Uczestnicy XIX Sympozjum "Dar Życia" na długo zapamiętają spotkania z tegorocznymi gośćmi. Każdy z prelegentów pozostawił w sercu i pamięci ślad. Każdy podzielił się świadectwem. Słowa padające ze sceny poruszały, inspirowały, dawały do myślenia. I - co najważniejsze - rozpalały wiarę i zachęcały do pracy nad sobą, swoją relacją z Bogiem i drugim człowiekiem. Takich doświadczeń się nie zapomina.
W CEKiS zebranych powitał ks. Grzegorz Gołąb, który na wstępie przeczytał listy bp. Wojciecha Osiala, administratora apostolskiego, oraz Krzysztofa Jażdżyka, prezydenta Skierniewic.
Część wykładową otworzył o. Przemysław Ciesielski, który od lat w ramach duszpasterstwa wspólnot barankowych pomaga rodzicom przygotować dzieci do przyjęcia sakramentu pokuty i I Komunii św. Zakonnik podkreślał, że w "Barankach" to rodzice przygotowują dzieci do sakramentów. W przygotowanie zaangażowana jest cała rodzina. Samą zaś uroczystość cechuje prostota (dzieci ubrane są w alby, podczas Mszy św. nie ma fotografa, a później w domu także prezentów).
- Bardzo charakterystycznym i niezwykle istotnym elementem, który nas wyróżnia, jest przygotowanie do sakramentu pojednania w perspektywie dobra. Najpierw skupiamy się na dobru, jakim Pan Bóg każdego z nas obdarzył. Rodzice, pracując z dziećmi, pomagają im odkrywać talenty, które Bóg w nich złożył. Dopiero potem mówimy o grzechu. Osobiście nie jestem fanem gotowych rachunków sumienia. Te gotowce to katalogi grzechów. Dla mnie sensowniejsza jest wspomniana perspektywa dobra. Co ja z tym dobrem robię, czy go w sobie nie niszczę, czy staram się je rozwijać - mówił o. Przemysław.
Zakonnik wyjaśnił, że roczna praca opiera się na roku liturgicznym, a nie specjalnym programie. Przyjęte założenia sprawdzają się. "Baranki" funkcjonują od 10 lat. Grupa co roku rośnie. Obecnie są 72 wspólnoty w całej Polsce. Jest też grupa we Francji. Każda jest prowadzona przez kapłana i przez małżeństwa, które same przeszły "barankowe" przygotowanie z dzieckiem oraz uczestniczą w stałej formacji.
Później głos zabrała Małgorzata Dąbrowska. Prelegentka swoje wystąpienie rozpoczęła od świadectwa, podczas którego opowiedziała o kilku traumatycznych doświadczeniach ze swojego życia. - Mój świat zawalił się kilka razy. I pomimo że bardzo bolało i modliłam się: "Panie, zabierz mnie z tego świata", On miał inny plan. On mnie uczył zwłaszcza przez pewnego kapłana. Gdy byłam w najgorszym momencie kryzysu, ten ksiądz wziął moje dłonie i zapytał: "Masz ślady po gwoździach?". Ze łzami w odpowiedziałam: "Nie mam". "To przetrwasz!" - zapewnił mnie. Zawsze byłam w wierze, jestem wdzięczna za to moim rodzicom, ale dopiero po kryzysach zaczęłam się zastanawiać, czy ja wierzę w Boga. Moja odpowiedź była na "tak". Ale potem przyszło drugie pytanie: "Czy ja wierzę Bogu? Czy ja wierzę Jego słowu?". To już nie było takie proste. Kiedy załamało się moje małżeństwo, miałam wrażenie, że tego nie przetrwam. Jeżeli będę wam o czymś mówić, to tylko dlatego, że Pan Bóg w swojej dobroci pozwolił mi doświadczyć w życiu trudnych momentów. Zaprosił mnie do uczestnictwa w cierpieniu i krzyżu. Przez lata wierzyłam, że moja wiara jest polisą. Ale Bóg ma czasem inne plany. Dziś chcę zapytać ciebie: "Jakie masz marzenia? Czy je masz, czy sobie na nie pozwalasz?". Ja pewnym momencie zabroniłam sobie je mieć - opowiadała M. Dąbrowska, żona, matka czwórki dzieci, chrześcijański coach, trener biznesu, organizatorka spotkań "Boski Biznes".
