To, czy mieszkańcy regionu między Łodzią a Warszawą podtrzymują zwyczaje, zależy w dużym stopniu od... pogody. W ostatnich latach wiele zależy też od sytuacji na świecie, od poczucia bezpieczeństwa i nastroju do świętowania.
Etnografowie, muzealnicy, rękodzielnicy, kapłani i sami mieszkańcy zauważają, że z roku na rok przywiązujemy coraz mniejszą wagę do tradycji.
– Człowiek w takim biegu żyje... Wiemy, że często sam sobie go nakręca, ale kiedyś żyło się jakoś wolniej, było więcej czasu na wszystko i tradycji bardziej pilnowaliśmy. Tych ogólnych i tych rodzinnych. Prawda jest też taka, że wraz z odchodzeniem kolejnych osób umarły i tradycje. Pamiętam, że zawsze tata szykował białą kiełbasę, wędził szynki. Tata zmarł, nie było komu przejąć tej tradycji, i tak na stole znalazła się biała kiełbasa z marketu. A inne tradycje... Jeśli pogoda pozwoli, to lany poniedziałek celebrujemy, ale skromnie. W ostatnich latach przez covid nie widzieliśmy się z rodziną przy stole. W tym roku spotkanie było, ale wojna u sąsiadów jakoś nie zachęcała do śmiechów... – mówi Zofia Piwowarek.
W diecezji nie brakuje jednak regionów, miejsc, w których tradycje są pielęgnowane i przekazywane od pokoleń – w rodzinach, ale i parafiach, m.in. w Lubochni, Łowiczu, Boczkach Chełmońskich, Grabowie czy w parafii Świętej Trójcy w Lutkówce. Od ponad 20 lat parafia słynie z obfitego lania wody. To za sprawą proboszcza ks. Zbigniewa Chmielewskiego i OSP Zbiroża. – Strażakom nie trzeba dwa razy powtarzać, zresztą w sumie już nawet nie trzeba prosić, sami chcą, pilnują tej tradycji. Zawsze można na nich liczyć – mówi ks. Chmielewski.
– Nie lejemy wody, jeśli chodzi o pilnowanie tradycji. U nas jest konkret. W lany poniedziałek ma być mokro, radośnie, tradycyjnie – mówią strażacy. Strumienie wody z każdej strony świątyni, kurtyna wodna na ulicy między placem kościelnym a plebanią – nie było możliwości, by wyjść suchym ze świątyni. I choć wielu do ostatniej chwili chowało się w kościele, próbowało wyjść bocznymi drzwiami czy zasłaniało się torebką, płaszczem – po cichu każdy liczył na oblanie wodą. Sowitego lania wody w ten jeden dzień w roku brakowało przez ostatnie dwa lata.
– Wszyscy pamiętają, jak było w 2020 roku. Nie można było przyjść do kościoła ze względu na pandemię, więc nie było mowy o tradycji lanego poniedziałku – ani nawet ochoty na to. W ubiegłym roku strażacy przyjechali, ale woda była skierowana tylko w górę, bardziej na drzewa i świątynię. Trzeba nam było bardziej dbać o zdrowie. W tym roku też jest skromniej, ale i ludzie chyba bardziej ostrożni, zdystansowani. Nie wygląda to tak jak przed pandemią, ale powoli, z rozsądkiem powracamy do tradycji – mówi ks. Chmielewski.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się