W piątek 31 marca ponad 20 osób wyruszyło po wieczornej mszy świętej w Żychlinie na Ekstremalna Drogę Krzyżową. Trasa cytrynowa rozpoczyna się w Żychlinie, biegnie przez Oporów, Trębki, Stefanów Suserski, Dobrów, Skrzeszewy, Buszkówek. Kończy się przy Kaplicy Św. Maksymiliana Kolbe w Żychlinie. Liczy 42, 7 kilometrów. Nazwa nawiązuje do grupy cytrynowej Łowickiej Pieszej Pielgrzymki Młodzieżowej. Na trasie nie zabrakło więc pielgrzymów.
EDK w Wielkim Poście w Żychlinie odbyła się po raz trzeci. Rano w piątek drogę prowadząc przez las udrożnił lider trasy Adam Staszewski, ponieważ na drodze leżały drzewa. Hasło tegorocznej EDK brzmiało: Idę po szukam nadziei.
W tym roku na EDK wyruszyli zarówno nowicjusze, jak i ci którzy już wielokrotnie pokonali EDK w Żychlinie lub w innych miastach. Od samego początku cały czas padało, z niewielkimi przerwami. Po wyjściu z eucharystii nie brakowało głosów by nie wyruszać w tak pogodę. Uczestnicy jednak nawzajem dodając sobie otuchy wyszli na szlak.
W sumie ten deszcz był ciepły, ale jak mokło się przez kilka godzin to żadna deszczówka nie dawała rady – podkreślają wędrujący. Intencje wyruszających były bardzo różne. Modliłam się, by moje dzieci tegoroczni maturzyści zdali maturę i dobrze wybrali studia – mówiła Sylwia. Dla mnie ta droga była najtrudniejsza, a byłam już piąty raz podkreśla Ewa Filipiak. Nie tylko ze względu na deszcz, zimno i błoto. Tak jak na pielgrzymce pieszej wiele zależy od intencji, którą się dźwiga. Ja w tym roku wzięłam do omodlenia na swoje baraki ciężką intencję, wiec wróciłam do domu z bąblami jakich nigdy nie miałam – dodała pani Ewa.
– Dla mnie EDK to chwila zatrzymania się w zabieganym świecie. Nie przeszkadza mi deszcz ani zimno. Cieszę się, że mogę pobyć sam na sam z Bogiem, rozważaniami czy myślami, a rytm kroków czy krople deszczu pomagają w skupieniu i modlitwie. Zawsze pędzę na EDK po pracy, co roku obiecuje sobie, ze wszystko porządnie przygotuję jak zalecają organizatorzy. Wezmę dwie latarki, powerbank do ładowania telefonu, zabiorę z domu rękawiczki czy odpowiednią ilość jedzenia. Byłam na EDK już 7 raz i nigdy nie udało mi się wszystkiego zabrać. Latarka mi szwankowała, deszczówka przemokła, a porządną leżała na dnie w szafie. Ale w życiu krzyże spadają na nas nieoczekiwanie i tez nie do końca jesteśmy na nie gotowi, a mimo wszystko udaje się je dźwigać z pomocą Boga – opowiadała uczestniczka.
Bycie perfekcyjnym to odmiana nerwicy; człowiek chce mieć wszystko pod kontrolą – usłyszeli wędrujący na VII stacji. To mi pomogło podjąć decyzję ze połowa EDK mi wystarczy – mówiła Jola. EDK to nie wyścig, który trzeba ukończyć, bo na końcu dostaje się medal to indywidualna modlitwa, którą każdy wędrujący może zakończyć kiedy chce.
Na XIII stacji tak jak w poprzednich latach czuwała Marysia Materka. Zazwyczaj nad ranem herbata w termosach uczestników EDK już ostygnie lub się skończy, więc ten kubek gorącej herbaty lub kawy daje nadzieje na dojście do końca. Uczestnicy żartowali, ze zgodnie z hasłem tegorocznym nad nimi powinno być jeszcze rozgwieżdżone niebo by było romantycznie.