O minionym tygodniu modlitw za powołania; o Jezusie, który zaprasza człowieka do relacji z sobą; młodych, którym trzeba towarzyszyć w odchodzeniu z Kościoła z postawą miłosiernego Ojca, który czeka z otwartymi ramionami na ich powrót i nieznajomości Boga, która sprawia, że Go nie słyszymy mówi s. Alicja Świerczek z Instytutu Królowej Apostołów dla Powołań.
Agnieszka Napiórkowska. - Dziś kończy się Tydzień Modlitw w intencji powołań. W naszej diecezji rozpoczął się on dokładnie tydzień temu Czuwaniem Młodzieżowym w intencji Powołań. To wasza inicjatywa, którą realizujecie wraz z WSD w Łowiczu? Jakie były początki tego dzieła?
Siostra Alicja Świerczek: Od 20 lat przygotowujemy to wydarzenie duchowe w naszej diecezji. Wcześniej takie czuwania organizowane były we Włoszech. Tu współpracujemy z seminarium, tam robiłyśmy to we współpracy z duszpasterstwem powołaniowym w diecezjach, gdzie nasze wspólnoty są obecne. Pomysł przyszedł, więc z Włoch.
Jaka jest idea takich spotkań?
Idea jest szersza. Chcemy się modlić o rozeznanie sensu życia, ze szczególną uwagą na powołanie do kapłaństwa do życia konsekrowanego. Są to powołania służebne, które noszą na sobie dużą odpowiedzialność względem drugiego człowieka. Czuwania są kierowane do młodych, by rozeznali drogę, tam gdzie Bóg ich wzywa. Na co dzień, nie ma takiego miejsca, momentu, w którym można by wspominać o tym powołaniu, powiedzieć, czym ono jest, jak je rozeznawać, jak ta droga wygląda. Nie ma też za wiele miejsc, w których mogliby zabrać głos świadkowie, którzy to konkretne powołanie realizują. A droga ta jest różna. Czasem bardzo radosna, jasna i oczywista, a czasem trudna, kręta, składająca się z różnych upadków, nawróceń, wątpliwości.
Z tego, co już powiedziałaś, widać, że nie ma jakiejś jednej matrycy. Ilu ludzi, tyle sposobów odpowiadania i realizowania powołania. Czy możesz powiedzieć, czym właściwie jest powołanie?
O powołaniu można mówić bardzo dużo. Powołanie według mnie to wezwanie Jezusa do tego, by być blisko Niego. Jezus zawsze, gdy powoływał, robił to po to, by uczniowie byli blisko Niego i aby swoim życiem mówili o Nim. I to jest istota każdego powołania. Każdy: ksiądz, siostra zakonna, mąż, żona, czy osoba konsekrowana jest zaproszona do tego, by być blisko Jezusa, by być blisko miłości, bo On jest Miłością i tą miłość, to światło ukazywać światu przez swoje świadectwo. Powołanie, to droga miłości.
Dziś bardzo często słyszymy o kryzysie powołań, słyszymy o brakach wierności obranemu powołaniu zarówno wśród świeckich, jak i duchownych. Czy to znaczy, że dzisiejsi ludzie nie potrzebują miłości, nie potrafią kochać? Skąd ta trudność? Przecież każdy chce być kochany.
Każdy człowiek jest powołany do miłości, każdy jej pragnie, każdy chce kochać i być kochanym. To sprawa bezsporna. To prawo naturalne. I tego chce też Pan Bóg. Tu jest bowiem nasze z Nim podobieństwo. Bóg chce, byśmy czerpali miłość u źródła, czyli od Niego samego. Wydaje mi się, że kryzysy, gdy chodzi o miłość, swoje źródło mają w kryzysach tożsamości, w upadku autorytetów. Bóg, powołując człowieka, pokazuje mu kierunek i źródło.
Czy to znaczy, że człowiek, który nie spotkał Boga, nie potrafi kochać?
Tak. Człowiek, który nie rozwija relacji z Bogiem wcześniej czy później upadnie.
Osoby niewierzące, na pewno by się z tym zdaniem nie zgodziły. Mówiły by o tym, że one także kochają, często bardziej ofiarną miłością, często lepiej żyją i bardziej okazują sobie tę miłość.
Pewnie tak by powiedziały. Każdy człowiek jest wolny. Może wybierać to, co chce. Wszystko jest oparte na wolności człowieka. Ale tylko w Bogu jest źródło, które się nie kończy. Człowiek zawsze nas zawiedzie. Bóg kocha w sposób doskonały.
Nie wiem czy się ze mną zgodzisz, ale dziś niechętnie chcemy myśleć o naszym życiu jak o powołaniu. Samo słowo „powołanie” zakłada jakąś ofiarę, bezinteresowność, zmaganie, wezwanie, poświęcenie.
