, jak być mężczyzną i ojcem.
Cały wywiad w 43. numerze papierowego wydania "Gościa Łowickiego" na 31 października.