O śmierci, która zmienia patrzenie na życie, pytaniach, których przybywa, i ważnych lekcjach życiowych mówi Lucyna Sujka, psychoonkolog, terapeutka w Centrum Edukacyjno-Terapeutycznym Iungo, pielęgniarka Caritas oraz łowickiego domowego Hospicjum.
Agnieszka Napiórkowska: – Dziś uroczystość Wszystkich Świętych. Lubisz ten czas?
Lucyna Sujka: – Uwielbiam. Jest to dzień, w którym pamiętam wszystkich ludzi, którym mogłam towarzyszyć, czy miałam zaszczyt być obecna w ich życiu, w ostatnim jego momencie. Wspominam też tych, którzy obiecali mi modlitwę po tamtej stronie. To jest dla mnie szczególny dzień, w którym możemy się spotkać, w którym jakby dwa światy się łączyły. Zawsze w tym czasie dziękuję zmarłym za to, czego mnie nauczyli. Towarzyszenie człowiekowi w ostatnim momencie życia to lekcja, której na co dzień się nie odbiera. Bycie z umierającymi, którzy dokonują rozrachunku, którzy wyznają, co by zmienili, jak inaczej przeżyliby swoje życie jest czymś, co daje mi inną perspektywę w życiu i co mnie uczy tej perspektywy. Uczy, że czasami coś się kończy. Życia bez śmierci nie można przeżywać. To pewnik, że żyjąc umrzemy. Taka perspektywa porządkuje.
To nie jest łatwe doświadczenie.
– Tak, ale straty są wpisane w nasze życie. Biegniemy, wydaje się nam, że jesteśmy mocni, silni, ale czasem przychodzi choroba, czy sytuacje, w których czujemy się bezradni. Bardzo nie lubimy tego uczucia. Nikt nie lubi czuć się bezsilny, ale przecież jest to doświadczenie, które jest częścią naszego życia. Przyjęcie, że tak jest, że nie jesteśmy bogami w naszym życiu, że nie mamy nad wszystkim kontroli jest bardzo istotne. Ważne jest, by dopuścić też tę cześć, która jest czasami bezradna, bezsilna, która nie wie, która potrzebuje zaopiekowania, odpuszczenia, pozostawienia niezałatwionych spraw. Śmierć zmienia wszystko w życiu tych, którzy odchodzą, ale wiele zmienia też w życiu tych, którzy zostają. Ci, którzy zostają też doświadczają śmierci tych, którzy odeszli. To jest ludzkie. Czujemy ból, stratę. Pozwolenie sobie na żałobę, na odżałowanie przeżycia straty jest niesamowicie ważne w każdym przypadku. Zdarza się, że uprawniamy żałobę po rodzicach, rodzeństwie, jakimś bliskim dorosłym, a odmawiamy żałoby po maleńkim dziecku w łonie matki. Często tacy rodzice słyszą: Będziecie mieć następne. Ucinamy żałobę, nie dając takim rodzicom prawa do przeżywania straty. Ma to swoje konsekwencje.
To prawda. Umiera człowiek, którego Bóg chciał, któremu dał życie.
Dokładnie. Myślę, że perspektywa śmieci uczy nas przeżywania różnych strat. Nasze życie to nie tylko zysk. To także straty.
Jesteś psychoonkologiem, towarzyszysz tym, którzy przygotowują się do śmierci, ale wspierasz też tych, którzy pokonali ciężką chorobę. To też ważne lekcje?
– Niesamowicie. Dzięki nim inaczej patrzę na bycie z rodziną, z bliskimi, na pracę. Osoby, które dostają przysłowiową drugą szansę zadają sobie pytanie, czy chcą żyć tak, jak żyły. I często mówią, że zdecydowanie nie. Często w tym czasie pojawiają się pytania o Pana Boga. Zmienia się też przeżywanie wiary. Bez Boga ciężko się umiera, ale też ciężko się żyje. W czasie choroby wiele osób prowadzi negocjacje, składa obietnice, targuje się o każdy dzień. Często ich relacja, wiara, dojrzewa i z dziecięcej przeradza się w dużo dojrzalszą. To jest obszar niesamowitego doświadczenia. Te osoby uczą się cieszyć małymi rzeczami. One uczą się celebrować życie, a nie przebiegać przez nie. Każdą chwilę zachowują jak zdjęcie. Czerpią z zachwytem, dziękują, że to życie jest.
Jaka jest Twoja dewiza życia?