Coś w tym jest. Na pewno myśląc o powołaniu od razu nasuwa się jakieś zaparcie się siebie. Dlatego też potrzeba by się nad tym słowem, ale i tym, co ono niesie, pochylać. Dziś, gdy doświadczamy tak wiele zła, skandali, zaparć i antyprzykładów gro osób, zwłaszcza młodych, nie chce się utożsamiać z takimi ludźmi. I z tego rodzaju życiem. I może nawet nie chce się nad tym zastanawiać. Dodatkowo, jak już wspomniałyśmy, młodzi mierzą się z kryzysem tożsamości. Nie wiedzą, kim są, nie widzą w sobie dobra, wartości, że są potrzebni. To sprawia, że trudno im przyjąć, że Bóg ich kocha, że im ufa, że ich potrzebuje w świecie i że ma dla nich plan. Dlatego też, mówiąc o pracy powołaniowej, powinniśmy szukać sposobów, które pozwolą tym młodym ludziom odkrywać: kim są i jak są ważni dla Pana Boga. Trzeba uczyć ich przeglądania się w Bogu. Wydaje mi się, że jeśli będziemy pokazywać Boga jako Kogoś, komu można zaufać, to powołań będzie więcej, bo nie idzie się za kimś, komu się nie ufa, kogo się nie zna. Może powiem teraz coś bardzo mocnego. My dziś, powinniśmy nauczyć się na nowo bycia z młodymi. Powinniśmy nauczyć się towarzyszenia im, nawet w drodze odchodzenia z Kościoła. Być może trzeba pozwolić im na to, by zatęsknili. Tu nie chodzi o wygonienie ich z Kościoła, bo nie odpowiadają na nasze oczekiwania, ale chodzi o danie im szansy na doświadczenie tego, czym jest wolność. By mogli wrócić wtedy, gdy będą gotowi. Powinniśmy raczej rozwijać w sobie postawę miłosiernego Ojca, który przyjmuje, który nie rozlicza.
Z tego co mówisz, można wywnioskować, że musimy zacząć od wyjaśniania kerygmatu, musimy szukać sposobów na nową ewangelizację?
Dokładnie tak. I tu nie chodzi tylko o młodych, ale także o tych, którzy wybrali już drogę swojego powołania i na niej doświadczają kryzysów, upadków, zwątpienia. Oni także potrzebują doświadczać Boga, który ich kocha, umacnia, towarzyszy. Kwestia powołania nie polega tylko na podjęciu decyzji, ale także na wierności obranej drodze. Nieustannie potrzeba powracać do pierwotnej miłości.
Mówiąc dziś o powołaniach często ulegamy trendom „biadolenia”. Widzimy tylko to co złe, widzimy braki.
Coś w tym jest. Może trzeba wyzwolić się z myślenia ilościowego. Z myślenia, w którym największym zmartwieniem są pustoszejące kościoły. Jezus jest dobrym Pasterzem, On zna sposoby na zaproszenie człowieka, na dotknięcie jego serca. Nie możemy się koncentrować tylko na tych, których nie ma, ale także na tych, którzy są, i którzy chcą wytrwać, a tracą siły. Mamy mieć serce otwarte na jednych i na drugich. Miłosierny Ojciec widzi tego, który odszedł, ale i tego, który został i ma pretensje.
Służycie młodym ludziom, którzy poszukują swojej drogi i tym, którzy się mierzą z kryzysami. Co im mówić?
Myślę, że żadna z nas nie czuje się specjalistką od naprawiania komuś życia. To, co może każda z nas robić, i co robi, to ofiarowanie całego naszego życia, punkt po punkcie, każdego obowiązku, każdej trudności życiowej w intencji osób, które przeżywają kryzysy powołaniowe. I to jest niesamowita pomoc wobec ludzi, których może nawet nie znamy. To robimy. A co poradzić? Każda sytuacja jest inna. Na pewno trzeba odbudowywać relację z Bogiem, wracać powoli do pierwszej Miłości. Trzeba dać sobie czas. Zgodzić się na to, co przeżywam, i to wszystko oddawać Bogu, nie tracić Go z oczu. W każdym życiu, powołaniu jest czas na noc. To trudny czas umierania dla samego siebie, na swoje oczekiwania, plany. Jednak z duchowej śmierci wypływa nowe życie, lepsze, piękniejsze, owocniejsze. Taka jest droga Ewangelii: przeżyć każdy moment życia tak jak Jezus i z Jezusem, aż po śmierć i zmartwychwstanie w Nim do nowego życia.
A jak było z Tobą i Twoim powołaniem? Myślałaś o zgromadzeniu od dziecka?
Ja nigdy nie chciałam być siostrą zakonną. Świat duchownych oceniałam bardzo negatywnie. Zdarzało się, że nawet z nich kpiłam. Widziałam wielu bardzo „kiepskich” księży, dlatego chciałam być jak najdalej od tego środowiska. Zanim spotkałam siostry apostolinki, nie zadawałam sobie pytań o powołanie. Gdy poznałam siostry po raz pierwszy przyszło mi do głowy pytanie: Co by było gdyby mnie Jezus zapytał o to, czy chciałabym być siostrą zakonną. Długo odpowiadałam sobie, że nie. Ale to pytanie mnie bardzo męczyło. Po dwóch latach męczarni wyjechałam do Włoch na rozeznanie drogi. Przyglądałam się tam temu, co siostry robią, czym się zajmują. Po jakimś czasie podczas adoracji Najświętszego Sakramentu usłyszałam zdanie: Chcę byś była dla Mnie, byś była Moja. Popłakałam się wtedy, bo zrozumiałam, że w tym zdaniu nie chodzi o robienie, tylko o bycie. Zrozumiałam, że On chce bym była Jego. Wówczas zgodziłam się, ale poprosiłam Jezusa, by to On mnie formował, bo ja nie mam zbyt dobrych przykładów. I tak się zaczęło.