Od poniedziałku do soboty pątnicy 367. Łowickiej Pielgrzymki wędrowali na Jasną Górę. Dziś przed cudownym wizerunkiem Czarnej Madonny będą uczestniczyć w uroczystej Eucharystii. Przewodnikiem grupy był ks. Wiesław Frelek.
- Pierwszy raz idę z majową, wcześniej cztery razy szłam z ŁPPM. Wiem, że wielu może się to wydać dziwne, ale ja idę po to, aby odpocząć. Aby odpoczęła mi głowa. Mam wiele próśb, ale i rzeczy, za które trzeba dziękować. Gdyby Maryja zapytała mnie, jaki cud chcę wymodlić, bez wahania powiedziałabym, że zdrowie dla mojej mamy - wyznała Martyna Czekalska. - A dla mnie pielgrzymowanie to spokój przede wszystkim duchowy. To czas powracania do źródeł. Idąc, robię to, co trzeba. Modlę się za swoich bliskich i o pokój na świecie - dodała Anna Strzyżewska.
Gdy się śledzi dawne zapiski i kroniki, widać, że na przestrzeni wieków nigdy pielgrzymowanie nie zostało przerwane. Łowiccy pielgrzymi do Czarnej Madonny chodzili za czasów zaborów, w trakcie trwania I i II wojny światowej, w czasach głębokiej komuny, a ostatnio także w czasie pandemii. Tym, co wyróżniało od początku pielgrzymkę, był fakt, że była ona inicjatywą oddolną. Za wszystko odpowiadali ludzie świeccy. Kompanii przewodził świecki lider - przewodnik pielgrzymki. Przez wieki była ona pielgrzymką pokutną, wędrującą bez kapłana. Księża posługiwali pątnikom jedynie w świątyniach, do których na szlaku przybywali. Nieco inaczej jest, odkąd przewodnikiem jest ks. Frelek. Jego wędrowanie nadało pielgrzymce nieco inny ryt, bardziej diecezjalny, duchowy. Nie zmieniło to jednak zaangażowania wiernych, ich troski o szczegóły i ducha. - Gdy pierwszy raz szedłem z tą pielgrzymką, uderzyło mnie to, jak tu ludzie potrzebują kapłana. Tak też było i tym razem - mówi ks. Robert Błaszczyk. - Nie brakowało bardzo głębokich spowiedzi i rozmów dotykających otchłani serca. Szczerość, głębia i pobożność tych ludzi budują. Tu każdy z kapłanów czuje się potrzebny. A druga rzecz to fakt ogromnego zaangażowania ludzi. Każdy z nich gotowy jest do prowadzenia modlitwy, do śpiewu. Chciałoby się, by tak było w każdej parafii - dodaje kapłan.
Przez lata wędrowania pielgrzymka obrosła w symbole, tradycje, które są przez pątników z pietyzmem pielęgnowane.Trzeba tu wspomnieć o padaniu na twarz we wszystkich nawiedzanych świątyniach, rytmach wybijanych przez łowicki kocioł, śpiewie tradycyjnych pieśni, noszeniu podczas odmawiania Koronki do Bożego Miłosierdzia dużej figury Jezusa, modlitwach przy kapliczce z mieszkańcami czy trzykrotnym okrążaniu na kolanach krzyża pod Gidlami. Krzyż w tamtym miejscu postawili łowiccy pielgrzymi w 1895 r., na pamiątkę ustania epidemii cholery. Do dziś jest to miejsce szczególne. Przybywając tam, każdego roku przepraszają siebie nawzajem za urazy, słabości, brak zrozumienia. Nie inaczej było i w tym roku. Przy pięknie ustrojonym kolorowymi wstążkami krucyfiksie były uściski, łzy i słowa skruchy.
Podobnie jak w latach ubiegłych do pielgrzymów, na różnych etapach, przybywali łowiccy biskupi i kapłani. Z pątnikami jeden dzień wędrował także neoprezbiter. Modlili się z nimi także ojcowie pijarzy.
Do pielgrzymów dojeżdzali łowiccy biskupi i kapłani.