Ona jest związana z psychoterapią, z założeniami NEST, czyli z drogą pielgrzyma, z wędrowaniem, nie zatrzymywaniem się, niesieniem swojej historii. To bycie w ciągłej zmianie. Uważam, że my nie jesteśmy stworzeni, a stwarzani. To poczucie bycia w drodze bardzo mi towarzyszy, bo ono znaczy, że mogę być bardziej i bliżej dobra, bliżej Stwórcy.
Słyszę w tym ogromną szansę. Jest w tym dużo nadziei.
Dokładnie, ale to także szansa na to, by nie skostnieć, by ciągle podążać. Każdy okres życia ma inne wyzwania. I każdy z nich jest bardzo ciekawy i fascynujący. Wiesz, tak samo jak fascynuje mnie człowiek, tak samo fascynuje mnie życie. Jestem pasjonatką życia. Kocham żyć pełnią, kocham się zachwycać życiem, odkrywać je, czasem się potykać. Ono bywa piękne, ale czasem też trudne. Ja je biorę takim, jakie jest.
A jak wyobrażasz moment stanięcie przed Panem. Jak sobie to wizualizujesz?
– Jestem człowiekiem pytań. Im jestem starsza, tym więcej się we mnie pytań rodzi. Myślę, że gdy stanę przez Najwyższym będę Mu chciała zadać je wszystkie. Ale może być i tak, że tam już pytać nie będzie potrzeby.
Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić Ciebie bez pytań. Ty nawet w niebie będziesz pytać, jak można pomóc. W tym roku znalazłaś się w gronie osób, które otrzymały wyróżnienie Miłosierny Samarytanin. Służbę drugiemu człowiekowi masz wpisaną w naturę.
– Dziękuję. Coś w tym jest. Bycie przy drugim człowieku jest dla mnie ważne. Wyznaję zasadę, o którą proszą pacjenci: pomóż mi, wysłuchaj mnie, zostań ze mną. To jest moje. Zawsze mnie zachwycał, ciekawił człowiek. Starałam się nie oceniać, a słuchać, co ten człowiek ma do powiedzenia, jaka jest historia jego życia, dlaczego jest w tym miejscu, co przyczyniło się do tego, że tak a nie inaczej coś przeżywa. Ujmuje mnie zawsze ile potencjału jest w każdym człowieku.
Bez oceny łatwiej o empatię, towarzyszenie i przyjęcie.
– To leżało u moich podstaw pracy w hospicjum, rozwijania jej. Takie założenie, jest mottem nie tylko moim, ale całego zespołu, z którym tworzę to miejsce. Osoby, z którymi pracuję na różnych polach, nie tylko słyszą, ale i widzą człowieka. One widzą jego ból i to nie tylko ten fizyczny, ale także ból egzystencjalny, psychiczny, duchowy, związany ze stratą, z bezradnością.
Zapytam jak terapeuta. Co Ci robi to wyróżnienie?
– Do końca jeszcze nie wiem, co mi to robi, ale muszę przyznać, że postawa samarytanina zawsze mnie zachwycała. Jego postawa jest niedościgniona dla mnie. To pewien ideał, który warto wcielać w życie. Ogromne wyzwanie w byciu człowiekiem.
Od lat ważnym miejscem posługi jest też Centrum Edukacyjno-Terapeutyczne Iungo, które uruchamiałaś razem z córką.
– Tak. Maria jest psychologiem dziecięcym. Od początku miałyśmy zamysł wspólnej pracy. Iungo z łaciny znaczy scalać, łączyć. To miejsce jest też darem dla mnie. Spotykane osoby, które są w drodze, które z trudnymi popękanymi historiami chcą zmiany, potrzebują gniazda, miejsca, gdzie jest bezpiecznie, ale też miejsca, z którego można odlecieć. Ta metafora towarzyszy wszystkim terapeutom, którzy tam pracują. Wszyscy staramy się tam to gniazdo tworzyć, scalać.
Dużo pracujesz, rozdajesz się innym. Gdzie ładujesz swoje baterie. Gdzie jest Twoje źródło?
– Dla mnie jest nim Eucharystia i moi bliscy: mój mąż, moje dzieci. Ważne jest dla mnie to, że ich oczami mogę spojrzeć na siebie. Ważni są też przyjaciele. Można powiedzieć, że wszyscy oni są moimi Samarytanami, bez których świat byłby ubogi.
Kiedy rozmawiamy o śmierci mam wrażenie, że życie i śmierć traktujesz ja bliźniaczki?
– Coś w tym jest. Ja mam to szczęście, że widziałam wiele pięknych śmierci. Wiele razy czułam, że jest to płynne przejście do życia. Droga, która nie ma końca.