– Kiedy ich mamy obok siebie, często nie doceniamy, jaki Pan Bóg daje nam skarb. Z ich mądrością, umiejętnościami, ale przede wszystkim sercem, które widzi więcej, słyszy krzyk ciszy, czuje mocniej i wybacza z miłości... – mówi Anna Strzelecka.
W niemal każdym przedszkolu z okazji Dnia Babci i Dziadka wybrzmiewa: „U babci jest słodko, świat pachnie szarlotką”, „Czy świeci słońce, czy pada deszcz, z dziadkiem i babcią cudownie nam jest”. Najmłodsi przygotowują laurki, własnoręczne prezenty, uczą się wierszyków i piosenek. Nieco starsi stawiają na odwiedziny, czekoladki i wspólnie spędzony czas. Dorośli najczęściej dzwonią z życzeniami, zaglądają na herbatę lub zabierają swoich seniorów do kina czy restauracji. Niektórzy odmawiają modlitwę, stojąc nad mogiłą...
Jednak są też tacy, którzy mimo senioralnego wieku nie mają się do kogo odezwać, do kogo przytulić. Nigdy nie brali udziału w przedstawieniach w przedszkolu czy szkole, nie tłumaczyli historii czy geografii ani nie lepili wspólnie pierogów z młodym pokoleniem. W diecezji łowickiej nie brakuje osób starszych, chorych, samotnych – babć i dziadków, którzy z różnych powodów nie mają własnych dzieci i wnuków lub żyją z nimi w niezgodzie.
– Jest taki czas, że człowiek jest uparty i głupi. Kłóci się, gniewa, powie kilka słów za dużo. Potem jest stary i głupi, bo nie wyciągnie pierwszy ręki na zgodę, tylko czeka Bóg wie na co. A kolejny etap – to jest już za późno, a właściwie to nie ma... człowieka. Rozmawiajmy, przebaczajmy i kochajmy się póki czas – mówi Stefan Rojek, podopieczny jednego z domów pomocy społecznej w regionie.
Są też i ci, którzy nie mają już swoich dziadków i z radością biegną nie tylko 21 i 22 stycznia do „obcych”, by podzielić się dobrą wiadomością, wypłakać w rękaw i usłyszeć: „Dobrze, że cię mam”.
Babcia Fretka
Dzień Babci i Dziadka to bez wątpienia wielkie wydarzenie zarówno dla wnucząt, jak i dla świętujących. Dla wielu to także dni refleksji, nostalgii, zadumy, tęsknoty i pragnienia miłości – takiej, której nikt nie zastąpi. Powody są różne. Jedni są już na niebieskiej uczcie, inni przez życiowe wybory stracili kontakt lub zyskali szansę.
Wspomnieniem dzieli się Anna Strzelecka, dziś mieszkanka Wrocławia, ale przez 40 lat żyrardowianka. – Moi dziadkowie zmarli bardzo wcześnie. Miałam dwa latka, gdy odszedł dziadek Józek, rok później odeszła babcia Krysia. Drudzy dziadkowie mieszkali we Wrocławiu i rzadko się z nimi widywałam, ale na naszym osiedlu mieliśmy przyszywaną babcię. Wołaliśmy na nią „babcia Fretka”. Za dzieciaka to nam wielkiej różnicy nie robiło, Fretka – dziwne imię, ale kto by się nad tym zastanawiał. A ona jeszcze nam opowiadała barwne historie, że to dlatego, iż jej rodzice bardzo lubili te zwierzątka. Dopiero po latach któraś z mam wreszcie nam przetłumaczyła, że nie Fretka, a Fredka od Alfredy... – wspomina Ania.
Alfreda Krokocka była pogodną kobietą w średnim wieku. Urodziła dwie córki. Jedna z nich wyjechała do Niemiec, a druga zginęła w tragicznym wypadku. – Babcia Fredzia nie miała wnuków takich z krwi, ale nas z osiedla miała jedenastkę. Dzień Babci dla niej był istną szkołą przetrwania, bo każdy chciał zaśpiewać jej piosenkę, powiedzieć wierszyk, no i każdy liczył na coś słodkiego. Miała złote serce dla wszystkich, każdego kochała jak własne, odprowadzała nas do szkoły, gotowała obiady, była częścią rodziny, choć unikała rodzinnych obiadków, zaproszeń na święta i uroczystości, ale była ich cichą towarzyszką. To jej zwierzałam się z pierwszych zawodów miłosnych, to ona jako jedna z pierwszych poznała mojego męża Piotrka, pierwsza dotknęła brzucha i uczyniła na nim znak krzyża, zanim w ogóle zdążyłam jej powiedzieć, że pod sercem noszę Basię. Dziś brakuje mi jej uśmiechu, ciepła rąk, obłędnie pysznego rosołu i tego zdania, które zawsze powtarzała: „Ty się nic, Anusia, nie martw, Bóg wie, co robi”. Zmarła 4 lata temu, otoczona przez 11 wnuków i 27 prawnuków. Żałuję tylko jednego – że nigdy na głos nie powiedziałam jej, jak bardzo ją kocham – mówi wzruszona Anna.