Później prelegentka przekonywała zebranych, że kryzys jest łaską, że dzięki niemu człowiek może się dowiedzieć, po co żyje. - Mówię to z pełną odpowiedzialnością, bo nie jestem teoretykiem. Kilka razy porządnie dostałam od życia. Żeby więc dawać dobre rady, muszę być uczciwa i powiedzieć, jakie mam doświadczenie - mówiła.
Pani Małgorzata omówiła także etapy kryzysu, które obejmują: zaprzeczanie, prawdę, totalne rozbicie, poszukiwanie i akcję, wyjaśniła, jak ważna jest równowaga, podała przepis na sukces, a także zachęcała do praktykowania wdzięczności i brania odpowiedzialności za słowa.
Jako ostatni głos zabrał Adam Woronowicz. Aktor, podobnie jak poprzednicy, podzielił się świadectwem. Przyznał, że od dziecka był osobą wierzącą. Wiara była i jest dla niego jak tlen. Będąc młodym chłopakiem, był ministrantem. Podczas spotkania wiele miejsca poświecił świętym: s. Faustynie, o. Maksymilianowi Kolbemu, bł. Jerzemu Popiełuszce. Ten ostatni nieustannie go inspiruje. W jego postać wcielił się filmie "Popiełuszko. Wolność jest w nas". - Kiedy 1984 r. samochód z ciałem ks. Jerzego opuszczał prosektorium i wielu wydawało się, że wszystko się skończyło, nie przypuszczałem, że zagram kiedyś tę postać. Nie wiedziałem też, że będę aktorem - mówił A. Woronowicz. - Przygotowując się do roli ks. Jerzego, przywoływałem sobie postać kard. Stefana Wyszyńskiego. Ksiądz Jerzy był do niego podobny, miał jego gesty. To ten sam rys. Podobnie jak apostołowie mieli gesty Jezusa, a Jezus gesty Matki - zauważył.
Aktor, mówiąc o ks. Jerzym, przypomniał, że ten na chwilę przed śmiercią bardzo się bał. Brał tony leków. - Jezus przed śmiercią też się bał. W Ogrodzie Oliwnym walczył o nas. Dlatego trwam w moim Kościele, w którym jest wiele ran. Można powiedzieć, że ta wspólnota jest dysfunkcyjna, a nawet patologiczna. Jestem w Kościele, bo wiem, w czyich jest on rękach. To, co obecnie przeżywamy, to czas, za który trzeba dziękować, bo jest to czas oczyszczenia - przekonywał. Prelegent, który przyznał, że gra drani albo świętych, prosił zebranych, by z ufnością powierzali się Bożemu miłosierdziu i modlili się o pokój.
Później, już po prelekcji, w rozmowie przyznał, że gra świętych pomaga mu uświadamiać sobie, że to, co wypowiada w Credo, iż "wierzy w świętych obcowanie", jest prawdziwe. - Święci są realnymi osobami, które pomagają nam w życiu. Ostatnio zaryzykowałem stwierdzenie, że oni tam, w niebie, sobie mnie przekazują. Ten rozstaw między ks. Popiełuszką, św. Maksymilianem Kolbem, a także kard. Stanisławem Dziwiszem, którego zagrałem w Teatrze Telewizji, audiobookami, w których też wcielałem się w role osób wyniesionych na ołtarze, chyba o tym świadczy. Kiedy poznałem kilku świętych, nabrałem przekonania, że to normalni ludzie, dla których najważniejszy był Bóg. Sam nie ukrywam, że bardzo chciałbym być w niebie. Paru stamtąd znam. Dobrze by było spotkać się z nimi - mówił aktor.
Niezwykłym podsumowaniem całości był występ Michała Borowskiego, muzyka, saksofonisty, który dźwiękami dopowiedział to, czego nie pomieściły słowa.
Ostatnim punktem była słodka agapa, podczas której można było wymienić się doświadczeniami, a także porozmawiać z osobami należącymi do Różańca Rodziców, Domowego Kościoła, a także Wspólnoty Trudnych Małżeństw "Sychar".