Dziadek, łowca zagadek
Przyszywanych wnuków nie brakuje podopiecznym różnych placówek opiekuńczych. Ewa Bogusz z rodziną, która przez lata odwiedzała o. Ignacego Jana Reicha, franciszkanina z Niepokalanowa, często nazywała go „dziadkiem”. – Po śmierci naszych dziadków (mojego dziadka Henia i babci mojego męża Marii) w 2008 r. sądziłam, że okres „dziadkowania” mamy za sobą. Wtedy odnowiliśmy kontakt z wychowawcą z liceum mojego taty. Ojciec Ignacy stał się dla nas szybko kimś więcej niż tylko ojcem duchownym. Utrzymywaliśmy z nim bliskie relacje. Błogosławił nasz związek sakramentalny. Jeździliśmy w odwiedziny jak do dziadka. Opowiadał historie, dzielił się swoimi spostrzeżeniami i słuchał. Traktował jak rodzinę. Narodziny obojga naszych dzieci traktował tak, jakby urodziły mu się prawnuki. Czerpaliśmy od siebie wzajemnie. On kochał nas, a my jego. Był naszym zastępczym dziadkiem i pradziadkiem. Pomimo że był przez ostatnie lata w szpitalu franciszkańskim, staraliśmy się go odwiedzać. Mówił, że to dla niego ważne mieć kontakt z ludźmi. Jego odejście było dla nas tak samo trudne, jak odejście biologicznych dziadków. Dożył prawie 100 lat. Zawsze mówił, że najważniejsze to być blisko Boga, mieć Maryję u boku, tworzyć relacje z ludźmi i mieć co robić. W tym roku Dzień Babci i Dziadka będzie inny... – mówi Ewa.
Dziadkiem dla Franka i Julki jest także Zygmunt Cieślak, który przebywa w jednym z domów pomocy społecznej. – Mam tu takie dwa urwisy, wnuki mojej koleżanki z DPS, ale czasem żartujemy, że próbują nas zeswatać na stare lata. Zawsze do mnie zajrzą, gdy przychodzą do Wiesi. Są przekochane! Franek to istny żywioł, a Julka woła na mnie: „dziadek, łowca zagadek” i zawsze liczy na kilka ciekawostek, podchwytliwych pytań. Jestem im wdzięczny za te odwiedziny, zmuszanie mnie do wytężania umysłu (w końcu skądś te zagadki muszę czerpać) i za tę radość, którą wnoszą. Nie wiem, czym sobie na nich zasłużyłem – mówi pan Zygmunt. Zapytany o własne wnuki milknie, a w oczach pojawiają się łzy. – Nie wiem, czy wnuki wiedzą, że istnieję... Ale modlę się za nich codziennie i ufam, że kiedyś Bóg nam pozwoli się spotkać. Może na ziemi, a może w niebie. Dziś dzielę radość z Franiem i Juleczką, a przy okazji z ich babcią Wiesią i jej dziećmi – dodaje senior.
Cenne minuty
W związku z obchodami Dnia Babci i Dziadka w regionie nie brakowało spotkań dla seniorów, spektakli w szkołach i przedszkolach, koncertów, ale i modlitwy. W styczniu powstają także specjalnie dedykowane programy zdrowotne, żywieniowe, profilaktyczne dla osób, które mogą poszczycić się kolejnym pokoleniem w rodzinie. To także czas kampanii społecznych, które przypominają o trosce, potrzebie opieki i przede wszystkim obecności w życiu seniorów.
– Chcemy być i czuć się potrzebni. Nie chcemy zatrzymywać się w miejscu, dlatego chętnie uczestniczymy w zajęciach na Uniwersytecie Trzeciego Wieku, by mieć o czym rozmawiać z wnukami, zainteresować ich swoimi pasjami. Gdy są dziećmi, jest trochę łatwiej, ale gdy mają te naście lat... nie jesteśmy chyba autorytetami. Potem wszystko się zmienia, gdy są dorosłe, o ile znajdą dla nas czas. I to jest chyba najtrudniejsze – zrozumieć, że nie wszystko jest ważniejsze niż babcia czy dziadek, a nam czasu już nie przybywa – mówi Alina Zdanowska, skierniewiczanka.
W intencji świętujących 21 i 22 stycznia w parafiach diecezji sprawowane były Msze św. Wnukowie nie zapomnieli o tej formie prezentu i dziękczynienia.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się